Студопедия
Случайная страница | ТОМ-1 | ТОМ-2 | ТОМ-3
АрхитектураБиологияГеографияДругоеИностранные языки
ИнформатикаИсторияКультураЛитератураМатематика
МедицинаМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогика
ПолитикаПравоПрограммированиеПсихологияРелигия
СоциологияСпортСтроительствоФизикаФилософия
ФинансыХимияЭкологияЭкономикаЭлектроника

tytuł: ZBRODNIA I KARA 19 страница



będzie! Proszę słuchać, zrobimy tak; teraz posiedzi u niego Anastazja, ja panie odprowadzę, bo same nie powinnyście chodzić po mieście: u nas w Petersburgu pod tym względem nie ten-tego... No, mniejsza o to!... Potem zaraz znowu lecę tutaj i po kwadransie, pod słowem honoru, przynoszę meldunek: jak się ma? śpi czy nie śpi? i tak dalej. Potem - słuchajcie, panie! potem znowu w te pędy do siebie (mam tam gości, wszyscy pijani), chwytam Zosimowa (to ten doktor, który go leczy; siedzi teraz u mnie, nie pijany; ten nigdy nie jest pijany!), wlokę go do Rodi i potem znowu do pań, czyli że w ciągu godziny będziecie panie miały dwie wiadomości o nim - i to, rozumieją panie, od samego doktora; a jego zdanie jest chyba cenniejsze od mego! Jeżeli kiepska sprawa, przysięgam, że sam przyprowadzę panie tutaj, ale jeżeli wszystko w porządku, proszę kłaść się spać. Ja zaś przenocuję tutaj, w sieni, on nawet nie usłyszy, a Zosimowowi każę przenocować u gospodyni, żeby był pod ręką. Same panie powiedzcie, co dla niego lepsze: wy czy doktor? Jasna rzecz, że doktor. Toteż proszę iść do siebie! A do gospodyni-niepodobna; ja-owszem, ale panie-w żaden sposób; nie wpuści pań, ponieważ... ponieważ jest głupia. Jeżeli chcecie wiedzieć, nabiła sobie mną głowę i będzie zazdrosna o Awdotię Romanownę, i o panią także, Pulcherio Aleksandrowno... Ale o Awdotię Romanownę to już jak amen w pacierzu. Jest to zupełnie, zupełnie nieoczekiwany charakter! Co prawda, to i ja jestem dureń... Mniejsza o to! Chodźmy! Ufacie mi, panie? No? ufacie, czy nie? - Chodźmy, mamusiu - powiedziała Dunia. - Pan Razumichin zapewne zrobi tak, jak przyrzeka. Przecie prawie wskrzesił Rodię, a jeżeli to prawda, że lekarz zgodzi się tu przenocować, cóż może być lepszego? - Ha, pani... pani... pani mnie rozumie, dlatego że pani jest - aniołem! - krzyknął Razumichin z zachwytem. - Chodźmy! Anastazjo! marsz na górę i siedź tam przy nim ze światłem; ja będę za kwadrans... Pulcheria Aleksandrowna, choć niezupełnie przekonana, nie sprzeciwiała się dłużej. Razumichin wziął je obie pod rękę i pociągnął ze schodów. On także ją niepokoił: "Chociaż i roztropny, i poczciwy, ale czy będzie mógł spełnić, co obiecuje? Jest w takim stanie!..."

 

- Aha, rozumiem, panie myślą, że jestem trochę tego!... - przerwał Razumichin jej myśli, odgadłszy je i stawiając sied-miomilowe kroki na chodniku, tak że obie z trudem nadążały, czego on zresztą wcale nie dostrzegał. - To androny! Albo właściwie... owszem, jestem urżnięty jak bela, lecz nie w tym sensie; pijany jestem nie od trunku. Padło mi na mózg, kiedy was zobaczyłem... No, ale nie o mnie chodzi! Proszę na mnie nie zważać; plotę trzy po trzy; jestem pani niegodzien... W najwyższym stopniu jestem niewart pani!... Jak tylko odprowadzę was do domu, natychmiast, tu nad kanałem, wyleję sobie na łeb dwa kubły wody, i dobra nasza... Żebyście tylko panie wiedziały, jak kocham was obie!... Nie śmiejcie się i nie gniewajcie! Na wszystkich się panie gniewajcie, tylko nie na mnie!... Jestem jego przyjacielem, więc i waszym też. Tak chcę... Przeczuwałem to... już w zeszłym roku, była jedna taka chwila... A właściwie wcale nie przeczuwałem, boście dziś spadły jak z nieba. Kto wie, może całą noc nie będę spał... Ten Zosimow obawiał się, żeby Rodia nie zwariował... Oto dlaczego nie należy go drażnić... - Co pan mówi! - przeraziła się matka.



- Czy rzeczywiście pan doktor tak mówił? - spytała przestraszona Dunia. - Owszem, mówił, ale to nie to, wcale nie to. Dał mu nawet takie lekarstwo, proszek, sam widziałem, a raptem panie przyjechały... Eh! Lepiej by było, gdybyście przyjechały jutro! Dobrze, żeśmy sobie poszli. A za godzinę sam Zosimow złoży wam o wszystkim raport. Ten-ci nie jest pijany! Ja także nie będę pijany... A dlaczego tak się urżnąłem? Dlatego, że te psubraty wciągnęły mnie do dyskusji! Ślubowałem, że nie będę dyskutował!... Plotą duby smalone! O mało się z nimi nie poczubiłem! Zostawiłem tam wujaszka w roli gospodarza... Proszę sobie wyobrazić: domagają się kompletnej bezosobowości i w tym upatrują największy smak! Żeby tylko jak najmniej być sobą, żeby jak najmniej być podobnym do siebie! U nich to uchodzi za najwyższy postęp. I żebyż przynajmniej kłamali na własne kopyto, ale oni... - Proszę pana - nieśmiało wtrąciła Pulcheria Aleksan-drowna, lecz to tylko dolało oliwy do ognia. - Cóż pani sobie myśli?-krzyczał Razumichin, jeszcze bardziej podnosząc glos. - Myśli pani, że mam im za złe to, że kłamią? Ani mi się śni! Ja lubię, kiedy ludzie kłamią! - Kłamstwo - to jedyny człowieczy przywilej wobec wszystkich innych organizmów. Kto kłamie, ten dociera do prawdy! Gdybym nie kłamał, nie byłbym człowiekiem. Ani jednej prawdy nie dociekł, kto przedtem nie skłamał czternaście razy, może nawet sto czternaście, i jest to rzecz w swoim rodzaju chlubna, lecz my nawet kłamać nie umiemy wedle własnych wzorów! Łżyj mi, ale łzy j po swojemu, a ja cię uściskam. Zełgać po swojemu - to nieomal lepsze niż powtórzyć prawdę za kim innym; w pierwszym wypadku jest się człowiekiem, w drugim tylko papugą! Prawda nie ucieknie, a życie bardzo łatwo okaleczyć; już bywały przykłady. Czymże teraz jesteśmy? My wszyscy, wszyscy bez wyjątku, jeżeli chodzi o naukę, rozwój, ciągłość myśli, wynalazki, ideały, dążenia, liberalizm, rozsądek, doświadczenie i wszystko, wszystko, wszystko, wszystko, wszystko - tkwimy dotychczas w przedwstępnej klasie gimnazjum! Zasmakowało nam żyć cudzym rozumem i trzymamy się tego jak pijany płotu! Dobrze mówię, co? Dobrze mówię? -wrzeszczał Razumichin potrząsając i ściskając ręce obu pań-dobrze mówię? - O Boże, nie wiem - jęknęła biedna Pulcheria Aleksan-drowna. -Owszem, owszem... chociaż nie pod każdym względem zgadzam się z panem - poważnie dodała Dunia i nagle syknęła, tak boleśnie ścisnął jej tym razem dłoń. - Owszem? Pani mówi, że owszem? No więc jest pani... jest pani... - zachłystywał się podziwem - jest pani źródłem dobroci, czystości, rozumu i... doskonałości! Proszę mi dać rękę, proszę... I pani także niech mi da swoją, chcę pocałować wasze ręce - tutaj, zaraz, na klęczkach! Padł na kolana pośrodku chodnika, gdzie na szczęście nikogo teraz nie było. - Niech pan przestanie, zaklinam, co pan wyrabia? - wołała Pulcheria Aleksandrowna, zatrwożona nie na żarty. - Proszę wstać, proszę wstać! - śmiała się i frasowała Dunia. - Za nic w świecie nie wstanę, póki mi panie nie dacie rąk! Ot tak, dobrze, teraz dosyć, teraz wstaję i chodźmy! Nieszczęsny osioł ze mnie, jestem niegodzien pani i pijany... i wstyd mi... Kochać panią jestem niegodzien, ale wielbić - to obo-

wiązek każdego, kto nie jest wierutnym bydlęciem! Toteż wielbię... Oto i ten zajazd. Słusznie zrobił Rodion, że wypędził waszego Piotra Pietrowicza. Jak ten Lużyn śmiał ulokować panie w takich pokojach? Skandal! Wiecie, kogo się tutaj wpuszcza? A pani jest przecie jego narzeczoną! Narzeczoną, prawda? No, to powiem pani, że ten pani narzeczony jest łajdakiem! - Mój panie Razumichin, pan się zapomina...-spróbowała Pulcheria Aleksandrowna. - Tak, tak, racja, przepraszam, wstyd mi! - zreflektował się Razumichin - ale... ale... panie nie mogą się na mnie gniewać za to, że tak mówię! Bo ja mówię szczerze, a nie dlatego, że... Hm! To by była podłość; słowem, nie dlatego, że ja panią, Awdotio Romanowno... hm!..; no dobrze, dobrze, nie powiem dlaczego; nie mam odwagi!... Myśmy wszyscy zrozumieli, skoro tylko wszedł, że to nie jest człowiek naszego autoramentu. Nie dlatego, że zafundował sobie loczki u fryzjera, nie dlatego, że śpieszył popisać się przed nami swoim rozumem, tylko dlatego, że to szalbierz i spekulant, dlatego, że to filut o żydowskiej duszy, i znać to po nim. Panie myślą, że jest mądry? Ależ nie, to dureń, dureń! Czyż to mąż dla pani? O Boże! Bo to, proszę pań, jest tak - zatrzymał się nagle, już na hotelowych schodach - choć oni tam u mnie wszyscy pijani, lecz za to wszyscy uczciwi, i chociaż łżą i jedni, i drudzy (boć i ja łżę), ale w końcu dochrapiemy się prawdy, ponieważ jesteśmy na szlachetnej drodze, a Piotr Pietrowicz jest... nie na szlachetnej drodze. Prawda, że pr,zed chwilą łajałem ich na czym świat stoi, ale szanuję ich wszystkich; nawet Zamioto-wa-wprawdzie nie szanuję, ale lubię, bo to-szczeniak! Nawet tego bydlaka Zosimowa, bo - uczciwy i zna się na rzeczy... Ale basta, wszystko zostało powiedziane i wybaczone. Wybaczone, prawda? No chodźmy. Znam ten korytarz, bywałem tutaj; oto tu, pod trzecim numerem, była burda... Więc gdzież panie mieszkają? Który numer? Ósmy? To niechże się panie zamkną na noc i nikogo nie wpuszczają. Za kwadrans wrócę z wiadomością, a potem jeszcze, w pół godziny później, zobaczycie mnie z Zosimowem! Do widzenia, pędzę! - Ó Boże, Dunieczko, co to będzie?-rzekła Pulcheria Aleksandrowna, niespokojnie i płochliwie zwracając się do córki. - Niech się mama uspokoi - odparła Dunia zdejmując kapelusz i mantylkę - sam Bóg zesłał go nam, chociaż ten młody człowiek przyszedł wprost z jakiejś bibki. Ale na nim można polegać, jestem tego pewna. I wszystko to, co już zrobił dla Rodi... - Ach, Dunieczko, Bóg raczy wiedzieć, czy przyjdzie! Jak ja mogłam zostawić Rodię!... I zupełnie, zupełnie inaczej wyobrażałam sobie spotkanie z nim! Taki był surowy, jakby nierad nam... Łzy napełniły jej oczy.

- Nie, nie, mamusiu. Nie przyjrzałaś się, wciąż płakałaś. Jest bardzo rozstrojony po ciężkiej chorobie - oto cały powód. - Ach, ta choroba! Co to będzie, co to będzie! I jak on z tobą rozmawiał. Duniu!-rzekła matka, nieśmiało zaglądając córce w oczy, by wyczytać wszystką jej myśl, i już na poły pocieszona tym, że sama Dunia staje w jego obronie, a więc widocznie przebaczyła mu. Jestem pewna, że się jutro opamięta - dorzuciła, żeby wywołać ostateczne wyjaśnienie. - A ja jestem pewna, że i jutro będzie mówił to samo... o tej sprawie - ucięła Dunia i zabiła tym ćwieka matce, bo to właśnie był punkt, który Pulcheria Aleksandrowna bała się teraz poruszać. Dunia podeszła i ucałowała matkę. Ta w milczeniu uściskała ją mocno. Potem siadła w trwożnym oczekiwaniu na powrót Razumichina i lękliwym wzrokiem wodziła za córką, która, skrzyżowawszy ramiona i również oczekując, w zamyśleniu chodziła po pokoju. Takie zadumane chodzenie z kąta w kąt stanowiło zwyczaj Duni i matka zawsze bała się w takich chwilach przerywać jej zadumę. Naturalnie, Razumichin był śmieszny ze swoją raptowną, po pijanemu wybuchłą namiętnością do Awdotii Romanowny, ale spojrzawszy na Dunię, szczególnie teraz, gdy ze skrzyżowanymi rękoma chodziła po pokoju, smutna i zamyślona, może niejeden by mu darował, zwłaszcza uwzględniając jego wyjątkowy stan. Awdotia Romanowna była bardzo ładna: wysoka, nad podziw zgrabna, silna, pewna siebie, co przebijało ze wszystkich jej ruchów, wcale jednak nie uszczuplając ich miękkiego wdzięku. Z twarzy przypominała brata, lecz wielu nie zawahałoby się nazwać ją pięknością. Włosy miała ciemno-blond, nieco jaśniejsze niż brat, oczy prawie czarne, błyszczą-

ce, dumne, a zarazem, chwilami, pełne niezwykłej dobroci. Była blada, lecz nie chorobliwie; rysy jej tchnęły hożością i zdrowiem. Usta miała cokolwiek za małe, a dolna warga,- świeża i pąsowa, odrobinę wystawała naprzód, jak i podbródek - jedyna nieregularność tej ślicznej twarzyczki, co jednak czyniło ją tym bardziej charakterystyczną i jak gdyby trochę hardą. Wyraz jej bywał zwykle raczej poważny i skupiony; za to jak ładnie wyglądał uśmiech, jak ładnie dżwięczal jej śmiech, wesoły, młody, niefrasobliwy! Nie dziw, że płomienny, otwarty, prosty, uczciwy, silny jak atleta, no i podpity Razumichin, który nigdy nic podobnego nie oglądał, o3T razu stracił głowę. Na domiar przypadek zrządził, jakby umyślnie, że pierwszy raz ujrzał Dunię w cudnej chwili miłości i radości ze spotkania z bratem. Potem widział, jak malutka dolna warga drgnęła oburzeniem w odpowiedzi na czelne i niewdzięcznie-okrutne rozkazy brata, i został podbity. Zresztą powiedział prawdę, gdy się po pijanemu wygadał na schodach, że postrzelona gospodyni Raskolnikowa, Praskowia Pawłowna, poweżmie o niego zazdrosną niechęć nie tylko do Awdotii Romanowny, lecz bodaj i do samej Pulcherii Aleksan-drowny. Mimo że Pulcheria Ałeksandrowna miała już czterdzieści trzy lata, twarz jej wciąż jeszcze nosiła ślady dawnej urody; przy tym i wyglądała na daleko młodszą, jak to prawie zawsze bywa z kobietami, które do starości zachowują jasność umysłu, bezpośredniość odczuć i czysty, uczciwy płomień serca. Dodajmy nawiasem, że zachowanie tych wszystkich cech to jedyny sposób, by nie postradać piękności nawet w sędziwym wieku. Jej włosy już zaczynały siwieć i rzednąć, małe gwiazdki zmarszczek już dawno ukazały się koło oczu, policzki zapadły i wyschły od trosk i smutków, a jednak ta twarz była piękna. Z wyjątkiem nie wysuniętej naprzód dolnej wargi była portretem Dunieczki, tylko starszej o dwadzieścia lat. Pulcheria Ałeksandrowna była uczuciowa, jednak nie ckliwie sentymentalna; nieśmiała i ustępliwa, lecz tylko do pewnych granic: w niejednym mogła ustąpić, zgodzić się na niejedno, nawet gdy to było sprzeczne z jej zapatrywaniami, ale zawsze istniała taka granica uczciwości, zasad i niezbitych przekonań, do której przekroczenia nie potrafiłyby jej zmusić żadne okoliczności. Dokładnie w dwadzieściaH3MWI PO odejściu Razumichina

rozległy się dwa niegłośne, lecz pośpieszne pukania do drzwi: powrócił.

- Nie wejdę, nie mam czasu! - zatrajkotał, gdy mu otworzono. - Śpi jak suseł, doskonale, spokojnie i, da Bóg, prześpi tak z dziesięć godzin. Przy nim jest Anastazja; kazałem jej tam siedzieć aż do mojego powrotu. Teraz przyciągnę tutaj Zosimowa, złoży paniom meldunek, a potem - grzecznie do łóżeczek, bo widzę, że panie ledwie żyją... I już znowu pędził korytarzem.

- Co za roztropny i... oddany młody człowiek!-zawołała niezmiernie ucieszona Pulcheria Ałeksandrowna. - Zdaje mi się, że to dodatni typ! - wcale pochopnie potwierdziła Dunia zaczynając znowu chodzić po pokoju. Dopiero po godzinie dały się słyszeć kroki na korytarzu i ponowne pukanie do drzwi. Obydwie kobiety oczekiwały, tym razem całkowicie już wierząc w obietnicę Razumichina; jakoż, istotnie, zdążył sprowadzić Zosimowa. Zosimow od razu zgodził się opuścić biesiadę i pójść rzucić okiem na Raskolnikowa, natomiast do pań szedł ociągliwie i z wielkim niedowierzaniem, gdyż nie ufał pijanemu Razumichinowi. Jednak jego miłość własna została wnet uspokojona i nawet połechtana: ujrzał, że go tu rzeczywiście czekają jak wyroczni. Posiedział dokładnie dziesięć minut i zdołał w pełni przekonać i uspokoić Pulcherię Aleksandrownę. Przemawiał z całą życzliwością, lecz powściągliwie, z wypracowaną powagą, zupełnie jak dwudziestosiedmioletni doktor podczas ważnej konsultacji; ani jednym słóweczkiem nie zboczył od przedmiotu i nie ujawnił najmniejszej chęci wdania się w bardziej osobistą i nieurzędową komitywę z tymi paniami. Zobaczył już w chwili wejścia, jak olśniewająco ładna jest Awdotia Romanowna, więc od razu postarał się wcale nie spoglądać w jej stronę i w trakcie swej wizyty zwracał się wyłącznie do Pulcherii Aleksandrowny. Wszystko to napawało go ogromnym wewnętrznym zadowoleniem. Co do chorego, wyraził się, że w chwili obecnej jest z niego całkiem rad. Z jego spostrzeżeń wynika, że choroba pacjenta, poza kiepskimi warunkami materialnymi w ostatnich miesiącach, ma nadto niektóre przyczyny natury moralnej, "stanowi, że tak powiem, wytwór wielu złożonych, moralnych i materialnych wpływów, obaw, niepokojów, kłopotów, pewnych myśli... et caetera". Dostrzegłszy kącikiem oka, że Awdo-

tia Romanowna zaczęła słuchać ze szczególną pilnością, Zosi-mow nieco szerzej rozwinął ten temat. Na trwożne zaś i nieśmiałe zapytanie Pulcherii Aleksandrowny, że "podobno zachodzą podejrzenia zaburzeń umysłowych", odparł ze spokojem i otwartym uśmiechem, że widocznie słowa jego uległy niesłusznemu przejaskrawieniu; że, naturalnie, u chorego daje się zauważyć jakąś natrętną myśl, coś, co świadczy o mono-manii (bo on, Zosimow, nader sumiennie studiuje teraz tę bardzo ciekawą gałąź medycyny), ale przecież należy pamiętać, że chory prawie do dziś dnia był nieprzytomny i... naturalnie przyjazd krewnych pokrzepi go, rozerwie i wywrze skutek zbawienny, "o ile tylko da się uniknąć nowych nadmiernych wstrząsów" - dodał znacząco. Potem wstał, złożył stateczny i uprzejmy ukłon i odprowadzony błogosławieństwami, gorącą wdzięcznością, błaganiami, a nawet (bez jego starań) uściskiem rączki Awdotii Romanowny, wyszedł ogromnie zadowolony ze swych odwiedzin, jeszcze zaś bardziej z siebie samego. - A gadać będziemy jutro; teraz proszę koniecznie kłaść się spać! - zakonkludował Razyrnichin wychodząc razem z Zosimowem. - Jutro jak najwcześniej przyjdę do pań z raportem. - Jaka to zachwycająca dziewczynka z tej Awdotii Romanowny - omal się nie oblizując zauważył Zosimow, gdy obaj wyszli na ulicę. -Zachwycająca? Powiedziałeś: zachwycająca?-ryknął Razumichin, rzucił się na Zosimowa i chwycił go za gardło. - Jeżeli mi się jeszcze kiedyś poważysz... Rozumiesz? rozumiesz? - krzyczał potrząsając nim za kołnierz i przypierając do ściany. - Słyszałeś? - Puszczaj, pijany czorcie! - wyrwał się Zosimow, a gdy ów już go puścił, popatrzał na niego bacznie i nagle aż się zatoczył ze śmiechu. Razumichin stał przed nim ze zwieszonymi rękami, w ponurej i poważnej zadumie. - Oczywiście, jestem osioł - bąknął, zasępiony jak chmura-ale przecież... ty także... - Nie, nie, bracie, wcale nie "także". Ja o głupstwach nie roję. Szli bez słowa i dopiero gdy się znaleźli przed domem Raskolnikowa, Razumichin, mocno zatroskany, przerwał milczenie. - Słuchaj - rzekł do Zosimowa - miły z ciebie chłop, ale że już pominę wszystkie twoje przywary, jesteś świntuch, wiem o tym, i na dobitkę z tych plugawszych. Jesteś nerwowy, nędzny śmieć, jesteś szusowaty, zapłynąłeś tłuszczem i nie potrafisz niczego sobie odmówić; ja zaś nazywam to pluga-stwem, gdyż to prostą drogą do plugastwa wiedzie. Do takiego stopnia rozpuściłeś siebie, że doprawdy nie pojmuję, jakim sposobem przy tym wszystkim możesz być dobrym i nawet ofiarnym eskulapem. Sypia na piernacie (i to się nazywa doktor!), a nocami wstaje na wezwanie chorego! Za trzy lata już nie będziesz wstawał na wezwanie chorego... Ale mniejsza, nie o to chodzi, tylko o to, że dzisiaj nocujesz w mieszkaniu gospodyni (ledwie ją ubłagałem), a ja w kuchni. Oto macie sposobność do zawarcia bliższej znajomości! Bo nie jest tak, jak myślisz! Ani cienia, bracie... - Ja też wcale nie myślę.

- Tu, bracie, mamy wstydliwość, milkliwość, skrępowanie, zaciekłą cnotę, a przy tym wszystkim - westchnienia, serduszko jak wosk, powiadam ci, jak wosk! Wykaraskaj mnie od niej, ratuj, zaklinam cię na wszystkie diabły świata! Jest prze-milusienieczka!... A ja ci się odwdzięczę, choćby głową przyszło nałożyć! Zosimow śmiał się do rozpuku.

- A to mu dojadło! Ale po lichaż mi ona?

- Daję ci słowo, kłopotu będzie niewiele: gadaj tylko kli-tuś-bajduś, siadaj tylko przy niej i gadaj. W dodatku jesteś lekarzem, leczże ją od czegokolwiek bądź. Przysięgam, że nie będziesz żałował. Ma klawikord! jak ci wiadomo, ja trochę brzdąkam; znam taką piosenkę rosyjską, autentyczną: "Zaleję się łzami gorzkimi..." Ona przepada za autentycznymi... od piosenki też wszystko się zaczęto. A ty przecie, co do fortepianu, jesteś mistrz, wirtuoz, Rubinstein...7 Przysięgam, że nie pożałujesz! - Naobiecywałeś jej czy co, u diaska? Spisałeś cyrograf? Przyrzekłeś się ożenić? - Nic, nic, absolutnie nic! Zresztą ona wcale nie taka;

chciał do niej smalić cholewki Czebarow...

- No ro puść ją kantem!

- E, nie przystoi!

- Czemuż to nie przystoi?

 

- Ot, jakoś nie przystoi, i już! Takie rzeczy wciągają, bracie. - To po coś ją uplatał?

- Wcale nie uplatałem, owszem, może sam się uplatałem przez głupotę, jej zaś będzie najzupełniej wszystko jedno, ty czy ja, byleby kto siedział bliziutko i wzdychał. Tutaj, bracie... Hm, nie umiem się wyjęzyczyć, hm... Dobrze znasz matematykę i wiem', że i teraz studiujesz... Otóż, zacznij jej wykładać całki, jak Boga kocham nie żartuję, mówię serio, jej będzie zupełnie wszystko jedno; będzie na ciebie patrzała i wzdychała, i tak przez okrągły rok. Ja jej kiedyś opowiadałem bardzo długo, dwa dni z rzędu, o pruskiej Izbie Panów (bo o czymże z nią gadać?) - otóż ona tylko wzdychała i pociła się! Ale, pamiętaj, o miłości ani mru-mru, bo wstydliwa aż do spazmów, tylko udawaj, że nie masz sił odejść - to wystarczy. Komfort nadzwyczajny, zupełnie jak u siebie w domu: możesz sobie czytać, siedzieć, leżeć, pisać... nawet pocałować wolno, tylko z ostrożna. - Ale po co mi ona?

- Ot, zakuta pałko! Uważasz, dobraliście się w korcu maku. Już przedtem myślałem o tobie... Przecie ty na tym skończysz! Więc czy ci nie wszystko jedno, wcześniej czy później? Bracie, tutaj tkwi taki pierwiastek piernatowy - ech! i nie tylko piernatowy! To wciąga; to koniec świata, kotwica, cicha przystań, pępek ziemi, trzechrybna ostoja wszechświata," kwintesencja blinów, tłustych pasztecików, wieczornego samowara, tęsknych wzdychań i ciepłych serdaczków, i nagrzanych poduszek... Ot, jakbyś już umarł, a równocześnie żył: obydwie korzyści naraz! Ale basta, bracie, zaczynam pleść od rzeczy, pora do łóżka! Słuchaj: ja się czasem w nocy budzę, więc pójdę zajrzeć do niego. Zresztą to zawracanie głowy, wszystko będzie najlepiej. Ty się także nie niepokój zanadto, a jeżeli zechcesz, zajrzyj tam jeden raziczek. Lecz gdybyś cokolwiek zauważył, na przykład majaczenie albo gorączkę, albo co - natychmiast zbudź mnie. Ale nic nie będzie... II

Zafrasowany i poważny był Razumichin, gdy się nazajutrz obudził o ósmej. Znalazł w sobie wiele nowych i nieprzewidzianych trosk. Dawniej ani sobie wyobrażał, że się kiedyś lin

zbudzi w takim nastroju. Do najdrobniejszych szczegółów pamiętał wszystko, co było wczoraj, i zdawał sobie sprawę, że stało się z nim coś niezwykłego, że wchłonął nowe, dotąd mu nie znane wrażenie, niepodobne do żadnych dawniejszych. Zarazem uświadamiał sobie jasno, że marzenie, które rozgorzało w jego głowie, jest w najwyższym stopniu nieziszczalne - tak dalece nieziszczalne, że aż się go zawstydził i czym prędzej poszedł do innych, bardziej powszednich kłopotów i rozterek, które mu zostawił w spadku "przeklęty dzień wczorajszy". Najokropniejszym wspomnieniem było to, że musiał wydać się wczoraj "nikczemnym i obrzydliwym", nie wyłącznie dlatego, że by! pijany, lecz dlatego, że wyzyskując przymusową sytuację dziewczyny, a powodowany głupio-natarczywą zazdrością, wyrażał się przy niej obelżywie o jej narzeczonym, choć nie znal nie tylko ich wzajemnych zobowiązań i stosunków, lecz nawet tego człowieka nie znal dostatecznie. Jakie miał prawo sądzić o nim tak lekkomyślnie i pochopnie? kto go prosił na sędzię? I czyż taka istota, jak Awdotia Romanowna, byłaby zdolna oddać się za pieniądze niegodnemu człowiekowi? Widocznie i on ma swoje zalety. Pokoje umeblowane? A właściwie skądże miał wiedzieć, że są takie pokoje? Toż on przygotowuje mieszkanie... Fe, jakie to wszystko szpetne! Tłumaczyć się tym, że się było pijanym? Głupia wymówka, która go jeszcze bardziej pogrąża! Mówią, że w winie tkwi prawda; otóż prawda wylazła jak szydło z worka - "wszystko błoto jego zawistnego, grubiańskiego serca wyszło na jaw"! I czyż jemu, Razumichinowi, nie są kategorycznie wzbronione tego rodzaju marzenia? Kim on jest w porównaniu z taką dziewczyną - on, urżnięty sowizdrzał, awanturnik, wczorajszy samochwał? "Czyż podobna robić takie cyniczne i śmieszne zestawienia?" Ognie nań wystąpiły przy tej myśli, a tymczasem, na dobitkę, w tej samej chwili przypomniało mu się jasno, jak to wczoraj mówił im stojąc na schodach, że gospodyni będzie zazdrosna o niego i Awdotię Romanownę... Nie, K) już me do zniesienia; Co sił grzmotnął pięścią w piec kuchenny, uszkodził sobie rękę i wytrącił jedną cegłę. "Oczywiście-mruczał do siebie po upływie minuty, z uczuciem jakiegoś poniżenia - oczywiście, tych wszystkich brewerii nie da się już wygładzić i zamalować ani dzisiaj, ani nigdy... Toteż nie ma co myśleć o tym, tylko po prostu trzeba 10 Dostojewski, t. I


Дата добавления: 2015-09-30; просмотров: 18 | Нарушение авторских прав







mybiblioteka.su - 2015-2024 год. (0.01 сек.)







<== предыдущая лекция | следующая лекция ==>