Студопедия
Случайная страница | ТОМ-1 | ТОМ-2 | ТОМ-3
АрхитектураБиологияГеографияДругоеИностранные языки
ИнформатикаИсторияКультураЛитератураМатематика
МедицинаМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогика
ПолитикаПравоПрограммированиеПсихологияРелигия
СоциологияСпортСтроительствоФизикаФилософия
ФинансыХимияЭкологияЭкономикаЭлектроника

tytuł: ZBRODNIA I KARA 20 страница



 

się tam stawić w milczeniu i... spełnić swoje obowiązki... również milcząco i... i nie przepraszać, nic nie mówić i... i oczywiście teraz wszystko wzięło w łeb!" Niemniej przeto, ubierając się, obejrzał swoją odzież staranniej niż zazwyczaj. Innego garnituru nie miał, a chociażby nawet, to i tak by go chyba nie przywdział - "ot, na złość samemu sobie" nie przywdziałby go. Swoją drogą, nie powinien uchodzić za cynika i flejtucha: nie ma prawa obrażać uczuć innych osób, tym bardziej że i te inne osoby same mają do niego interes i same kazały mu przyjść. Skrzętnie wyszczotko-wał ubranie. Bieliznę zaś miał na sobie zawsze znośną: pod tym względem był nader staranny. Wyszorował się tego poranku za wszystkie czasy. U Anastazji znalazło się mydło, więc umył sobie głowę, szyję, a szczególnie ręce. Gdy zaś doszło do rozstrzygnięcia kwestii: zgolić swoją szczecinę czy nie (Praskowia Pawłowna miała wyborne brzytwy, pozostałość po nieboszczyku panu Zarnicynie), załatwił to odmownie nawet nie bez pewnej zaciekłości. "Niech tam! Gotowe pomyśleć, żem się ogolił dla... I z pewnością tak pomyślą! Nie, za nic w świecie się nie ogolę!" Grunt, że jest taki gminny, niechlujny, wzięcie ma karczemne i... Dajmy na to, że nawet jest człowiekiem jako tako przyzwoitym, no to cóż? Cóż to za zasługa? Każdy powinien być przyzwoitym człowiekiem, i to nawet we wznioślejszym znaczeniu, no i... Bądź co bądź Razumichin pamięta, że zrobił to i owo, że ma na sumieniu różne sprawki... nie żaden kryminał oczywiście, ale jednak!... A jakie miewało się niekiedy pomyślenia - fiu-fiu!... I to wszystko postawić obok Awdotii Romanowny! Do kroćset! "Niech tam! właśnie że na przekór sobie samemu będę taki brudny, zaszargany, karczemny, owszem, jeszcze bardziej! Gwiżdżę na to!..." W trakcie takich monologów zastał go Zosimow, który przenocował w saloniku Praskowii Pawlowny. Śpieszył do domu, ale przed odejściem chciał rzucić okiem na chorego. Razumichin go poinformował, że ów śpi jak suseł. Zosimow kazał nie przerywać mu snu, aż sam się obudzi. Przyrzekł zajrzeć do niego około jedenastej. - O ile go zastanę - dorzucił. - Kuruj, człowieku, pacjenta, który nic sobie nie robi z twoich zaleceń! Nie wiesz, czy on pójdzie do tamtych, czy też tamte przyjdą tutaj? 218

- Myślę, że tamte - odparł Razumichin, w lot zmiarkowawszy cel tego pytania. - Naturalnie, będą rozmawiali o swych sprawach rodzinnych. Ja sobie pójdę. Ty, jako lekarz, masz niewątpliwie większe prawa niż ja. - No, spowiednikiem nie jestem; przyjdę tylko na chwilę;

mam i bez nich dosyć pracy.

- Jedno mnie niepokoi-wtrącił Razumichin pochmurniejąc. - Wczoraj po pijanemu niepotrzebnie nagadałem mu różnych różności, gdyśmy szli razem... Między innymi i to, że ty uważasz... że grozi mu obłęd... - Paniom również wygadałeś się wczoraj na ten temat.

- Wiem, wiem i wstydzę się! Zasłużyłem na cięgi! Ale czy rzeczywiście ma jakąś idee /Mce? - E, gadanie; jaka tam znów idee fixe\ Sam mi go opisałeś jako monomana, kiedyś mnie przyprowadził do niego... A wczoraj jeszcześmy dolali oliwy do ognia, raczej ty dolałeś tym opowiadaniem... o malarzu; śliczny temat, jeśli się zważy, że może właśnie na tym punkcie zbzikował! Gdybym był wiedział dokładnie, co wtedy miało miejsce w biurze policji i że go tam jakiś psubrat... znieważył tym podejrzeniem... Hm... nie dopuściłbym wczoraj do takich rozmów. Toż ci maniacy robią z muchy słonia, miewają sny na jawie. O ile pamiętam, wczorajsza opowieść Zamiotowa wyjaśniła mi połowę tego wszystkiego. Phy! Znam wypadek, gdy pewien hipochondryk, człowiek czterdziestoletni, nie mogąc przy posiłkach znieść codziennych docinków ośmioletniego smarkacza - zarżnął go! Tutaj zaś: łachmany na grzbiecie, początek choroby, bezczelny komisarz i takie podejrzenie! Podejrzenie rzucone na kogóż? na oszalałego hipochondryka. I to przy próżności wściekłej, wyjątkowej! Kto wie, czy nie w tym tkwi punkt wyjścia całej choroby! No, trudno!... Ale, ale, ten Za-miotow to rzeczywiście miły chłopiec, tylko, hm... niepotrzebnie opowiedział to wczoraj. Gaduła niemożliwy! - Komuż opowiedział? mnie i tobie?



- I Porfiremu.

- To cóż, że Porfiremu.

- A propos: czy masz jaki wpływ na tamte? na matkę i siostrę? Powinny by dziś z nim trochę ostrożniej... - Dogadają się!-niechętnie odpowiedział Razumichin.

- I właściwie czemu tak jedzie na tego Łużyna? Facet

 

przy pieniądzach, w niej podobno nie budzi wstrętu... a one przecie nie mają złamanego szeląga? hę? - Cóż to za indagacja! - zacietrzewił się nagle Razumi-chin - skąd mam wiedzieć, złamany szeląg czy nie złamany? Spytaj sam, skoroś ciekaw... - T fu, jakiś ty czasem głupi! Jeszcze d się kurzy ze łba wczorajsza siwucha... Do widzenia, podziękuj ode mnie za nocleg swojej Praskowii Pawłownie. Zamknęła się na klucz; nie odpowiedziała na moje bmjour przez drzwi, wstała zaś o siódmej rano, samowar przyniesiono jej korytarzem z kuchni... Nie zostałem zaszczycony oglądaniem jej twarzą w twarz. Punktualnie o dziesiątej Razumichin stawił się w hoteliku Bakalejewa. Obie panie czekały go od dawna z nerwową niecierpliwością. Wstały o siódmej czy nawet wcześniej. Wszedł, posępny jak noc, ukłonił się niezgrabnie, co też od razu wtrąciło go w złość - na siebie, rzecz jasna. Wszystko zaś ułożyło się inaczej, niż sobie wykalkulował: Pulcheria Aleksandrowna rzuciła się na niego, chwyciła za obie dłonie i omal nie pocałowała w rękę. Nieśmiało zerknął ku Awdotii Romanownie; lecz i na tej hardej twarzy widniała teraz taka wdzięczność i serdeczność, wyraz tak całkowitego i niespodzianego szacunku (zamiast drwiących spojrzeń! zamiast mimowolnej, źle ukrywanej pogardy!), że doprawdy już by mu było lżej, gdyby go powitano wymysłami; bo tak, konfuzja była zbyt dotkliwa. Na szczęście miał gotowy wątek, którego też uchwycił się czym prędzej. Słysząc, że "jeszcze sięgnie obudził", ale "wszystko doskonale", Pulcheria Aleksandrowna oświadczyła, że to nawet lepiej, "ponieważ koniecznie, koniecznie, koniecznie musi przedtem pogadać". Czy Razumichin już pił herbatę? Nie? One także; wypiją więc razem. Dunia zadzwoniła, na wezwanie zjawił się obdarty brudas, wysłuchał zamówienia i po długim czasie przyniósł herbatę, podaną jednak tak niechlujnie i nieprzyzwoicie, że panie się zawstydziły. Razumichin dosadnie wyraził swe zdanie o tym zajeździe, lecz przypomniawszy sobie o Łużynie zamilkł, stropiony, i strasznie się ucieszył, gdy pytania Pulcherii Aleksandrowny jęły się nareszcie sypać nieprzerwaną strugą. Odpowiedź jego na nie trwała trzy kwadranse; raz po raz przerywano mu i kazano powtarzać, jednak zdołał podać 220

wszystkie najważniejsze i najniezbędniejsze fakty z ubiegłego roku życia Rodiona Raskolnikowa, jakie tylko znal; zakończył dokładnym sprawozdaniem z przebiegu choroby. Co prawda pominął niejedno, co pominąć należało, między innymi nie powiedział o scenie w biurze ze wszystkimi jej następstwami. Słów jego słuchano zachłannie; lecz gdy sądził, że już skończył i zaspokoił swe słuchaczki, wyszło na jaw, że, ich zdaniem, dopiero zaczął mówić. - Niech mi pan powie, niech mi pan powie, jak panu się zdaje, panie... ach, przepraszam, dotychczas nie znam pana imienia? - mówiła pospiesznie Pulcheria Aleksandrowna. - Dymitr Prokpficz.

- Otóż, Dymitrze Prokoficzu, ja bym bardzo, bardzo chciała wiedzieć... jak się on w ogóle... teraz zapatruje... to znaczy, niech mnie pan zrozumie, jakże to wyrazić, albo inaczej: co on lubi, a czego nie lubi? Czy zawsze jest taki rozdrażniony? Jakie ma życzenia i że tak powiem, marzenia?... Co mianowicie ma teraz na niego szczególniejszy wpływ? Słowem pragnęłabym... - Ach, mamusiu, jakże można tak z miejsca odpowiedzieć na to wszystko! - wtrąciła Dunia. - O mój Boże, myślałam, że go zastanę w zupełnie, zupełnie innym usposobieniu, Dymitrze Prokoficzu. - To rzecz całkiem zrozumiała - odparł Razumichin. - Ja nie mam matki, ale mój wujaszek zjeżdża tu rokrocznie i prawie za każdym razem "nie poznaje" mnie nawet z wyglądu, choć to człowiek rozumny; a podczas państwa trzyletniej rozłąki upłynęło wody niemało. Cóż mam powiedzieć? [Znam Rodiona od półtora roku. Jest posępny, ponury, wyniosły i dumny; ostatnio (a może i dawniej) stał się imaginatykiem i hipochondrykiem. Wielkoduszny i dobry. Ze swymi uczuciami nie lubi się zdradzać i już raczej popełni okrucieństwo, niżby miał w słowach wyrazić serdeczność. A znów kiedy indziej - wcale nie hipochondryk, tylko po prostu zimny i nieczuły, ba, wręcz nieludzki, doprawdy, można by powiedzieć, że dwa przeciwstawne charaktery zmieniają się w nim kolejno. Czasami-okropnie nierozmowny; wciąż "nie ma czasu", wciąż mu "przeszkadzają", a tymczasem leży nic nie robiąc. Nie jest szyderczy, i to nie dla braku dowcipu, lecz jakby żałował czasu na takie głupstwa. Nie dosłuchuje do końca, gdy 221

 

do niego mówić. Nigdy się nie interesuje tym, czym w danej chwili interesują się wszyscy. Nadzwyczaj górnie trzyma o sobie, i chyba nie bez podstawy. Cóż jeszcze?... Zdaje mi się, że przyjazd pań wywrze wpływ jak najzbawienniejszy. - Och, dałby Bóg! - zawołała Pulcheria Aleksandrowna, zgnębiona sylwetką syna nakreśloną przez Razumichina. Razumichin zaś spojrzał wreszcie raźniej na Awdotię Ro-manownę. Często zerkał na nią podczas rozmowy, ale przelotnie, na jedno tylko mgnienie, i natychmiast odwracał wzrok. Dunia to siadała przy stole i słuchała uważnie, to znów wstawała i zaczynała swoim zwyczajem chodzić z kąta w kąt ze skrzyżowanymi rękoma i zaciśniętymi ustami, z rzadka rzucając pytanie, nie przerywając przechadzki, wpadając w zamyślenie. Ona również miała zwyczaj nie słuchać do końca, kiedy się do niej mówiło... Miała na sobie jakąś ciemną sukienczynę z lekkiej tkaniny, a na szyi biały koronkowy szal. Razumichin zorientował się bez trudu, że warunki materialne obu tych pań są nader ubożuchne. Gdyby Dunia była wystrojona jak królowa, prawdopodobnie wcale by się jej nie bał; natomiast teraz, może właśnie dlatego, że była taka biedna i że zauważył całą tę biedę z nędzą, obleciał go strach i drżał o każde swoje słowo, o każdy gest - rzecz może krępująca dla człowieka, który i tak nie był w sobie zadufany. - Powiedział pan wiele ciekawych rzeczy o charakterze mego brata i... powiedział bezstronnie. Te dobrze; sądziłam, że pan ma dla niego bezkrytyczny podziw - rzekła Dunia z uśmiechem. - I to chyba racja, że byłaby mu potrzebna opieka kobiety. - Ja tego nie powiedziałem; ale zresztą może pani ma słuszność, tylko... - Tylko co?

- On nikogo nie kocha; może nawet nie pokocha nigdy - wypalił Razumichin. • - Czyli że jest niezdolny pokochać?

- Wie pani, Awdotio Romanowno, że pani jest ogromnie podobna do brata, i to pod każdym względem! - wyrwało mu się nagle, niespodzianie dla niego samego; lecz przypomniawszy sobie natychmiast, co przed chwilą mówił jej o bracie, spiekł raka i zmieszał się najokropniej. Na ten widok Dunia nie zdołała powstrzymać się od śmiechu. 222

- Co do Rodi, może się oboje mylicie - rzekła Pulcheria Aleksandrowna, draśnięta. - Mówię nie o dzisiejszych sprawach, Dunieczko. To, co pisze Piotr Pietrowicz w swoim liście... i cośmy obydwie przypuszczały... może nie być prawdą, ale pan nie ma pojęcia, Dymitrze Prokoficzu, jaki on chimeryczny i, że tak powiem, kapryśny. Miał charakter nieobliczalny, nawet jako piętnastoletni chłopak. Jestem przekonana, że i teraz może raptem zrobić coś takiego, co nikomu innemu ani w myśli by nie postało... Niedaleko szukając: czy panu wiadomo, jak on mnie półtora roku temu zdumiał, oszołomił, omal do grobu nie wpędził, kiedy mu przyszło do głowy żenić się z tą," jakże jej... z córką tej Zarnicyny, jego gospodyni? -Czy pan wie coś szczegółowego o tej historii?-zapytała Dunia. - Myśli pan - żarliwie podjęła Pulcheria Aleksandrowna - że powstrzymałyby go wtedy moje łzy, moje prośby, moja choroba, może moja śmierć z udręki, nasza nędza? Najspokojniej przeszedłby do porządku nad wszystkimi przeszkodami. A czyżby on nas nie kochał, czyżby nie kochał? - Nigdy nic mi p tej historii nie opowiadał - odparł Razumichin oględnie - lecz coś niecoś słyszałem od samej pani Zarnicyny, która również, w swoim rodzaju, nie należy do plotkarek. To zaś, com słyszał, jest rzeczywiście troszkę dziwne... - A co, co pan słyszał? - równocześnie zapytały obie.

- Nic, nic tak dalece osobliwego. Dowiedziałem się tylko, że to małżeństwo, dokładnie już umówione i niedoszłe do skutku jedynie wskutek śmierci narzeczonej, było samej pani Zarnicynie mocno nie w smak... Na domiar narzeczona była podobno nieładna... właściwie zupełnie brzydka... i podobno wciąż kwękająca i... i dziwaczna... a zresztą ponoć miała niektóre zalety. Z pewnością musiała je mieć, bo inaczej jakże to wszystko wytłumaczyć... Posagu żadnego, przy tym on by się na posag nie połaszczył. W ogóle o takich sprawach trudno sądzić. - Jestem pewna, że to była wartościowa dziewczyna- zwięźle wtrąciła Dunia. -Panie Boże odpuść, ale ja się wtedy ucieszyłam z jej śmierci, chociaż nie wiem, które z nich byłoby zwichnęło życie drugiemu: on jej czy ona jemu? - przypieczętowała Pulcheria 991

 

Aleksandrowna; potem ostrożnie, z przystankami i ustawicznym popatrywaniem na Dunię, co tej ostatniej sprawiało widoczną przykrość, zaczęła znów wypytywać o wczorajszą scenę między Rodią a Łużynem. Widać to zajście trapiło ją najwięcej ze wszystkiego, aż do strachu, aż do palpitacji. Razu-michin na nowo powtórzył wszystko ze szczegółami, lecz tym razem dołączył i własny komentarz: wręcz oskarżał RaskoJni-kowa o rozmyślną obrazę Piotra Pietrowicza i teraz prawie go nie tłumaczył chorobą. - Jeszcze przed zachorowaniem uplanował to sobie.

- I ja tak myślę - rzekła Pulcheria Aleksandrowna, struta. Jednak bardzo ją uderzyło, że tym razem Razumichin wypowiedział się o Piotrze Pietrowiczu tak powściągliwie i nawet jakby z pewnym uszanowaniem. Uderzyło to również Dunię. - A, więc pan jest takiego zdania o Piotrze Pietrowiczu? - rzekła Pulcheria Aleksandrowna współpytająco, nie mogąc się od tego powstrzymać. - O przyszłym mężu pani córki nie mogę być innego zdania - odparł Razumichin z mocą i zapałem - i to nie ze zdawkowej grzeczności tak mówię, tylko dlatego, dlatego... no, chociażby dlatego, że Awdotia Romanowna sama, dobrowolnie, zaszczyciła tego człowieka swoim wyborem. Jeżeli zaś wczoraj tak mu naubliżałem, to z racji, że wczoraj byłem pijany i... szalony; tak jest, szalony, bez głowy, zwariowany do szczętu... i dzisiaj wstyd mi!... Poczerwieniał i umilkł. Dunia spłonęła, lecz nie przerwała milczenia. Nie puściła pary z ust od chwili, gdy zaczęto rozmawiać o Łużynie. A tymczasem Pulcheria Aleksandrowna, nie czując jej poparcia, jawnie traciła grunt pod nogami. Nareszcie, jąkając się i raz po raz spoglądając na córkę, oświadczyła, że ogromnie ją teraz niepokoi pewna okoliczność. - Widzi pan, Dymitrze Prokoficzu... - zaczęła. - Du-nieczko, będę z panem zupełnie otwarta, prawda? - Ależ naturalnie, mamusiu - przyzwoliła córka poważnie.

- Więc rzecz jest taka - podjęła pośpiesznie, jakby kamień spadł jej z serca, że może podzielić się swą troską. - Dzisiaj raniuteńko dostałyśmy od Piotra Pietrowicza liścik w odpowiedzi na nasze wczorajsze zawiadomienie o przy-224

jeździe. Bo to, widzi pan, miał nas oczekiwać, jak przedtem obiecał, na dworcu. Jednakże na dworcu spotkał nas jakiś lokaj, dał nam adres tych pokoi umeblowanych, pokazał drogę i oznajmił, że Piotr Pietrowicz odwiedzi nas tutaj dziś z rana. Tymczasem zamiast niego przyszedł dziś ten bilecik... Najlepiej niech pan sam przeczyta; jest tu jeden punkt, który mnie mocno niepokoi... pan zaraz sam zobaczy, co to za punkt, i... proszę mi otwarcie powiedzieć, co pan o tym sądzi, Dymitrze Prokoficzu! Pan najlepiej zna charakter Rodi i najlepiej może poradzić. Uprzedzam, że Dunieczka już wszystko zadecydowała z miejsca, ale ja, ja jeszcze nie wiem, jak postąpić i... wciąż oczekiwałam pana. Razumichin wydobył z koperty bilecik noszący datę wczorajszą i przeczytał co następuje: "Wielce Szanowna Pani!

-Mam zaszczyt Panią zawiadomić, że wskutek nieprzewidzianych przeszfeód'mem"óglem powitać Pań na dworcu i w tym celu posłałem człowieka nader rozgarniętego. Podobnież odmówię sobie zaszczytu zobaczenia się z Paniami jutro rano, wskutek pilnych spraw w senacie oraz żeby nie przeszkadzać podczas familijnego spotkania Szanownej Pani z Jej synem tudzież Awdotii Romanowny z bratem. Natomiast będę miał zaszczyt złożyć Paniom wizytę i szacunek z całą pewnością w dniu jutrzejszym, punktualnie o godzinie ósmej po południu, przy czym ośmielam się prosić usilnie i - dodam - nalegać, ażeby przy naszym, to znaczy moim i Pań, widzeniu się pan Raskolnikow już nie asystował, ponieważ w sposób bezprzykładny i uwłaczający obraził mnie, kiedym go wczoraj odwiedził w chorobie, i ponieważ oprócz tego mam do osobistego i nieodzownego omówienia z Paniami wiadomy punkt, co do którego pragnę usłyszeć własne ich zapatrywanie. Mam zaszczyt z góry uprzedzić, że jeśli wbrew powyższej prośbie zastanę pana Raskolnikowa, będę zniewolony odejść niezwłocznie, a wówczas niech Panie narzekają już tylko na siebie. Kreślę zaś to z tym przeświadczeniem, że pan Raskolnikow, który podczas moich odwiedzin wydawał się ciężko chory, w dwie godziny później wyzdrowiał znienacka, a więc, skoro wychodzi z domu, może przybyć i do Pań. Przekonałem się o tym na własne oczy w mieszkaniu jednego, przez konie stratowanego pijaka, który też z tego umarł, a którego córce,

 

pannie ostatniego prowadzenia, wypłacił wczoraj dwadzieścia pięć rubli pod pozorem pogrzebu, co mnie wysoce zdziwiło, wiem bowiem, z jakim trudem Pani tę kwotę ciułała. Łączę wyrazy wysokiego poważania dla Szanownej Awdotii Romanowny i proszę przyjąć uczucia szacunku i oddania. Sługa uniżony, P. Łużyn"

- Co mam teraz począć, Dymitrze Prokoficzu? - mówiła Pulcheria Aleksandrowna, bliska płaczu. - Jakże mam powiedzieć Rodi, żeby nie przychodził? Wczoraj tak natarczywie żądał rekuzy dla Piotra Pietrowicza, a tu raptem jemu samemu zamykają drzwi! Ależ on umyślnie przyjdzie, skoro się dowie, i... co wtedy? - Niech panie postąpią tak, jak zdecydowała Awdotia Ro-manowna - odparł Razumichin spokojnie i bez wahania. - O mój Boże! Ona mówi... Ona mówi Bóg wie co i nie podaje mi powodów! Powiada, że będzie lepiej... ba, nawet nie "lepiej", tylko że dlaczegoś trzeba koniecznie, żeby Rodia właśnie przyszedł umyślnie dzisiaj o ósmej wieczór i żeby się koniecznie spotkali... A chciałam mu wcale nie pokazać listu i jakoś tak chytrze, za pańskim pośrednictwem, urządzić, żeby nie przyszedł... bo taki jest popędliwy... I nic zgoła nie rozumiem, jaki tam umarł pijak, jaka tam córka i w jaki sposób mógł oddać tej córce wszystkie ostatnie grosze, które... - Które zdobyłaś z takim mozołem, mamusiu - dodała Dunia. - Był wczoraj nieswój - rzekł Razumichin w zamyśleniu. - Żeby panie wiedziały, co on ponawyprawial wczoraj w traktierni, choć wprawdzie z rozumnym celem... hm! O jakimś nieboszczyku i o jakiejś pannie mówił coś i mnie także, gdyśmy wracali do domu, lecz nie zrozumiałem ani słówka... Gdyż Bogiem a prawdą ja sam wczoraj... - Najlepiej, mamusiu, chodźmy do niego same; nie wątpię, że tam od razu zmiarkujemy, co zrobić. Zresztą już czas... O Boże! jedenasta - zawołała spojrzawszy na śliczny złoty zegareczek emaliowany, który nosiła na misternym weneckim łańcuszku, rażąco niedopasowany do reszty stroju. "Od narzeczonego" - pomyślał Razumichin. - O tak, czas, Dunieczko, czas, wielki czas! - zakrząmęła się Pulcheria Aleksandrowna. - Gotów pomyśleć, że się jeszcze dąsamy za to, co było wczoraj, i dlatego tak długo nie przychodzimy. Ach, Boże! Mówiąc to, pośpiesznie wkładała mantylkę i kapelusz, Dunieczka ubrała się także. Rękawiczki jej były nie tylko znoszone, lecz i podarte, co też Razumichin zauważył; jednak to ubóstwo stroju dodawało obu paniom nawet jakiejś godności, jak to zawsze bywa u osób, które umieją nosić ubogą odzież. Razumichin patrzał na Dunieczkę z nabożeństwem i był dumny, że będzie ją prowadził. "Ta królowa-mówił sobie w duchu -która w więzieniu cerowała swoje pończochy, na pewno wyglądała wtedy jak prawdziwa królowa, i to nawet bardziej niż podczas najprzepyszniejszych uczt i recepcji." - Mój Boże! - wykrzyknęła Pulcheria Aleksandrowna - czy ja myślałam, że będę się lękać spotkania z synem, z moim kochanym, drogim Rodią, jak teraz się lękam!... Bo ja się boję, Dymitrze Prokoficzu - dorzuciła patrząc na niego nieśmiało. - Nie bój się, mamusiu - rzekła Dunia całując ją - raczej wierz w niego. Bo ja wierzę. - Ach, Boże mój drogi! Ja wierzę także, ale całą noc nie zmrużyłam oka! - poskarżyła się nieboraczka. Wyszli na ulicę. - Wiesz, Dunieczko? Kiedym się przed świtem zdrzemnęła na chwilę, przyśniła mi się raptem nieboszczka Marfa Pietrowna... cala w bieli... podeszła do mnie, wzięła mię za rękę i kiwa głową, tak surowo, surowo, surowo, niby z wyrzutem... Czy to dobry znak? Ach, Boże, Dymitrze Prokoficzu, pan jeszcze nie wie: Marfa Pietrowna umarła! - Nie, nie wiem; kto to Marfa Pietrowna?

- Umarła nagle! I proszę sobie wyobrazić...

- Później, mamusiu - przerwała Dunia - przecie pan jeszcze nie wie, kto to jest Marfa Pietrowna. - Ach, pan nie wie? A ja myślałam, że pan już wszystko wie. Proszę mi wybaczyć, Dymitrze Prokoficzu, w ostatnich dniach literalnie mąci mi się rozum. Doprawdy, ja pana mam za naszą opatrzność i dlatego byłam przekonana, że pan już wszystko wie. Uważam cię za krewnego, Dymitrze Prokoficzu... Nie gniewaj się, że tak mówię. Ach, Boże, co to z pańską prawą ręką! Skaleczyłeś się? - Tak, skaleczyłem - bąknął uszczęśliwiony Razumichin.

 

- Czasami zanadto gadam prosto z serca, tak że Dunia mnie reflektuje... Ale, Boże, w jakiej dupce on mieszka! Czy się już obudził? I ta kobieta, jego gospodyni, uważa to za pokój? Dymitrze Prokoficzu, mówisz, że on nie lubi serdecznych wylewów, więc może ja mu się naprzykrzam swoimi... słabostkami?... Poucz mnie, Dymitrze Prokoficzu! Jak się mam zachować? Chodzę, wiesz, jak błędna. - Proszę go zanadto nie wypytywać, gdy pani zobaczy, że się krzywi; zwłaszcza o zdrowie nie za wiele go pytać: nie lubi tego. - Ach, Dymitrze Prokoficzu, jak to ciężko być matką! Lecz oto-i schody... Co za okropne schody! - Mamusiu, aż pobladłaś, uspokój się, moja złota - powiedziała pieszczotliwie Dunia. - Rodion powinien być szczęśliwy, że mamę widzi, a mama tak się zadręcza •- dodała z błyskiem oka. - Niech panie zaczekają, ja najpierw zajrzę, czy już nie śpi. Panie powolutku szły za Razumichinem, a gdy już były na czwartym piętrze przed mieszkaniem gospodyni, spostrzegły, że drzwi są troszkę uchylone i że z ciemności dwoje bystrych czarnych oczu wpatruje się w nie bacznie. Kiedy spojrzenia się spotkały, drzwi naglę zatrzaśnięto, i to z takim hałasem, że Pulcheria Aleksandrowna aż się wzdrygnęła z przestrachu. III


Дата добавления: 2015-09-30; просмотров: 24 | Нарушение авторских прав







mybiblioteka.su - 2015-2024 год. (0.009 сек.)







<== предыдущая лекция | следующая лекция ==>