Студопедия
Случайная страница | ТОМ-1 | ТОМ-2 | ТОМ-3
АрхитектураБиологияГеографияДругоеИностранные языки
ИнформатикаИсторияКультураЛитератураМатематика
МедицинаМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогика
ПолитикаПравоПрограммированиеПсихологияРелигия
СоциологияСпортСтроительствоФизикаФилософия
ФинансыХимияЭкологияЭкономикаЭлектроника

tytuł: ZBRODNIA I KARA 27 страница



- Istotnie, próżniak ze mnie i rozpustnik. Skądinąd, siostra pańska posiada tyle zalet, że nie mogłem i ja nie ulec pewnemu wrażeniu. Ale to wszystko głupstwa, jak teraz widzę.

 

- Dawno pan to spostrzegł?

- Zacząłem spostrzegać już przedtem, ostatecznie zaś przekonałem się o tym onegdaj, nieomal z chwilą przyjazdu do Petersburga. Już w Moskwie wyobrażałem sobie, że jadę dobijać się o rękę Awdotii Romanowny i rywalizować z panem Łużynem. - Przepraszam, że przerywam, ale czy pan nie byłby łaskaw streścić się i przejść od razu do celu swej wizyty? Ja się śpieszę, muszę wyjść z domu... - Z najmilszą chęcią. Przybywszy tutaj i postanowiwszy teraz przedsięwziąć pewien... wojaż, zapragnąłem poczynić nieodzowne zarządzenia przedwstępne. Moje dzieci pozostały u ciotki; są bogate, ja osobiście jestem im niepotrzebny. Zresztą, co tam ze mnie za ojciec! Dla siebie wziąłem tylko to, co mi przed rokiem podarowała Marfa Pietrowna. To mi wystarczy. Przepraszam, zaraz przejdę do sedna rzeczy. Przed wojażem, który, być może, istotnie dojdzie do skutku, chciałbym skończyć z panem Łużynem. Nie, żebym tak znów bardzo go nie znosił, lecz bądź co bądź to przez niego wywiązała się ta moja kłótnia z Marfą Pietrowna, kiedym posłyszał, że to ona zabawiła się w swatkę. Pragnę teraz zobaczyć się z Awdotią Romanowną za pana wstawiennictwem i może nawet w jego obecności wytłumaczyć jej po pierwsze, że z pana Łużyna nie tylko nie będzie miała najmniejszej korzyści, lecz owszem, na pewno dozna niemałej ujmy. Następnie, przeprosiwszy ją za te wszystkie niedawne przykrości, spytałbym, czy mi raczy pozwolić, bym jej ofiarował dziesięć tysięcy rubli i w ten sposób ułatwił zerwanie z panem Łużynem, które to zerwanie, nie wątpię, byłoby i po jej myśli, gdyby isię nadarzyła możliwość. - Ale pan jest w rzeczy samej wariatem! - zawołał Raskolnikow, nie tyle nawet zagniewany, co zdziwiony. - Jak pan śmie to mówić. - Wiedziałem, że pan się oburzy, ale po pierwsze, choć jestem niebogaty, te dziesięć tysięcy są mi zupełnie, ale to zupełnie zbędne. Jeżeli ich Awdotią Romanowną nie przyjmie, kto wie, czy nie rozporządzę nimi jeszcze głupiej. To raz. Po wtóre, sumienie mam całkiem czyste, propozycja moja jest bezinteresowna.' Może pan wierzyć lub nie wierzyć, lecz w przyszłości przekona się i pan, i Awdotią Romanowną. Chodzi o to, żem istotnie przysporzył trochę kłopotu i nieprzyjemności wielce szanownej pańskiej siostrze; toteż, czując szczerą skruchę, serdecznie pragnę - nie: wykupić się, nie: zapłacić za przykrości, tylko po prostu uczynić coś dla niej korzystnego, na tej podstawie, żem przecie nie zabiegał o przywilej wyrządzania samego tylko zła. Gdyby w mojej propozycji tkwiła bodaj milionowa część wyrachowania, to nie proponowałbym tak bez ogródek; przy tym nie proponowałbym wszystkiego dziesięć tysięcy, skoro nie dalej niż pięć tygodni temu ofiarowywałem jej więcej. Dodam, że, być może, w najbliższej już przyszłości poślubię pewną panienkę, a to chyba musi uchylić wszelkie podejrzenia co do zakusów na szkodę Awdotii Romanowny. Na zakończenie powiem, że wychodząc za pana Łużyna, Awdotią Romanowną bierze te same pieniądze, tylko z innej strony... Niech się pan nie gniewa, drogi panie, proszę to rozważyć spokojnie i na zimno. Mówiąc to Swidrygajłow był nadzwyczaj spokojny i zrównoważony. - Niech pan kończy - rzekł Raskolnikow. - W każdym razie jest to impertynencja nie do darowania. - Żadną miarą. Bo to by znaczyło, że na tym świecie człowiek może człowiekowi robić tylko zło i nie ma prawa wyświadczyć ani krzty dobra, a to z racji czczych konwenansów. Bzdury. Gdybym, dajmy na to, zmarł i tę kwotę zapisał siostrze pańskiej w testamencie, czyżby i wtedy odmówiła przyjęcia? - Bardzo być może.



- E, co to, to nie. No, ale trudno; nie, to nie. Zwrócę tylko uwagę, że dziesięć tysięcy - to rzecz, która bardzo a bardzo może się przydać. Tak czy owak, prosiłbym o powtórzenie mojej propozycji siostrze. - Nie, nie powtórzę.

- Wobec tego, Rodionie Romanowiczu, będę zmuszony sam się starać o widzenie osobiste, czyli - utrudzać. - A jeśli jej powtórzę, pan nie będzie się starał o widzenie osobiste? - Nie wiem doprawdy, co mam panu odpowiedzieć. Zobaczyć ją choć jeden raz bardzo bym pragnął. - Proszę na to nie liczyć.

 

- Szkoda. Zresztą pan mnie nie zna. Kto wie, może się zbliżymy. - Pan sądzi, że możemy się zbliżyć?

- Czemu nie? - z uśmiechem odpral Swidrygajlow, wstał i wziął kapelusz. - Nie powiem, żebym tak straszliwie chciał pana fatygować, idąc zaś tutaj nawet nie bardzo rachowałem... choć co prawda pańska twarz bardzo mnie uderzyła z rana... - Gdzie mnie pan rano widział? - z niepokojem zagadnął Raskolnikow. - Przygodnie... Wciąż mi się wydaje, że w panu jest coś podobnego do mnie... Ale proszę się nie lękać, nie jestem natrętny; i z szulerami umiałem żyć, i księciu Swir-bejowi, arystokracie, dalekiemu memu krewnemu, nie naprzykrzałem się, i o Madonnie Rafaela potrafiłem coś napisać w albumie pani Pryłukowej, i z Marfą Pietrowną przesiedziałem siedem lat kamieniem, i w domu Wiaziemskiego na Siennym nocowałem swego czasu, i z Bergiem polecę może balonem. - No dobrze. Czy wolno zapytać, kiedy pan wyrusza w podróż? - W jaką podróż?

- No w ten "wojaż"... Przecie pan sam mówił.

- W wojaż? Ach, tak!... rzeczywiście, mówiłem panu o wojażu... Hm, to temat rozległy... Gdyby pan wiedział, o co pan pyta! - i nagle wybuchnął głośnym, krótkim śmiechem. - Zamiast wojażu może się ożenię; swatają mi pannę. - Tu?

- Tak.

- Już pan zdążył?

- Ale z Awdotią Romanowną raz się zobaczyć pragnę bardzo. Serio proszę o to. No, do widzenia... Ach, prawda, byłbym zapomniał! Rodionie Romanowiczu, proszę zakomunikować siostrze, że w testamencie Marfy Pietrowny figuruje zapis dla niej, opiewający na trzy tysiące. To fakt. Marfa Pietrowną zarządziła te na" tydzień przed śmiercią, w mojej obecności. Za jakie dwa, trzy tygodnie siostra pańska będzie mogła otrzymać te pieniądze. - Prawdę pan mówi?

- Prawdę. Proszę jej powtórzyć. No, moje uszanowanie. Mieszkam tu bardzo niedaleko. Wychodząc Swidrygajłow zetknął się w drzwiach z Ra-zumichinem. II

Była już blisko ósma; obaj śpieszyli do Bakalejewa, żeby przyjść przed Łużynem. - Któż to był? - zapytał Razumichin, skoro wyszli na ulicę. - To był Swidrygajłow, ten ziemianin, w którego domu obrażono moją siostrę, kiedy pracowała u nich, jako guwernantka. Przez jego amory musiała ich opuścić, wypędzona przez jego żonę, Marfę Pietrownę. Ta Marfa Pietrowną później przepraszała Dunię, a teraz nagle umarła. To o niej mówiła mama. Nie wiem czemu, ale ja się tego człowieka boję. Przyjechał bezpośrednio po pogrzebie żony. Bardzo dziwny i na coś zdecydowany... Zdaje się coś wiedzieć... Trzeba strzec przed nim Duni... oto, co chciałem ci powiedzieć, słyszysz? - Strzec! Cóż on może zrobić Awdotii Romanownie? Słuchaj, Rodia, dziękuję ci, że tak do mnie mówisz... Będziemy, będziemy strzegli!... Gdzie mieszka? - Nie wiem.

- Czemuś nie zapytał? Ej, szkoda! Ale i tak się dowiem.

- Widziałeś go? - spytał Raskolnikow po chwili milczenia. - Owszem, zapamiętałem, dobrze zapamiętałem.

- Dokładnie go widziałeś? Wyraźnie? - nastawał Raskolnikow. - Ma się rozumieć; z tysiąca go poznam - łatwo zapamiętuję twarze. Znów chwilę milczeli.

- Hm... to dobrze... - mruknął Raskolnikow. - Bo wiesz... pomyślałem sobie... wydało mi się... że może to tylko fantazja? - O czym mówisz? Niezupełnie rozumiem.

-Wszyscy powiadacie - ciągnął Raskolnikow krzywiąc

 

usta w uśmiechu - żem wariat; cóż, wydało mi się teraz, że może jestem rzeczywiście wariatem i oglądałem tylko widmo? - Co ty pleciesz?

- Któż może wiedzieć! Może ze mnie obłąkaniec, i wszystko, co się działo przez te dni, wszystko jest może tylko płodem wyobraźni... - Oj, Rodia, znów cię zdenerwowali!... Właściwie, co on mówił, po co przychodził? Raskolnikow nie odpowiedział; Razumichin się zastanowił.

- Siuchajże mego raportu - rozpoczął. - Wstępowałem do ciebie, tyś spał. Potem jedliśmy obiad, następnie poszedłem do Porfirego. Zamiotow ciągle tam tkwi. Chciałem zacząć, ale nic nie wyszło. Ani rusz nie mogłem gadać jak należy. Uważam, że oni nie rozumieją i zrozumieć nie mogą, jednak wcale nie tracą rezonu. Zaciągnąłem Porfirego do okna i zacząłem gadać, lecz znowu jakoś nie tak! on patrzy w bok, ja patrzę w bok. Wreszcie podniosłem mu pięść do gęby i obiecałem, że mu rozkwaszę pysk po familijnemu. On tylko spojrzał na mnie. Splunąłem więc, wyszedłem, i tyle. Bardzo głupio. Z Zamiotowem ani słówka. Ale, uważasz: 'myślałem, żem pokpil sprawę, na schodach jednak przyszła mi do głowy pewna myśl, po prostu olśniła mnie: właściwie, o co się turbu-jemy? Bo gdyby ci zagrażało jakie niebezpieczeństwo czy coś, no to rozumiem. Ale tak?! Tyś Bogu ducha winien, więc pluj na nich; jeszcze się z nich zdrowo uśmiejemy; na twoim miejscu umyślnie bym ich mistyfikował. Dopie-roż będą się potem wstydzili! Pluj na to; kiedyś później można ich będzie obić, ale teraz śmiejmy się! - Masz świętą rację! - odrzekł Raskolnikow. "A co zaśpiewasz jutro?" - dodał w duchu. - Rzecz dziwna: dotychczas ani razu jeszcze nie przychodziło mu do głowy: "Co pomyśli Razumichin, gdy się dowie?" Pomyślawszy to Raskolnikow spojrzał na niego badawczo. Teraźniejsze zaś sprawozdanie Razumichina z wizyty u Porfirego bardzo mało go obeszło: od tego czasu tak wiele ubyło i tak wiele przybyło!... Na korytarzu wpadli na Łuzyna; stawił się punktualnie o ósmej i właśnie szukał numeru, tak że wszyscy trzej weszli 304

razem, ale nie patrząc na siebie i nie witając się. Młodzi koledzy weszli pierwsi. Piotr Pietrowicz zaś, gwoli przyzwoitości, nieco zamarudzit w przedpokoju zdejmując płaszcz. Pulcheria Aleksandrowna zaraz wybiegła na jego spotkanie. Dunia witała się z bratem. Piotr Pietrowicz wszedł i dość uprzejmie, aczkolwiek ze zdwojoną statecznością, ukłonił się damom. Co prawda wyglądało, że jest nieco zbity z tropu i jeszcze nie odnalazł właściwego tonu. Pulcheria Aleksandrowna, również trochę zmieszana, co żywo jęła ich rozsadzać przy okrągłym stole, na którym kipiał samowar. Dunia i Łużyn zajęli miejsce naprzeciw siebie, po dwu stronach stołu. Razumichin i Raskolnikow usiedli na wprost Pulcherii Aleksandrowny: Razumichin bliżej Łuzyna, Raskolnikow koło siostry. Zaległa chwila milczenia. Piotr Pietrowicz nie śpiesząc dobył batystowej, woniejącej perfumami chusteczki i wytarł sobie nos z miną człowieka cnotliwego wprawdzie, ale nieco dotkniętego na honorze i mocno zdecydowanego zażądać wyjaśnień; W przedpokoju przychodziło mu na myśl: nie zdjąć palta, odjechać i w ten sposób surowo a dobitnie ukarać obie panie, żeby od razu poczuły, co się święci. Lecz nie zdecydował się. Przy tym człowiek ten nie lubił niepewności, a tu należało wyprowadzić rzecz na czystą wodę: skoro tak jawnie pogwałcono jego rozkaz, coś w tym musi tkwić i przeto lepiej dowiedzieć się zawczasu; na ukaranie zawsze będzie pora, ponieważ ma ich wszystkich w ręku. - Spodziewam się, że podróż była pomyślna? - zwrócił się oficjalnie do Pulcherii Aleksandrowny. - Dzięki Bogu, Piotrze Pietrowiczu.

- Cieszę się bardzo. I Awdotia Romanowna się nie zmęczyła? - Jestem młoda i silna, nie męczę się, natomiast mamie bardzo było ciężko - odparła Dunieczka. - Ha, trudno, nasze szlaki narodowe nader są długie. Wielka jest tak zwana "Mateczka Rosja"... Ja zaś mimo szczerych chęci w żaden sposób nie mogłem wczoraj pań powitać. Żywię jednak nadzieję, że się obeszło bez specjalnych kłopotów? - Oj, nie. Piotrze Pietrowiczu, byłyśmy bardzo zdekoncentrowane - z osobliwą intonacją pośpieszyła oświad-

czyć Pulcheria Aleksandrowna - i gdyby sam Bóg nie zesłał nam wczoraj Dymitra Prokoficza, przepadłybyśmy z kretesem. Dymitr Prokoficz Razumichin - dodała prezentując go Łużynowi. - A jakże, miałem przyjemność... wczoraj - burknął Łużyn, nieprzyjaźnie zerkając na Razumichina, po czym nachmurzył się i umilkł. W ogóle Piotr Pietrowicz należał do ludzi, którzy na pozór są ogromnie mili w towarzystwie i specjalnie podkreślają swoją uprzejmość, lecz skoro tylko coś im się choć trochę nie spodoba, momentalnie tracą wszystkie swe zalety i stają się podobniejsi do worków mąki niż do swobodnych kawalerów salonowych. Wszyscy znów ucichli: Raskolnikow milczał uparcie, Dunia do czasu nie chciała przerywać milczenia. Razumichin nie miał co. powiedzieć, tak że Pulcheria Aleksandrowna znowu się zakłopotała.. - Marfa Pietrowna umarła, słyszał pan? - zagaiła uciekając się do swego niezawodnego tematu. - A jakże, słyszałem. Zawiadomiono mnie natychmiast;

a nawet przyjeżdżam teraz, by panie ostrzec, że Arkadiusz Swidrygajłow od razu po pogrzebie małżonki udał się pośpiesznie do Petersburga. "Przynajmniej tak by wynikało z informacji, które z całą dokładnością... - Do Petersburga? Tutaj? - niespokojnie zapytała Du-nieczka i zamieniła spojrzenie z matką. - Nie inaczej; i, oczywista, nie bez celu, jeśli się uwzględni pospieszność wyjazdu oraz w ogóle wszystkie okoliczności poprzedzające. - Boże! Czyżby i tutaj nie dał Dunieczce spokoju?- biadała Pulcheria Aleksandrowna. - Sądzę, że specjalnie ani pani, ani Awdotia Roma-nowna nie ma czym się niepokoić - o ile, rzecz prosta, panie same nie zechcą nawiązać z nim jakichkolwiek bądź stosunków. Co do mnie, to śledzę z uwagą i teraz próbuję się dowiedzieć, gdzie zamieszkał... - Ach, Piotrze Pietrowiczu, nie uwierzysz, do jakiego stopnia przestraszyłeś mnie teraz - martwiła się Pulcheria Aleksandrowna. -Widziałam go tylko dwa razy i wydał mi się okropny, okropny. Jestem pewna, że to on stał się przyczyną śmierci nieboszczki Marfy Pietrowny. - Tego twierdzić nie można. Jestem w posiadaniu do-

tOft

kładnych danych. Nie przeczę: być może, przyśpieszył bieg rzeczy przez, że tak powiem, moralny wpływ zniewagi; ale co się tyczy jego postępowania i w ogóle moralnej charakterystyki tego człowieka - podzielam pani zdanie. (NJ? wiem, czy jest teraz bogaty ani co mianowicie pozostawiła mu żona; o tym będę powiadomiony w bardzo krótkim terminie; co jednak nie ulega wątpliwości, to że tutaj, w Petersburgu, jeżeli będzie rozporządzał niewielkimi bodaj zasobami pieniężnymi, nie omieszka wrócić do dawnych swoich obyczajów. Spośród ludzi tego pokroju jest to najbardziej wyuzdany, upadły, w występkach pławiący się człowiek. Mam poważne podstawy do przypuszczeń, że Marfa Pietrowna, która miała nieszczęście tak go pokochać i z długów wykupić przed ośmiu laty, oddała mu usługę w innym jeszcze względzie: jedynie wskutek jej starań i ofiar w zarodku ukręcono łeb sprawie gardłowej, z przymieszką fantastycznego, że tak się wyrażę, bestialstwa, która w wysokim stopniu mogła mu grozić przespacerowaniem się na Sybir. Oto więc jaki to człowiek, jeżeli panie chcą wiedzieć. - O Boże! - załamała ręce Pulcheria Aleksandrowna. Raskolnikow słuchał czujnie. - Czy naprawdę ma pan o tym dokładne wiadomości? - spytała Dunia surowo i dobitnie. - Mówię tylko to, co sam pod sekretem słyszałem od nieboszczki Marfy Pietrowny. Trzeba zaznaczyć, że ze stanowiska prawniczego jest to sprawa nader niejasna. Mieszkała tutaj, a bodajże i teraz mieszka, niejaka Ressiich, cudzoziemka i ponadto drobna lichwiarka, która się trudni. innymi też sprawkami. Z tą oto Ressiich pan Swidrygajłow od dawna miał nader bliskie i zagadkowe stosunki. Mieszkała przy niej daleka krewna, podobno siostrzenica, głuchoniema dziewczynka, lat piętnastu czy nawet czternastu, której owa Ressiich bezgranicznie nienawidziła, wypominała jej każdy kąsek, ba, nieludzko ją biła. Kiedyś znaleziono ją na strychu powieszoną. Zostało to uznane za samobójstwo. Po zwykłej procedurze na tym się skończyło, jednak później wpłynął donos, że dziewczynka została... okrutnie znieważona przez Swidrygajłowa. Wprawdzie wszystko to było niejasne, donos pochodził od innej Niemki, kobiety bezecnej i na wiarę nie zasługującej. Wreszcie, wskutek zabiegów i pieniędzy

 

Marfy Pietrowny, na dobrą sprawę i donosu nie było, krążyły tylko słuchy. Bądź co bądź, jednak była to plotka znamienna. Pani zaś, Awdotio Romanowno, z pewnością słyszała u nich również o historii z niejakim Filipem, który zmarł zakatowany sześć lat temu, jeszcze za poddaństwa. - Przeciwnie, słyszałam, że ten Filip sam się powiesił.

- Zapewne; lecz przymusiła lub raczej skłoniła go do odebrania sobie życia metoda bezustannych napaści i pastwienia się ze strony pana Swidrygajłowa. - O tym nic nie wiem - sucho odparła Dunia - słyszałam tylko jakąś bardzo dziwną historię, że ów Filip był hipochondrykiem, czymś w rodzaju domorosłego filozofa, służba mówiła, że się "zaczytał", a powiesić się miał raczej z powodu drwin, nie zaś przez kije pana Swidrygajłowa. Przy mnie obchodził się ze służbą dobrze i ludzie lubili go nawet, choć rzeczywiście oni także przypisywali mu winę śmierci Filipa. - Widzę, Awdotio Romanowno, że pani raptem stała się skłonna orędować za nim - rzucił Łużyn krzywiąc wargi w dwuznacznym uśmiechu. - Istotnie, to człowiek sprytny i umiejący zjednywać sobie płeć piękną, czego żałosnym przykładem tak dziwnie zmarła Marfa Pietrowna. Pragnąłem tylko służyć pani i jej matce radą wobec jego nowych prób, które niewątpliwie nastąpią. Co do mnie, jestem przeświadczony, że ten człowiek niechybnie znowu zniknie w więzieniu dla dłużników. Marfa Pietrowna jako żywo nie miała nigdy zamiaru nic mu zapisywać, chodziło jej bowiem o dzieci; jeśli więc coś mu zostawiła, to chyba tylko coś najbardziej nieodzownego, małej wartości, znikomego, co człowiekowi z jego nawykami nie wystarczy nawet na rok. - Piotrze Pietrowiczu, bardzo proszę - rzekła Dunia - niech pan porzuci ten temat. Mocno mnie to nudzi. - Tylko co był u mnie - oświadczył znienacka Ras-kolnikow, po raz pierwszy przerywając milczenie. Zewsząd zrozległy się okrzyki, wszyscy zwrócili się do niego. Nawet Piotr Pietrowicz był przejęty. - Półtorej godziny temu^. kiedy spałem, wszedł, zbudził mnie i przedstawił mi się - ciągnął Raskolnikow. - Był dosyć swobodny, wesoły i pełen nadziei, że się z nim inź

zbliżę. Między innymi, bardzo pragnie zobaczyć się z tobą, Duniu, i prosił, żebym mu to ułatwił. Ma dla ciebie pewną propozycję; zapoznał mnie z nią. Poza tym oznajmił mi, że Marfa Pietrowna na tydzień przed zgonem zdążyła zapisać ci, Duniu, trzy tysiące rubli i że te pieniądze będziesz teraz mogła podnieść w bardzo krótkim terminie. - Bogu dzięki! - zawołała Pulcheria Aleksandrowna i przeżegnała się. - Duniu, módl się za nią, módl. - Tak, to prawda - wyrwało się Łużynowi.

- I co, co dalej? - piliła Dunieczka.

- Następnie powiedział, że sam jest niezamożny, że cały majątek przeszedł na jego dzieci, które są teraz u ciotki. Dalej, że zatrzymał się gdzieś niedaleko mnie, lecz gdzie? nie wiem, nie spytałem. - Ależ cóż to, cóż chce zaproponować Dunieczce? - badała spłoszona Pulcheria Aleksandrowna. - Mówił ci? - Owszem, mówił.

- Cóż?

- Później powiem. - Raskolnikow umilkł i zajął się swą szklanką herbaty. Piotr Pietrowicz wydobył zegarek i spojrzał na godzinę.

- Mam pilne interesy, toteż nie będę przeszkadzał - rzekł z miną lekko dotkniętą i wstał z krzesła. - Proszę zostać. Piotrze Pietrowiczu - rzekła Dunia - przecie pan zamierzał spędzić z nami wieczór. Przy tym pan sam pisał, że chce o czymś pomówić ze mną. - Tak jest, Awdotio Romanowno - z naciskiem powiedział Piotr Pietrowicz, znów siadając na krześle, lecz nie wypuszczając z rąk kapelusza - w rzeczy samej, pragnąłem pomówić i z panią, i z jej czcigodną matką, a to o wielce doniosłych punktach. Ponieważ jednak brat pani nie może przy mnie mówić o niektórych propozycjach pana Swidrygajłowa, więc i ja nie chcę i nie mogę mówić... przy wszystkich... o niektórych wielce a wielce doniosłych punktach. Zaznaczę też, że nie została spełniona moja najusilniejsza i najbardziej kapitalna prośba... Tu Łużyn przybrał minę rozgoryczoną i zamilkł efektownie. - Pańska prośba, żeby przy naszym spotkaniu nie był obecny mój brat, nie została spełniona wyłącznie na moje 309

 

żądanie - powiedziała Dunia. - Pan pisał, że mój brat pana obraził; uważam, że trzeba to niezwłocznie wyjaśnić i że panowie muszą się pogodzić. Jeżeli Rodia rzeczywiście obraził pana, to musi i nie omieszka przeprosić. Piotr Pietrowicz z miejsca nabrał fantazji. - Istnieją zniewagi, Awdotio Romanowno,. których przy najlepszej nawet chęd nie da^się puścić w niepamięć. Są granice, których przekroczenie jest niebezpieczne: przekroczywszy je bowiem, wrócić już niepodobna. - Właściwie nie o tym mówiłam, Piotrze Pietrowiczu - przerwała Dunia, trochę zniecierpliwiona. - Proszę dobrze zrozumieć, że cała nasza przyszłość zależy teraz od tego, czy to się wszystko wyjaśni i załagodzi możliwie najprędzej, czy nie. Powiadam panu wręcz, od razu, że inaczej zapatrywać się na to nie mogę, i jeżeli panu bodaj trochę zależy na mnie, to, choć rzecz jest niełatwa, cała ta historia musi dziś jeszcze się skończyć. Powtarzam: jeśli brat jest winien, będzie musiał przeprosić. - Dziwię się, że pani tak stawia kwestię, Awdotio Romanowno - mówił Łużyn z coraz większą irytacją. - Ceniąc i, że tak powiem, adorując panią, mogę jednocześnie bardzo a bardzo nie lubić kogoś z jej domowników. Zabiegając o szczęście poślubienia pani nie mogę jednak brać na siebie zobowiązań nie licujących... - Ach, proszę dać spokój tej obrażliwości, Piotrze Pietrowiczu - impetycznie wtrąciła Dunia. - Niech pan będzie tym rozumnym i szlachetnym człowiekiem, za; jakiego zawsze pana uważałam i uważać pragnę. Dałam panu ważką obietnicę, jestem pańską narzeczoną; niechże mi pan zaufa w tej sprawie i uwierzy, że potrafię się zdobyć na bezstronność. To, że biorę na siebie rolę sędziego, jest dla mego brata taką samą niespodzianką jak dla pana. Kiedy dzisiaj, po pańskim liście, prosiłam, żeby koniecznie przyszedł na to spotkanie, nic mu nie powiedziałam o swych zamiarach. Proszę zrozumieć, że jeżeli nie dojdzie do zgody, będę zmuszona wybierać między wami: 'albo pan, albo on. Taki warunek padł i z pańskiej, i z jego strony. Nie chcę i nie powinnam pomylić się w wyborze, dla pana muszę zerwać z bratem, dla brata muszę zerwać z panem. Chcę i mogę stwierdzić teraz na pewno: czy jest mi bratem? A co do pana: 310


Дата добавления: 2015-09-30; просмотров: 20 | Нарушение авторских прав







mybiblioteka.su - 2015-2024 год. (0.012 сек.)







<== предыдущая лекция | следующая лекция ==>