Студопедия
Случайная страница | ТОМ-1 | ТОМ-2 | ТОМ-3
АрхитектураБиологияГеографияДругоеИностранные языки
ИнформатикаИсторияКультураЛитератураМатематика
МедицинаМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогика
ПолитикаПравоПрограммированиеПсихологияРелигия
СоциологияСпортСтроительствоФизикаФилософия
ФинансыХимияЭкологияЭкономикаЭлектроника

tytuł: ZBRODNIA I KARA 13 страница



 

go za człowieka przykrego w pożyciu, lecz dodawali, że na rzeczy się zna. - Zaglądałem do ciebie dwa razy, bracie... Widzisz:

oprzytomniał! -• zawołał Razumichin.

- Widzę, widzę. No, jakże się teraz czujemy, co? - zwrócił się Zosimow do Raskolnikowa, bacznie mu się przyglądając i siadając przy nim w nogach na kanapie, gdzie też nie omieszkał natychmiast się rozwalić w miarę możności. - Melancholia nie mija - informował Razumichin. - Jakeśmy go przebierali w czystą bieliznę, omal nie płakał. - Naturalnie. Z bielizną można było zaczekać, skoro sam nie chce. Puls pierwsza klasa. Głowa wciąż jeszcze trochę boli, co? - Jestem zdrów, jestem zupełnie zdrów!-z naciskiem i rozdrażnieniem rzucił Raskolnikow podnosząc się nagle na kanapie i błyskając oczami, lecz po chwili znów się zwalił na wezgłowie i odwrócił do ściany. Zosimow śledził go bacznie. - Bardzo dobrze... wszystko w porządku - wycedził leniwie. -Jadł co? Opowiedziano mu i zapytano, co wolno dawać.

- Ależ wszystko wolno dawać... Zupę, herbatę... Grzybów i ogórków, rzecz prosta, nie dawać, no i wołowiny też nie potrzeba,'i... Ale o czym tu gadać!... - zamienił spojrzenie z Ra-zumichinem. - Miksturę precz i wszystko precz; a jutro zajrzę... Właściwie można by i dziś, ale... - Jutro wieczór prowadzę go na spacer! - zdecydował Razumichin. - Do Ogrodu Jusupowa, a potem wstąpimy do "Palais de Cristal". - Jutro ja bym go jeszcze nie ruszał, a zresztą... troszeczkę... ale zobaczymy. - Ech, psiakość! Akurat dzisiaj wyprawiam nowosiedliny, dwa kroki stąd. Jaka szkoda, że on... Żeby choć na kanapie po-leżal w naszej kompanii! A ty będziesz?-zapytał wręcz Zosimowa. - Pamiętaj, obiecałeś. - Kto wie... może później, wieczorkiem. Cóżeś tam na-szykował? - E, nic: herbata, wódka, śledź. Będzie pieróg, zejdą się sami swoi. - Kto mianowicie?

- Wszystko ludzie tutejsi i prawie sami nowi, słowo daję -it»

chyba z wyjątkiem starego wuja, ale i on jest nowy: dopiero wczoraj przyjechał do Petersburga w jakichś tam swoich in-teresikach; widujemy się raz na pięć lat. - Któż to taki?

- Ot, całe życie marynował się jako poczmistrz powiatowy... Pobiera emeryturkę, ma sześćdziesiąt pięć lat, szkoda gadać... Zresztą, ja go lubię. Będzie Porfiry Siemiono-wicz: tutejszy zastępca sędziego śledczego, prawnik. Ty go znasz... - To także jakiś twój krewny?

- Dziesiąta woda po kisielu. Czemuś się nastroszył? Żeście się kiedyś połajali, to już gotów jesteś nie przyjść? - Gwiżdżę na niego...

- Doskonale robisz. A poza tym - studenci, nauczyciel, jeden urzędnik, jeden muzykus, oficer, Zamiotow... - Wytłumacz mi, proszę, co może być wspólnego między tobą albo między nim - tu Zosimow skinął na Raskolnikowa - a jakimś tam Zamiotowem. - Oj, zrzędy, zrzędy! Zasady!... cały siedzisz na zasadach jak na sprężynach; ani jednego ruchu nie masz odwagi zrobić z własnego popędu. A u mnie to tak: dobry człowiek czy nie? Jeżeli dobry, to o nic więcej pytać nie chcę. Zamiotow to pocz-ciwina, chłop na schwał. - I bierze łapówy.

- A chociażby nawet, to co?!-krzyknął nagle Razumichin jakoś aż nadmiernie podrażniony. - Czyż chwaliłem ci go za to, że bierze łapówki? Powiedziałem, że jest dobry w swoim tylko rodzaju. Gdybyśmy chcieli szukać ludzi dobrych pod każdym względem, to czy wielu byśmy znaleźli? Jestem pewien, że wówczas za mnie całego, wraz z nadzieniem i z tobą, na dokładkę, dano by najwyżej jedną pieczoną cebulę!... - Jedną? To skąpo. Ja bym za ciebie dal dwie...



- A ja za ciebie tylko jedną. Sadź się na dowcipy! Z Za-miotowa jeszcze smarkacz, ja mu kiedy wytrę kapitułę, i właśnie dlatego trzeba go przygarniać, a nie odtrącać. Odtrącaniem nie naprawi się żadnego człowieka, a już szczególniej smarkacza. Z młodzikiem trzeba w dwójnasób oględniej. Ej, wy, postępowe głuptasy, nie macie o niczym pojęcia! Kto pomiata innymi, ten sam siebie postponuje... A zresztą jeśli

 

chcesz wiedzieć, to owszem, właśnie mam z nim jeden wspólny interes. - Ciekaw jestem.

- Ano chodzi o tego malarza - oczywiście mam na myśli malarza pokojowego... Już my go wylabudamy! Zresztą, teraz nie ma zmartwienia. Sprawa całkiem, całkiem jasna! Musimy tylko dodać pary. - Jaki znów malarz?

- Jak to jaki? Czyż nie opowiadałem? Naprawdę? Aha, rzeczywiście, ja ci tylko zacząłem opowiadać... no, wiesz, o morderstwie tej staruchy, lichwiarki, wdowy po urzędniku... Otóż teraz wplątali i tego malarza... - O tym morderstwie słyszałem wcześniej niż ty i nawet interesuję się tą sprawą... poniekąd... w związku z pewną okolicznością... I w dziennikach czytałem o tym. Ale... - Lizawietę także ukatrupili! - wypaliła nagle Anastazja zwracając się do Raskolnikowa. Przez cały czas była tu w pokoju, oparta koło drzwi o ścianę, i słuchała. - Lizawietę? - bąknął Raskolnikow ledwie dosłyszalnym głosem. - Adyć Lizawietę, handlarkę, nie wiesz to? Przychodziła m na dół. Kiedyś naprawiała d koszulę. Raskolnikow obrócił się do ściany, gdzie na brudnej żółtej tapecie w białe kwiatuszki wybrał sobie jeden niezgrabny biały kwiat z jakimiś 'brązowymi kreseczkami i jął oglądać: ile płatków i listków, ile na liściach ząbków, ile kreseczek? Czuł, że mu odjęło ręce i nogi, ale nawet nie spróbował się poruszyć i uporczywie patrzał na kwiat. - Więc cóż ten malarz?-zapytał Zosimow, ze szczególnym niesmakiem przerywając paplaninę Anastazji. Ta westchnęła i umilkła. - Z niego również zrobili mordercę! - podchwycił Ra-zumichin gorąco. - Są poszlaki czy co?

- Diabła tam poszlaki! Albo raczej poszlaki są, tylko że ta poszlaka nie jest poszlaką, oto co należy udowodnić! Kubek w kubek jak to, że zrazu uwzięli się podejrzewać tamtych dwóch, jakże im... Kocha i Piestriakowa. Tfu, jak się to wszystko głupio prowadzi! Nawet postronnego widza bierze obrzydzenie! Piestriakow może będzie dziś u mnie... Ale, ale, Rodia, 140

ty już o tym słyszałeś? Zdarzyło się to akurat przed twoją chorobą, w wilię tego dnia, gdyś zemdlał w biurze, gdy tam opowiadano o tym... Zosimow zerknął na Raskolnikowa z ciekawością; ten się nie poruszył. - Wiesz co, Razumichin? Przyglądam ci się i myślę: jaki z" ciebie niespokojny duch - zauważył Zosimow. - Tak czy'owak, my go wylabudamy!-zawołał Razumichin uderzając pięścią w stół. - Bo co mnie złości najbardziej? Wcale nie to, że oni kłamią; kłamstwo zawsze można przebaczyć; kłamstwo-to rzecz pożyteczna, gdyż wiedzie do prawdy. Nie, korci mię to, że kłamią, a na domiar własnemu kłamstwu biją bałwochwalcze pokłony.. Ja Porfirego szanuję, ale... Na przykład, co ich na samym wstępie zbiło z pan-tałyku? Drzwi były zamknięte, a gdy tamci wrócili ze stróżem-drzwi otwarte; stąd wniosek, że to właśnie Koch i Piestriakow zabili! Oto jest ich logika. - Nie bądź takim gorączką! Ich po prostu przyskrzynili, bo i jakże inaczej... Ale, ale: ja tego Kocha spotykałem; podobno skupywał od starej różne zastawy nie odebrane w terminie, co? - Tak, to jakiś opryszek! Skupuje również i weksle. Drapichrust. Pal go diabli! Wiesz, co najgorzej mnie wścieka? Wścieka mnie ich parszywa rutyna, zgrzybiała, marna, zaskrzepła... A tutaj, w tej jednej sprawie, można odkryć cały nowy szlak. Na podstawie samych tylko danych psychologicznych można wykazać, jak należy szukać właściwego śladu. Oni mówią: "Mamy fakty w ręku!" Ależ fakty to jeszcze nie wszystko; przynajmniej połowa zależy- od tego, czy się umie faktami operować! - A ty umiesz faktami operować?

- Toć niepodobna milczeć, kiedy człowiek czuje, czuje przez skórę, że mógłby pomóc, gdyby... Et!... Czy ty znasz tę sprawę szczegółowo? - Ano, czekam o tym malarzu.

- Racja! Więc słuchajże. Na trzeci dzień po zabójstwie, z rana, kiedy oni tam jeszcze się niańczyli z Kochem i Pie-striakowem (choć ci wykazali każdziuteńld swój krok; oczywistość jak na półmisku!), raptem wychodzi na jaw pewien fakt, najzupełniej nieoczekiwany. Niejaki chłop Duszkin,

 

właściciel szynkowni na wprost tamtego domu, przychodzi na policję i przynosi jubilerski futeralik ze złotymi kolczykami, po czym opowiada całą epopeję: "Pozawczoraj, pod wieczór, gdzieś po ósmej" - dzień i godzina! kapujesz? - "przybiega do mnie malarz Mikołaj, któren i przedtem zachodził do mnie tego dnia, przynosi d te pudełko ze złotymi zausznicami i z kamyczkami i chce za nie dwa ruble. Ja go pytam: gdzieś wzion? A on powiada, że znalazł na schodach. Ja go więcej nie wypytywałem"-to słowa Duszkina, rozumiesz-"dałem mu papirek"-to znaczy rubla-"bo myślę sobie: jak nie u mnie zastawi, to u kogo drugiego, i wszystko jedno przepije, nie kijem go, to pałką, to niechta już lepiej u mnie rzecz ta leży, a jakby przyszło co do czego albo jak, to weznę i za-niesę." Oczywiście to są bajki dla dzieci, łże jak z nut; ja tego Duszkina znam, on także jest lichwiarzem, przechowuje rzeczy kradzione i jeżeli zdmuchnął Mikołajowi ten przedmiot wartości trzydziestu rubli, to jużci nie na to, żeby "odnieść". Po prostu dostał pietra. No, mniejsza z nim, słuchaj dalej; kontynuuje Duszkin: "A. chłopa tego, Mikołaja De-mentiewa, znam od maleńkości, on z naszej guberni i powiatu, zarajskiego, bo i ja sam spod Riazania. A Mikołaj, choć nie pijanica, ale golnąć lubi; i wiadomo mi było, że on w tem samem domu robi, maluje we dwóch z Mitrejem, jako że oni oba z Mitrejem z jednej som wsi. A jak dostał ode mnie ten papirek, to zarutko zmienił go na drobne, wypił od razu dwa półkwaterki, wzion resztę i poszedł, a Mitreja ja z nim wtenczas nie widziałem. A na drugi dzień posłyszałem, że Alonę Iwanownę i jej siostrę Lizawietę zarąbali siekierą; a ja je znalem i zrobiło mi się nijako o te zausznice - bo wiadomo mi było, że nieboszczka dawała pieniądze pod zastaw. Poszłem do jeich domu i ostrożniutko się przewiaduję, co i jak, a naj-sampierw pytam: czy jest Mikołaj? A Mitrej powiada, że Mikołaj zahulał, wrócił się do dom o świcie pijany, w domu posiedział z dziesięć minut i znowu wyszedł, a Mitrej już go później nie widział i robotę sam dokańcza. A jeich robota była na tych samych schodach co nieboszczki, na drugim piętrze. To wszystko słyszący, ja wtenczas nikomu nic nie objawiałem" - to są słowa Duszkina - "tylko wywiedziałem się wszystkiego, co można, o zabójstwie, a jakem wrócił do siebie, cięgiem było mi nijako. A dziś rano, o ósmej" - czyli na trzeci dzień, rozumiesz?-"patrzę, wchodzi do mnie Mikołaj, nie trzeźwy, ale i nie zanadto pijany, mowę ludzką rozumiejący. Siadł na ławce, milczy. A oprócz niego był wtenczas w mojem handlu tylko jeden gość postronny, no i jeszcze drugi spal na ławie po znajomości, no i dwa moje chłopaki.źWidziałeś Mitreja?»- pytam. źNie, powiada, nie widziałem.') źI tuś nie był?»»Nie, powiada, nie byłem od poza-wczora.» źA dziś gdzieżeś nocował?» źNa Piaskach, powiada, u znajomków z Kołomny.» źA skądeś wzion zausznice?»- pytam go. źA na schodach znalazłem* - ale powiada on to jakoś niepodobnie i na mnie nie patrzący. źA słyszałeś ty, pytam, że ot tak i tak, tego samego dnia i tego samego wieczoru i godziny na tamtych schodach taka rzecz się stała?» źNie, powiada, nie słyszałem.') Słucha, oczy wybałusza i zbielał jak nie przymierzając płótno. Ja mu opowiadam, patrzę się, a on za czapkę i wstaje. źTrzeba cię zatrzymać') - myślę sobie. źSłuchaj, Mikołaju, pedam, a nie wypiłbyś?* A tymczasem mrugam na chłopaka, żeby drzwi przytrzymał, i wychodzę zza szynkwasu. A on jak nie pryśnie ode mnie na ulicę i w nogi, potem w zaułek, i tyłem go widział. Tu skończyły się moje myśli, bo jużci jego to sprawka, jak amen w pacierzu..." - Ja myślę!...-rzekł Zosimow.

- Czekaj! dosłuchaj do końca! Naturalnie, w te pędy rzu.cili się szukać Mikołaja; Duszkina zatrzymali i zrewidowali, Mitreja takoż; wzięli na spytki i tych z Kołomny; aż tu na trzeci dzień przyprowadzają samego Mikołaja: zaaresztowano go w pobliżu...skich rogatek, w gospodzie. Przyszedł był tam, zdjął z szyi srebrny krzyżyk, za ten krzyżyk zażądał półkwarcia. Dano mu. Po kilku minutach baba poszła do obory, zagląda przez szczelinę: Mikołaj w przyległej szopie przywiązał pasek do belki, zrobił pętlę, stanął na pieńku i chce zarzucić stryczek na szyję. Baba narobiła wrzasku, zbiegli się ludzie. "Toś ty taki!" A on: "Prowadźcie mnie do takiego a takiego cyrkułu, do wszystkiego się. przyznam." Więc-dostawiono go ze wszelkimi honorami do "takiego a takiego cyrkułu", czyli tutaj. No i tędy, owędy, kto zacz, w jaki sposób, ile masz lat - "dwadzieścia dwa" - i tak dalej, i tak dalej. Pytanie: "Gdyście pracowali z Mitrejem, czy nie widzieliście kogo na schodach o takiej a takiej godzinie?" Odpowiedź: "Wiadomo, może i przechodzili jacy ludzie, ale 143

 

myśmy nie zwracali uwagi." "A nie słyszeliście czego? jakiego hałasu?" "Nic osobliwego nie słyszeliśmy." A czy tobie, Mikołajowi, było w tenże dzień wiadomo, że taką a taką wdowę, w takim to dniu, o takiej to godzinie, oraz jej siostrę zabito i obrabowano?" "Nic nie wiem, nic nie słyszałem. Pierwszy raz dowiedziałem się o tym dopiero na trzeci dzień, w szynku, od Afanasja Pawłowicza." "A skądeś wziął kolczyki?" "Znalazłem na schodach." "Czemuś nazajutrz nie stawił się do pracy z Mitrejem?" "Borri się zahulał." "A gdzie hulałeś?" "Tam a tam." "Dlaczegoś uciekł od Duszkina?" "Bom się mocno zląkł." "Czego się bałeś?" "Że zasądzą." "Jakże mogłeś się tego lękać, jeżeli do żadnej winy się nie poczuwasz?"... No, Zosimow, wierz czy nie wierz, ale to pytanie zostało mu zadane ściśle tak, jak ci powtarzam, wiem to z całą pewnością, podano mi to dokładnie! Cóż ty na to? Jak d się podoba? - No nie, są przecież i poszlaki.

- Ależ ja teraz nie o poszlakach, tylko o tym pytaniu, o tym, jak oni rozumieją swój proceder! Niech to diabli!... więc naciskali go, naciskali, przypiekali na wolnym ogniu, aż wreszcie się przyznał: "Znalazłem nie na schodach, ino w mieszkaniu, gdzieśmy z Mitrejem malowali." "Jakim sposobem?" "A takim sposobem, żeśmy oba z Mitrejem robili tam cały dzień, do ósmej, i już mieliśmy wracać a tu Mitrej chwycił za pędzel i chlapnął mnie farbą po pysku, i nogi za pas, a ja za nim. Lecę za nim i wrzeszczę wniebogłosy; a jak już miałem wypaść ze schodów do bramy-nalatuję z rozpędu na stróża i na panów, a ilu było panów z tym stróżem - nie pamiętam, a ten stróż nadział mnie za to diabłami, a drugi stróż takoż mnie rugnął, a'baba stróża wyszła i też nas rugnęła, i pan jeden, co wchodził w bramę z panią, także nas rugnął, bośmy oba z Mitką legli w poprzek: ja Milkę chyciłem za kudły, zwaliłem i dalejże go tuzować, a Mitka takoż, spode mnie, chwycił mnie za włosy i też okłada, a robiliśmy to nie z zawziątku, ino z przyjacielstwa, dla zbytków. A potem Mitka wyswobodził się - i na ulicę, a ja za nim, alem go nie dopadł i wróciłem do mieszkania sam, boć trza było uprzątnąć. Sprzątam i. czekam, a nuż przyjdzie Mitrej. Raptem w sieni, za ścianą, w kącie, nadepnąłem na pudełeczko. Patrzę: leży sobie, zawinięte w papier. Zdjąłem ten papier, widzę takie malusieńkie haczyki; pozdejmowałem te haczyki - a w pudełku są kolczyki..." - Za drzwiami? za drzwiami leżało? za drzwiami?- krzyknął nagle Raskolnikow patrząc na Razumichina mętnym, wystraszonym wzrokiem i wolno się podniósł na kanapie podpierając się ręką. - Tak... albo co? Co tobie? Czegoś tak?... - Razumichin również wstał z miejsca. -Nic!...-ledwie dosłyszalnie odpowiedział Raskolnikow, znów opadając na wezgłowie i znów odwracając się do ściany. Jakiś czas wszyscy milczeli. - Zadrzemal, coś mu się widać uroiło-rzekł wreszcie Razumichin patrząc na Zosimowa pytająco; ów zaprzeczył lekkim ruchem głowy. - No mów - nawiązał Zosimow - co dalej?

- Cóż ma być dalej? Skoro tylko zobaczył kolczyki, wnet zapomniał o mieszkaniu, o Mitce, schwycił czapkę, pobiegł do Duszkina i jak wiadomo, dostał od niego rubla, jemu zaś skłamał, że znalazł na schodach; i zaraz poszedł na bomblerkę. A na temat zabójstwa powtarza w kółko: "Nic nie wiem, nic nie słyszałem, dowiedziałem się dopiero na trzeci dzień." "Więc czemuś dotychczas ukrywał?" "Ze'strachu." "A dlaczego chciałeś się obwiesić?" "Przez pomyślunek." "Przez jaki pomyślunek?" "A że zasądzą." Oto i cała historia. I jak d się zdaje, co oni z tego wywnioskowali? - Nie ma się nad czym zastanawiać: trop jest; gorszy czy lepszy, ale jest. Fakt. Chyba nie żądasz, żeby twojego malarza puścili na wolną stopę? - Toż oni go wręcz wykierowali na mordercę! Już nawet nie mają żadnych wątpliwości!... - E, bujasz; nie gorączkuj się. No, a kolczyki? Sam przyznasz, że skoro tegoż dnia i godziny kolczyki przewędrowały z kufra staruszki do rąk Mikołaja-to sam przyznasz, że jakoś musiały tam przewędrować, nie? To nie przelewki w takim dochodzeniu. - Jak przewędrowały? Jak przewędrowały? - krzyczał Razumichin. - Czyż naprawdę ty, lekarz, ty, który przede wszystkim masz obowiązek poznania człowieka, który masz lepszą od innych sposobność przeniknięcia ludzkiej natury - czy ty naprawdę nie widzisz na podstawie wszystkich tych 144

Dostojcwski, t,

 

danych, jakiego rodzaju osobnikiem jest ten Mikołaj? Czy naprawdę nie widzisz od razu, że wszyściuteńko, co zeznał przy badaniu, jest najświętszą prawdą? Akuracik tak przewędrowały mu kolczyki do rąk, jak zeznał. Nadepnął pudełko i podniósł! - "Najświętsza prawda!" Przecież sam wyznał, że za pierwszym razem skłamał. - Słuchaj. Słuchaj uważnie. I stróż, i Koch, i Piestriakow, i drugi stróż, i żona pierwszego stróża, i baba, która wtedy siedziała u niej w stróżówce, i radca Kriukow, który właśnie wysiadł z dorożki i wchodził do bramy pod rękę z jakąś damą - wszyscy, to znaczy ośmioro czy dziewięcioro świadków, zeznają zgodnie, że Mikołaj przyparł Dymitra do ziemi, leżał na nim i okładał go pięściami, a ten mu się wczepił we włosy i również go okładał. Leżą obaj w poprzek drogi, zatarasowali przejście; ze wszystkich stron wymyślają im, oni zaś "niby małe pędraki" (dosłowny zwrot świadków), leżą jeden na drugim, kwiczą, czubią się i rechoczą, obydwaj rechoczą na wyprzódki; pyski przekomicznie roześmiane, wypadli zaś na ulicę po to, żeby się ścigać jak dzieci. Słyszysz? A teraz złóż sobie do kupy jak się patrzy: tam na górze ciała są jeszcze ciepłe, słyszysz, cieple jeszcze, tak je znaleziono! Jeżeli to oni zabili albo tylko Mikołaj, i przy tym zrabowali kufry z wyłamaniem zamków albo tylko uczestniczyli w tej grabieży, to pozwól, że d zadam jedno jedyne pytanie: czy zgadza się taki nastrój - to znaczy kwik, śmiech, dziecinna bójka w bramie - z siekierami, z krwią, ze zbójecką przebiegłością, oględnością, rabunkiem? Dopiero co zabili, najwyżej pięć czy dziesięć minut temu - bo przecie tak wynika; zwłoki są jeszcze ciepłe - i raptem, porzuciwszy ciała, zostawiwszy mieszkanie otwarte, ba, wiedząc, że tam przed chwilą przyszli ludzie, nie dość tego: porzuciwszy zdobycz, obaj, jak małe dzieci, tarzają się na ulicy, rechoczą, ściągają na siebie powszechną uwagę- co stwierdza dziesięcioro zgodnych świadków! - Rzeczywiście, to dziwne! Rzeczywiście, to niemożliwe;

jednak...

- Nie, bracie, żadnego jednak. Jeżeli kolczyki, które tegoż dnia i godziny znalazły się w ręku Mikołaja, istotnie stanowią ważny dowód rzeczowy - dający się wytłumaczyć na podstawie jego zeznań, i dlatego będący obciążeniem spornym -146

to przecież trzeba wziąć w rachubę również i fakty odciążające, tym bardziej że te fakty są nieodparte. Otóż jak myślisz, znając charakter sądownictwa: czy oni uznają albo czy są zdolni uznać taki fakt - oparty wyłącznie na samej tylko niemożliwości psychologicznej, na samym tylko stanie ducha - za fakt nieodparty i burzący wszystkie fakty rzeczowe, obciążające, jakiekolwiek by one były? Nie, nie uznają, nie uznają za nic w świecie, bo, uważasz, znaleźli pudełeczko, a Mikołaj chciał się powiesić, "co nie mogłoby mieć miejsca, gdyby się nie poczuwał do winy"! Oto zagadnienie kapitalne, oto czemu się gorączkuję! Zrozum! - Owszem, widzę, że się gorączkujesz. Czekaj, zapomniałem spytać, jaki jest dowód, że futeralik zjeolczykami pochodzi rzeczywiście z kufra starej? - To jest dowiedzione - odparł Razumichin pochmurnie i jakby niechętnie. - Koch rozpoznał ten przedmiot i wskazał jego właściciela, ów zaś dowiódł niezaprzeczenie, że to jego własność. - Kiepsko! Jeszcze jedno: czy nikt nie widział Mikołaja w czasie, gdy Koch i Piestriakow szli na górę? i czy nie można jakoś tego udowodnić? - W tym ci sęk, że nikt nie widział - burknął gniewnie Razumichin - właśnie to jest najgorsze. Nawet Koch i Piestriakow nie zauważyli ich idąc na górę, choć zresztą ich świadectwo niewiele by teraz ważyło. "Widzieliśmy - powiadają - że mieszkanie otwarte, że tam prawdopodobnie pracują, lecz idąc mimo nie zwrócilicmy uwagi i nie pamiętamy dokładnie, czy w owej chwili byli tam robotnicy, czy nie." - Hm. Więc za cały dowód odciążający ma starczyć, że się bili i śmiali. Owszem, to dowód mocny, ale... Pozwól: jakże ty sam to wszystko tłumaczysz? Jak wyjaśnisz znalezienie kolczyków, jeżeli on je istotnie tak znalazł, jak mówi? - Jak to wyjaśnię? Cóż tu wyjaśniać! Sprawa oczywista! A przynajmniej trop, podług którego trzeba sprawę poprowadzić, jest jasny, wyraźnie wskazany, a wskazuje nań właśnie owo pudełeczko. Upuścił te kolczyki właściwy zabójca. Zabójca był na górze, kiedy Koch i Piestriakow się dobijali, siedział tam zaryglowany. Koch się poszkapfl i zeszedł na dół; wtedy zabójca wypadł i pobiegł także na dół, nie miał bowiem żadnego innego wyjścia. Ze schodów, kryjąc się przed Ko-

chem, Piestriakowem i stróżem, wskoczył do próżnego mieszkania w sam raz wtedy, gdy Dymitr i Mikołaj wybiegli stamtąd; stal za drzwiami, kiedy stróż i tama szli na górę, wyczekał, aż ucichną kroki, i jakby nigdy nic, zeszedł sobie na dół w tejże chwili, gdy Dymitr i Mikołaj wybiegli na ulicę i wszyscy się rozeszli, i nikogo nie było. Może go i widziano, lecz nikt nie zauważył, bo, czy to mało snuje się ludzi? Pudełko zaś upuścił z kieszeni, gdy stał za drzwiami; nie zauważył, że upuścił, bo nie to mu było w głowie. Właśnie pudełko stanowi nieomylny dowód, że on tam stal. Oto i cały figiel! - Sprytnie! Nie, bracie, to naprawdę sprytne! najspry-niejsze ze wszystkiego! - Niby czemuż to, czemu?


Дата добавления: 2015-09-30; просмотров: 22 | Нарушение авторских прав







mybiblioteka.su - 2015-2024 год. (0.01 сек.)







<== предыдущая лекция | следующая лекция ==>