Студопедия
Случайная страница | ТОМ-1 | ТОМ-2 | ТОМ-3
АвтомобилиАстрономияБиологияГеографияДом и садДругие языкиДругоеИнформатика
ИсторияКультураЛитератураЛогикаМатематикаМедицинаМеталлургияМеханика
ОбразованиеОхрана трудаПедагогикаПолитикаПравоПсихологияРелигияРиторика
СоциологияСпортСтроительствоТехнологияТуризмФизикаФилософияФинансы
ХимияЧерчениеЭкологияЭкономикаЭлектроника

Komizm sytuacyjny i słowny 6 страница

Читайте также:
  1. A Christmas Carol, by Charles Dickens 1 страница
  2. A Christmas Carol, by Charles Dickens 2 страница
  3. A Christmas Carol, by Charles Dickens 3 страница
  4. A Christmas Carol, by Charles Dickens 4 страница
  5. A Christmas Carol, by Charles Dickens 5 страница
  6. A Christmas Carol, by Charles Dickens 6 страница
  7. A Flyer, A Guilt 1 страница

Wracamy tedy nałożywszy drogi do dwóch wniosków, które wyłoniły się w toku naszych badań. Po pierwsze, śmieszność osoby pochodzi z jej usposobienia przypomi­nającego roztargnienie, z czegoś, co żyjV w niej, lecz nie tworzy wraz z nią jednego ustroju, tak jak pasożyt; dlatego to usposo­bienie jest widoczne na zewnątrz i poddaje się naprawie. Po wtóre znowu, skoro owa na-


prawa jest celem śmiechu, przynosiłaby ogromny pożytek, gdyby objęła za jednym zamachem możliwie największą ilość osób. Oto dlaczego obserwacja komiczna in­stynktownie zmierza ku ogółom. Dobiera sobie spośród osobliwości takie, które są zdolne do powtarzania się, a wskutek tego nie są nierozerwalnie złączone z indywidual­nością osoby, dobiera sobie — można by rzec — osobliwości pospolite. Przenosząc je na scenę stwarza dzieła, które będą nie­wątpliwie należeć do sztuki choćby przez to samo, że się chcą podobać, a odcinać się będą od innych dzieł sztuki przez swój ogólny charakter, jak również przez ów nieświadomy i uboczny zamiar naprawiania i pouczania. Mamy tedy wszelkie prawo do twierdzenia, że komedia jest czymś pośred­nim między sztuką a życiem. Nie jest bezinteresowna, jak sztuka czysta. Przez organizację śmiechu przyjmuje życie społecz­ne za naturalne środowisko, a nawet idzie za pewnymi popędami życia społecznego. I tu, w tym punkcie, obraca się do sztuki plecami. Albowiem sztuka to zerwanie z życiem spo--lecznym i powrót do natury.


n

Przypatrzmy się teraz, po tym wszystkim, cośmy sobie powiedzieli, w jaki sposób trzeba by się zabrać do tworzenia cechy charakteru, która byłaby cechą idealnie komiczną, ko­miczną sama w sobie, komiczną w swych po­czątkach i we wszystkich przejawach. Powin­na być głęboka, aby dostarczać komedii sta­łego pokarmu, a przy tym powierzchowna, aby utrzymać się w tonie komediowym, nie­widzialna dla posiadającej ją postaci, skoro komizm jest czymś bezwiednym, widoczna dla wszystkich innych, by wywoływała śmiech powszechny, pełna wyrozu­miałości dla siebie, aby móc bez przeszkód wyjść na jaw, dla innych zaś wysoce krępu­jąca, by mogli chłostać ją bezlitośnie, łatwa do poprawy, by śmiech zdał się na coś, niezawodna w swych nowych wcieleniach, by nie brakło powodu do śmiechu, nieodłączna od życia społecznego, chociaż nieznośna dla społeczeństwa, zdolna wreszcie do po­łączenia się ze wszystkimi wadami, a nawet z pewnymi cnotami, aby przybrać wszelką możliwą do wyobrażenia formę. Ileż więc pierwiastków trzeba stopić razem! Uczony parający się chemią duszy, któremu po­wierzono by przygotowanie równie subtel-


nego preparatu, z pewnością byłby nieco zawiedziony, gdyby przyszła chwila opróż­nienia retorty. Okazałoby się, iż zadał sobie tyle trudu dla otrzymania mieszanki, którą dostać można wszędzie za darmo, jako że jest tak rozpowszechniona wśród ludzi, jak powietrze w przyrodzie.

Tą mieszanką jest próżność. Nie sądzę, by istniała bardziej powierzchowna wada lub bardziej głęboka. Rany, które jej zadano, nie są poważne, ale też nie chcą się leczyć. Przysługi, które jej oddano, są ze wszystkich przysług najfikcyjniejsze w świecie, a prze­cież to one pozostawiają za sobą jakże trwałą wdzięczność. Sama zaledwie jest wadą, niemniej wszystkie inne wady skupiają się wokół niej i subtelniejąc starają się tylko ojej zaspokojenie. Próżność jest podziwem dla samego siebie, zakorzenionym w podziwie, jaki wywoływać mniema się u innych, jest tedy wytworem życia społecznego. Jest czymś bardziej naturalnym, bardziej rozpowszech­nionym i głębiej wrodzonym niż egoizm, ponieważ egoizm poskramia często sama natura, podczas gdy z próżnością może sobie poradzić wyłącznie refleksja. Nie sądzę, abyśmy na świat przychodzili z wrodzoną skromnością, chyba że zechcemy nazwać skromnością jakąś czysto fizyczną nie-


ao6

śmiałość, bliższą zresztą dumy, niżby się myślało. Prawdziwa skromność może być jedynie rozmyślaniem nad próżnością. Ro­dzi ją widok złudzeń, których ofiarą padają inni, oraz obawa, że się pobłądzi samemu. Jest podobna do przezorności właściwej nauce przez wzgląd na to, co się mówi i co się myśli o sobie. Cała składa się z poprawek, z retuszów. Jest cnotą nabytą.

Nie jest łatwo rzec, w której dokładnie chwili dążność do skromności oddziela się od lęku przed śmiesznością. Atoli ten lęk oraz ta dążność są w zaczątku złączone ze sobą. Pełne badania nad złudzeniami próż­ności i ciążącą nad nimi śmiesznością rzuciły­by pewnego dnia światło na, teorię śmiechu. Można by wówczas zobaczyć, jak śmiech pełni z niezwykłą regularnością jedną ze swych głównych funkcji, którą jest przywoły­wanie do przytomności wszystkich roztar­gnionych miłości własnych i uzyskiwanie tą drogą możliwie największego uspołecznienia ' harakterów. Można by zobaczyć, jak próż­ność, która jest naturalnym wytworem życia społecznego, sprawia jednak kłopot społe­czeństwu; podobnie niektóre lekkie trucizny, wydzielane stale w ludzkim organizmie, zatrułyby go z czasem, gdyby inne wy­dzieliny nie neutralizowały ich wpływu.


Tego rodzaju pracę śmiech wykonuje nie­ustannie. I w tym sensie można by rzec, że śmiech jest swoistym lekarstwem na próżność i że próżność jest wadą istotnie komiczną.

Gdyśmy rozprawiali o komizmie form i ruchów, to wykazaliśmy, w jaki sposób tai;i to a taki prosty i sam przez się śmieszny obraz może przeniknąć do bardziej złożo­nych obrazów i użyczyć im nieco ze swojej komicznej mocv; to pozwala niekiedy tłuma­czyć najwyższe formy komizmu formami naj­prostszymi. Atoli odwrotna operacja odby­wa się jeszcze częściej i dość płaskie efekty komiczne należy łączyć z zaniżeniem bardzo subtelnego komizmu. Próżność, ta wyższa forma komizmu, jest elementem, którego zawsze, choć mimowiednie szukamy w każ­dym przejawie ludzkich poczynań. A szuka­my jej choćby tylko po to, żeby się z niej pośmiać. Zaś wyobraźnia nasza umieszcza ją zazwyczaj tam, gdzie jej nie potrzeba. Z tą zasadą być może należałoby powiązać całkiem niewybredne efekty komiczne, które psychologowie w sposób niewystarczający tłumaczą przez kontrast: oto mały człowie­czek, który pochyla głowę przechodząc przez ogromne drzwi, albo dwóch ludzi, olbrzym i karzełek, którzy maszerują raźno trzymając


się pod rękę. Przypatrując się z bliska temu ostatniemu obrazkowi zapewne zauważysz, czytelniku, jak ta mała osóbka zdaje się czy­nić wysiłki, by wspiąć się na wyżyny drugiej, jak żaba, która chciałaby dorównać wołowi.

m

Niestety, nie może tu być nawet mowy o wyliczeniu poszczególnych cech charakte­ru, które łączą się z próżnością, lub tych, które współzawodniczą z nią w ściąganiu na siebie uwagi komediopisarzy. Jak wykaza­liśmy, wszystkie wady, a nawet niektóre zalety, mogą stać się śmieszne. Nawet gdyby ktoś zdołał sporządzić listę znanych śmiesz-nostek, komedia postara się tę listę przedłużyć, nie tyle oczywiście stwarzając śmiesznostki czysto fantastyczne, ile wydoby­wając z nich kierunki komiczne, dotąd nie zauważone. W ten sposób wyobraźnia wy­krawać będzie coraz to nowe figury ze zło­żonego rysunku zawsze tego samego ko­bierca. Warunkiem istotnym, jak wiemy, jest to, by każda szczególna cecha poddana obserwacji przeobraziła się następnie w ro­dzaj ram, w które będzie mogło wiele osób się wcisnąć.


Istnieją wszelako ramy już gotowe, usta­nowione przez społeczeństwo i dla społeczeń­stwa niezbędne, skoro jest ono oparte na podziale pracy. Mam na myśli tutaj rze­miosła, funkcje i profesje. Każda profesja obdarza tych, którzy do niej wchodzą, pewnymi duchowymi przyzwyczajeniami oraz szczególnymi cechami charakteru, dzię­ki którym upodabniają się do siebie, a także odróżniają się od innych. W ten sposób w łonie dużego społeczeństwa tworzą się małe społeczności. Niewątpliwie są one wy­nikiem tej samej organizacji, co wszelkie społeczeństwo. A jednak, gdyby się wyosob­niły za bardzo, stałyby się groźne dla więzi społecznej. Otóż funkcją śmiechu jest tłumie­nie tych separatystycznych dążeń. Jego rolą jest naprawa przeobrażająca zesztywnienie w giętkość, przystosowanie każdego do wszystkich, zaokrąglanie kantów. Mamy tutaj do czynienia z rodzajem komizmu, którego odmiany można z góry określić. Nazwiemy go, jeśli można, komizmem profesjonalnym.

Nie będę się wdawać w szczegóły tych odmian. Wolę raczej położyć nacisk na ich cechy wspólne. W pierwszym rzędzie umiesz­czę figurę próżności zawodowej. Każdy z nauczycieli pana Jourdain stawia swoją 14 — Śmiech


umiejętność ponad pozostałe. U Labiche'a występuje postać, która nie pojmuje, jak można być czymś innym niż handlarzem drewna. Jest to oczywiście handlarz drewna. Próżność zresztą objawia tu skłonność do nabierania cech uroczystych w tej mierze, w jakiej wykonywana profesja zawiera więcej blagi i szarlatanerii. Jest bowiem rzeczą. znamienną, że im jakaś umiejętność jest bardziej sporna, tym bardziej wmawiają sobie jej przedstawiciele, że są jakąś sektą kapłańską, i wymagają, by oddawać cześć ich misteriom. Użyteczne zawody są oczy­wiście stworzone dla klienteli, atoli te, których użyteczność jest bardziej wątpliwa, muszą uzasadniać swoje istnienie szerzeniem przeświadczenia, że to klientela jest stworzo­na dla nich; to właśnie złudzenie leży u podstawy napuszoności. Stąd wywodzi się po części komizm Molierowskich lekarzy, którzy traktują chorego, jak gdyby był stworzony dla lekarza, i nawet naturę mają za zależną, od medycyny.

Inną formą tego komicznego usztywnie­nia jest to, co zwę znieczuleniem zawo­dowym. Postać komiczna tak ściśle dopaso­wuje się do sztywnych ram swojej funkcji, że już nie ma miejsca na swobodne poru­szanie się, a zwłaszcza na wzruszanie się,


jak to jest u innych ludzi. Przypomnę słowa sędziego Dandin, który zapytywany przez Izabelę, jak może patrzeć na tortury nieszczęsnych skazańców, powiada: „Cóż! Zawsze dzięki temu zleci człowiekowi jedna lub dwie godzinki" 78). Rodzaj znieczulenia zawodowego uosabianego przez Tartuffe'a dochodzi do głosu, co prawda, ustami Orgona:

Mógłbym na zgon dziś patrzeć matki, dzieci, żony I nie uczułbym w sercu, ot, nawet ukłucia 79).

Jednakże najpospolitszym środkiem ośmieszenia jakiejś profesji jest osadzenie jej w języku, którego używa; każmy tylko sędziemu, lekarzowi, żołnierzowi stosować do spraw codziennych język używany w prawo­dawstwie, medycynie czy strategii, jakby nie byli zdolni mówić tak jak wszyscy! Zazwy­czaj ten rodzaj komizmu jest dosyć płaski. Niemniej nabiera on delikatności, jak to określamy, gdy równocześnie z przyzwycza­jeniem zawodowym odsłania szczególną ce­chę charakteru. Przypomnę gracza Regnarda z taką pomysłowością używającego na co dzień karcianego języka; otóż nadając swemu służącemu imię Hektora oczekiwał, iż ten nazwie jego narzeczoną „Pallas, od głoś­nego imienia Damy Pikowej"80) — albo


14*

 


Uczone białogłowy, których komizm polega w większej mierze na tym, że transponują idee wzięte z porządku naukowego na język kobiecej wrażliwości: „Epikur, to najtęższa głowa...", „Ja lubię jego wiry..."81) itp. Kto przeczyta trzeci akt, ten się przekona, że Armanda, Filamina i Beliza ani na chwilę nie porzucają tego stylu.

Posuwając się dalej w tym samym kierun­ku, odnaleźlibyśmy logikę profesjonalną, a więc sposoby rozumowania, których trzeba się wyuczyć w pewnych środowiskach i które są prawdziwe w danym środowisku, poza nim zaś zupełnie fałszywe. Wszelako kontrast między tymi dwiema logikami, partykularną i uniwersalną, rodzi pewne efekty komiczne całkiem swoistej natury, nad którymi nie bez pożytku będzie się dłużej zatrzymać. Dotykamy tu ważkiego punktu teorii śmiechu. Rozszerzymy zresztą zagadnienie i wyłuszczymy je w całej ogól-

ności.

IV

Zajęci dotąd wydobywaniem najgłęb­szych przyczyn komizmu, pomijaliśmy jeden z jego najznaczniejszych przejawów. Myślę


o logice swoistej dla postaci komicznej, dla całego kręgu tych postaci, logice dosyć dziwacznej, która w pewnych przypadkach otwiera pole dla niedorzeczności.

Teofil Gautier powiedział o wszelkim przesadnym komizmie, że jest logiką absurdu. Wiele filozofii śmiechu krąży wokół podob­nych idej. Zgodnie z tą tezą każdy efekt komiczny miałby zawierać sprzeczność. Śmielibyśmy się właśnie z absurdu urze­czywistnionego w formie konkretnej, z „widomego absurdu" 82) albo z pozornej niedorzeczności, zrazu przyjętej i natych­miast poprawionej, czy też raczej z czegoś, co od jednej strony wydaje się niedorzecz­nością, jakkolwiek od innej strony daje się zupełnie dobrze wytłumaczyćS3). Wszystkie te teorie zawierają niewątpliwie jakąś cząstkę prawdy; odnoszą się one wszelako do pew­nych, i to dość płaskich efektów komicznych, a przy tym w przypadkach, w których mają zastosowanie, pomijają zdaje się charaktery­styczny element śmieszności, to jest całkiem szczególny rodzaj absurdu, tkwiący w ko­mizmie, o ile absurd tkwi w komizmie. Mamy się o tym przekonać? Wystarczy wybrać sobie jedną z owych definicji i po­służyć się jej formułą: najczęściej nie otrzy­mamy żadnego śmiesznego efektu! Spotyka-


na w komizmie niedorzeczność nie jest byle jaką niedorzecznością. Jest niedorzecz­nością bardzo określoną. Nie stwarza ko­mizmu, ale z komizmu wypływa. Nie jest przyczyną, lecz skutkiem, i to skutkiem swoistym, w którym odbija się swoista natura wywołującej go przyczyny. Znamy tę przyczynę. Bez trudu zrozumiemy także sam skutek.

Przypuśćmy, że pewnego dnia przecha­dzając się po wiejskiej okolicy dostrzegliśmy u szczytu pagórka coś, co mgliście przypo­mina rodzaj olbrzymiego ciała, znierucho­miałego, lecz machającego rękami. Na razie nie wiemy jeszcze, co to takiego, lecz szuka­my w myślach, czyli we wspomnieniach, które nam pamięć podsuwa, takiego wspo­mnienia, które najlepiej dałoby się wtłoczyć w dostrzeżone zjawisko. Niemal natychmiast przychodzi nam na myśl obraz wiatraka i rze­czywiście: to wiatrak stoi przed nami. Jest bez znaczenia, że tuż przed wyjściem czytaliśmy baśń o wielkoludach z ramionami dotyka­jącymi nieba. Rozsądek polega oczywiście na pamięci i temu nie przeczę; jednakże ponadto i nade wszystko polega na zapomi­naniu. Rozsądek jest wysiłkiem przysto­sowującego się ustawicznie umysłu, który porzuca ideę porzucając przedmiot. Jest to


ruchliwość właściwa intelektowi, który wzo­ruje się ściśle na ruchliwości rzeczy. Jest to dynamiczna ciągłość uwagi, z jaka śledzimy życie.

Wyobraźmy sobie teraz Don Kichota wyruszającego na wyprawę wojenną. W ry­cerskich romansach wyczytał, że rycerz spo­tyka na swej drodze wrogich olbrzymów. Potrzeba inu tedy olbrzyma. Obraz olbrzy­ma jest uprzywilejowanym wspomnieniem, które usadowiło się w jego umyśle; olbrzym czatuje na niego w zasadzce, nieruchomy, czekający tylko sposobności by wychynąć z ukrycia i przybrać materialne kształty. Wspomnienie to chce się zmaterializować, toteż od tej chwili pierwszy napotkany przedmiot, choćby miał dalekie podobień­stwo z postacią olbrzyma, otrzyma kształty olbrzyma. Don Kichot dostrzeże więc ol­brzymów tam, gdzie my zobaczymy zwykłe wiatraki. Jest to komiczne i niedorzeczne. Nie jest to wszelako byle jaka niedorzeczność.

Jest to całkowite odwrócenie zdrowego rozsądku. Polega na tym, że umysł stara się wzorować rzeczy na posiadanych ideach, a nie owe idee na izeczach. Polega na tym, że się widzi przed sobą to, o czym się myśli, zamiast myśleć o tym, co się widzi. Zdrowy rozsądek pragnie, by" wszystkie wspomnienia


L6

stały w jednym rzędzie; a wówczas odpo­wiednie wspomnienie zawsze zjawiać się będzie na zawołanie danej sytuacji i służyć będzie tylko do jej interpretacji. Natomiast u Don Kichota pewna grupa wspomnień wybija się przed inne i opanowuje jego osobowość; w tym wypadku rzeczywistość będzie zmuszona ugiąć się przed wyobraźnią i służyć tylko ku jej ucieleśnieniu. Cze­piając się złudzenia Don Kichot rozwija je zresztą całkiem rozumnie we wszystkich jego konsekwencjach, porusza się w nim z dokład­nością i pewnością somnambulika odgrywa­jącego swój sen. Takie jesi źródło błędu i taka jest swoista logika, która rządzi tą niedo­rzecznością. Lecz czy ta logika jest właściwa wyłącznie Don Kichotowi?

Wykazałem, że postać komiczna grzeszy zacięciem się umysłu lub charakteru, grzeszy roztargnieniem, grzeszy automatyzmem. Jest w głębi komizmu pewne usztywnienie spra­wiającej że idzie się prosto jak strzelił, nie słuchając niczego i nic nie chcąc słyszeć. Ileż to komicznych scen w teatrze Moliera daje się sprowadzić do tego prostego typu: postać ciągnąca swą myśl, postać, która zawsze powraca do swojej myśli, choć ustawicznie jej przerywają! Tylko nieznacz­ny krok dzieli tego, co nie chce nic słyszeć,


od tego, co nie chce nic widzieć, a w końcu od tego kto widzi tylko to, co chce zobaczyć. Umysł, który się zacina, będzie w końcu naginać rzeczy do swoich pojęć, zamiast do­stosowywać myśli do rzeczy. Każda postać komiczna kroczy więc drogą złudzeń, której opis dałem; Don Kichot to typ ogólny nie­dorzeczności komicznej.

Owo odwrócenie zdrowego rozsądku wymaga nazwania. Pewne formy szaleństwa pozwalają nam się z nim spotkać w bardziej ostrej czy chronicznej odmianie; pod wielo­ma względami przypomina również na­tręctwo myślowe. Lecz ani szaleństwo, ani natręctwo myślowe wcale nas nie śmieszą, bo są to choroby, budzą przeto litość. Śmiech nie daje się, jak wiemy, pogodzić ze wzrusze­niem. Gdyby istniało ucieszne szaleństwo, byłoby to bodaj szaleństwo dające się po­godzić z ogólnym zdrowiem umysłowym, można by rzec — byłoby to normalne szaleństwo. Otóż jest taki normalny stan umysłu naśladujący szaleństwo pod każdym względem, w którym wykrywamy te same skojarzenia idej, co w umysłowej chorobie, tę samą osobliwą logikę, co w natręctwie my­ślowym. Jest to stan marzenia sennego. A zatem albo nasza analiza nie jest dokładna, albo daje się sformułować w następującym


L8

teoremacie: Komiczna niedorzeczność jest tej samej natury, co niedorzecz­ność marzeń sennych.

Przede wszystkim intelekt kroczy we śnie drogą, której opis dałem. Rozkochany w so­bie umysł poszukuje w świecie zewnętrznym jedynie pretekstu dla urzeczywistnienia swo­ich urojeń: jakieś głosy niewyraźne dochodzą do uszu, jakieś barwy przepływają jeszcze przez pole widzenia, a więc zmysły nie zamknęły się całkiem. Lecz śpiący zamiast przywołać wszystkie wspomnienia na pomóc, by zinterpretować to, co zmysły postrzegają, woli posłużyć się tym, co postrzega, do materializacji ulubionego wspomnienia; i tak świst wiatru w kominie przemienia się wów­czas zgodnie ze stanem duszy śpiącego, zgodnie z ideą, która zajmuje jego wyobraź­nię, w wycie dzikich bestii albo w melodyjne zawodzenie. Jest to zwykły mechanizm sennego złudzenia.

Jeżeli jednak złudzenie komiczne jest złudzeniem sennym, jeżeli logika komizmu jest logika snów, przeto można się spo­dziewać napotkania w logice śmieszności najróżniejszych cech logiki marzenia sen­nego. Jeszcze raz sprawdza się tutaj prawo, które znamy od dawna: jeżeli pewna forma zostanie uznana za śmieszną, przeto inne


formy, które nic mają tej samej treści ko­micznej, staną się śmieszne wskutek ze­wnętrznego podobieństwa do pierwszej. Jak łatwo zauważyć, każda gra i d ej może nas bawić pod tym warunkiem, że przypomina nam mniej więcej grę marzenia sennego. W pierwszym rzędzie zaznaczę pewne ogólne rozluźnienie prawideł rozumowania. Rozumowanie, z którego się śmiejemy, to rozumowanie, którego fałszywość sobie uprzytamniamy, lecz które moglibyśmy za prawdziwe uważać, gdybyśmy je usłyszeli we śnie. Podrabia ono rozumowanie praw­dziwe na tyle trafnie, by zwieść umysł uśpiony. To także jest — jeśli kto woli — logika, lecz logika chybiona, która wskutek tego uwalnia nas od intelektualnego trudu. Wiele dowcipów to rozumowania tego ro­dzaju, rozumowania skrócone, których tylko punkt wyjścia został nam podany oraz konkluzja. Ta gra myślowa zbliża się zresztą do gry słów w tej mierze, w jakiej ustalone stosunki między ideami stają się coraz bar­dziej powierzchowne: z wolna zatraca się sens słyszanych wyrazów i tylko dźwięk zwraca uwagę. Być może należałoby w po­dobny sposób zbliżyć do marzenia sennego niektóre bardzo komiczne sceny, gdzie jakaś postać zaczyna systematycznie powtarzać na


opak zdania szeptane jej do ucha przez inne postacie? Kto raz zdrzemnął się pośród rozmawiających ze sobą ludzi, pamięta, jak często ich słowa powoli gubiły sens, jak dźwięki ulegały zniekształceniu i zlewały się w jedno, przybierając w jego umyśle naj­dziwaczniejsze znaczenia, i jak odgrywał ze swym rozmówcą scenę Maciusia z Sufle­rem 8ł).

Istnieją ponadto obsesje komiczne, niezwykle, zdaje się, podobne do obsesji sennych. Komuż to się nie zdarzyło oglądać jeden i ten sam obraz powracający w wielu kolejnych snach i obarczony za każdym razem jakimś swojskim znaczeniem, gdy tym­czasem poza nim sny te nie miały nic wspól­nego ze sobą! Zjawisko powtarzalności wy­stępuje w tej swoistej postaci niekiedy w tea­trze i w powieści; w niektórych wypadkach daje się w nim słyszeć echo marzenia sennego. I być może to samo dzieje się z refrenem wielu piosenek: zatrzymuje się, by niebawem powrócić przy końcu każdej zwrotki, za każdym razem przepojony nowym sensem. Często także można zauważyć we śnie szczególne crescendo: oto jakieś dziwo rozrasta się wraz ze snem samym. Pierwsze ustępstwo wydarte rozumowi pociąga na­stępne, to zaś jeszcze poważniejsze i tak aż


do końcowej niedorzeczności. Ale ten marsz ku absurdowi sprawia na śpiącym wrażenie osobliwe. Jest to, jak myślę, takie samo wra­żenie, jakie ma pijak osiągnąwszy ów błogo­stan, gdzie nic się już dla niego nie liczy, ani logika, ani konwenanse. Spostrzegamy teraz, że niektóre komedie Moliera dostar­czały takiego samego wrażenia; na przykład Pan de Pourceaugnac, która to sztuka za­czyna się zupełnie rozumnie, a potem przynosi coraz większe dziwactwa, albo Mieszczanin szlachcicem, gdzie postacie w miarę rozwoju komedii zdają się krążyć coraz szybciej, porwane wirem szaleństwa. „Jeśli jest w świecie ktoś, kto ma potężniej­szego bzika, pozwolę sobie dać sto ba­togów" 85). To powiedzenie, które daje nam znać, że sztuka jest skończona, budzi nas z najbardziej dziwacznego snu, w jaki zapadliśmy wraz z panem Jourdain.


Дата добавления: 2015-10-29; просмотров: 83 | Нарушение авторских прав


Читайте в этой же книге: Ekspansywna komizmu | Komizm sytuacyjny i słowny 1 страница | Komizm sytuacyjny i słowny 2 страница | Komizm sytuacyjny i słowny 3 страница | Komizm sytuacyjny i słowny 4 страница | O definiowaniu komizmu i o metodzie zastosowanej w tej«książce |
<== предыдущая страница | следующая страница ==>
Komizm sytuacyjny i słowny 5 страница| Komizm sytuacyjny i słowny 7 страница

mybiblioteka.su - 2015-2024 год. (0.024 сек.)