Студопедия
Случайная страница | ТОМ-1 | ТОМ-2 | ТОМ-3
АрхитектураБиологияГеографияДругоеИностранные языки
ИнформатикаИсторияКультураЛитератураМатематика
МедицинаМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогика
ПолитикаПравоПрограммированиеПсихологияРелигия
СоциологияСпортСтроительствоФизикаФилософия
ФинансыХимияЭкологияЭкономикаЭлектроника

tytuł: ZBRODNIA I KARA 31 страница



 

zmieszał się bynajmniej, że to przeciwnie on sam, Raskolnikow, dal się może schwytać w potrzask; że tu z całą pewnością istnieje coś, czego on nie wie - jakiś cel; że może wszystko już jest gotowe i zaraz, wnet, za chwilę, ujawni się, runie mu na głowę... Natychmiast przystąpił do rzeczy; wstał z kanapy i wziął czapkę. - Proszę pana - zaczął stanowczo, lecz z dosyć silnym rozdrażnieniem - wyraził pan wczoraj chęć, żebym do niego przyszedł celem jakichś badań. (Specjalnie podkreślił słowo: badań.) Przyszedłem, i jeżeli panu czego potrzeba, to proszę pytać, jeśli zaś nie, proszę mi pozwolić odejść. Spieszę się, mam zajęcia... Muszę być na pogrzebie tego stratowanego przez konie urzędnika, o którym... pan także wie... - dodał, wnet poczuł gniew na siebie za ten dodatek, wobec czego jeszcze bardziej się rozjątrzył. - Mnie to wszystko zbrzydło, słyszy pan? i to już dawno... poniekąd to mnie wpędziło w chorobę... Słowem - krzyknął prawie, czując, że wspomnienie o chorobie wypadło ni w pięć, ni w dziewięć - słowem, będzie pan łaskaw albo pytać, albo puścić mnie... jeśli zaś pytać, to nie inaczej jak tylko formalnie! Inaczej nie zgadzam się; toteż na razie żegnam, bo teraz nie mamy co tu robić we dwóch. - Mój Boże! Czemu się pan gniewa! O cóż mam pana pytać?-zagdakał Porfiry Pietrowicz, z miejsca zmieniając i ton, i minę, od razu przestając się śmiać. - Ależ to wszystko głupstwa, kochany panie - powtarzał, znów rzucając się na wszystkie strony lub raptem zaczynając obserwować Raskolnikowa.- mamy czas, mamy czas, wszystko to furda. Ja, przeciwnie, tak się cieszę, że pan nareszcie przybył do nas... Przyjmuję pana jako gościa. A ten przeklęty śmiech daruj mi, Rodionie Romanyczu. Bo na imię panu Ro-dion, nieprawdaż?... Nerwowy ze mnie człowiek, okropnie mię rozśmieszyłeś celnością swej uwagi; czasem, jak Boga kocham, zaczynam się trząść jak gumelastyka i z pół godziny się trzęsę... Taki ze mnie śmieszek. Przy mojej kompleksji może to nawet grozić udarem. Ale siadajże pan nareszcie... Bardzo proszę, łaskawco, bo pomyślę, że się gniewasz. Raskolnikow milczał, słuchał i obserwował, wciąż jeszcze

gniewnie nachmurzony. Siadł wprawdzie, ale czapki z rąk nie wypuścił. - Powiem ci, kochany Rodionie Romanowiczu, jedną rzecz o sobie, że się tak wyrażę: dla ogólnej charakterystyki - ciągnął Porfiry Pietrowicz latając po pokoju i unikając po dawnemu spotkania się ze wzrokiem gościa. - Jestem, wie pan, kawaler, nietowarzyski i nieznany, na dobitkę skończony już człowiek, skostniały człowiek, w słup poszedłem i... i... i... czy zauważył pan, drogi Rodionie Romanowiczu, że u nas - to znaczy u nas w Rosji, a zwłaszcza w naszych petersburskich kółkach - gdy się zejdą dwaj rozumni ludzie, jeszcze nie bardzo się.znający, ale którzy, że tak powiem, mają dla siebie wzajemny szacunek, jak na przykład pan i ja w tej chwili - to przez pół godziny ani rusz nie mogą znaleźć tematu; drętwieją jeden przed drugim, siedzą, obydwaj zmieszani. Wszyscy mają wątek do rozmowy, na przykład panie... na przykład światowcy z wyższych sfer... zawsze mają temat na podorędziu, c'est de rigueur*, tymczasem ludzie ze średnich warstw, jak my - zawsze są skrępowani i nierozmowni... mówię o myślących ludziach, oczywiście. Czymże się to dzieje, drogi panie? Czy to brak zainteresowań społecznych? Albo też jesteśmy za uczciwi i nie chcemy tumanić jeden drugiego? Hę, nie wiem. Hę? jak pan sądzi? Ale odłóż że pan czapeczkę, bo to wygląda, jakbyś chciał odejść, aż przykro patrzeć, doprawdy... Ja, przeciwnie, tak się cieszę... Raskolnikow odłożył czapkę, w dalszym ciągu milcząc i poważnie, pochmurnie wsłuchując się w czczą, bałamutną paplaninę Porfirego Pietrowicza. "Czyżby istotnie chciał odwrócić moją uwagę tym głupim gadaniem?" - Kawką nie śmiem częstować, bo tu nie wypada, ale pięć minutek czemuż nie posiedzieć z przyjacielem, ot, dla rozrywki - terkotał Porfiry Pietrowicz - i wic pan, wszystkie te służbowe obowiązki... Ale nie gniewaj się, kochany, że tak łażę po pokoju, bardzo przepraszam, za nic bym nie chciał uchybić panu, tylko że ruch jest mi wręcz nieodzowny. Ciągle siedzę kołkiem, więc tak miło pochodzić pięć minut... hemoroidy... wciąż myślę o leczniczej gimnastyce; podobno * to już koniecznie



 

tam generałowie, dostojnicy wysokich i najwyższych rang raźno skaczą przez sznureczek... Tak to, tak... postęp nauki... w naszym stuleciu... ta-ak... Co zaś do tutejszych obowiązków indagacji, całej tej formalistyki... to, coś przed chwilą wspomniał na temat badań... to rzeczywiście, Rodionie Romano-wiczu, wszystkie te badania niekiedy bardziej zbijają z tropu badającego niż badanego... Co to, to bardzo, bardzo słusznie i dowcipnie zwróciłeś na to uwagę. (Żadnej uwagi tego rodzaju Raskolnikow nie wygłaszał;) Łatwo się zaplątać, słowo daję, łatwo! I wciąż to samo w kółko, w kółko to samo, niby pozytywka. Teraz kroi się na reformę", więc przynajmniej inne tytuły będziemy mieli, che-che-che! A co się tyczy naszych prawniczych chwytów, jak pan dowcipnie się wyraził - to najzupełniej, najzupełniej się z panem zgadzam. Pomyśl pan: któryż podsądny - niechby to nawet było ostatnie chamisko od gnoju - nie wie, na przykład, że zrazu będą go usypiali (wedle szczęśliwej pańskiej przenośni!) ubocznymi pytaniami, a potem nagle łup w ciemię jak obuchem, che-che-che! w samiutkie ciemię, jak pan doskonale powiedział, che-che! Więc pan istotnie pomyślał, że ja tym mieszkaniem chciałem pana... che-che! Ironista z pana! No, już nie będę. Ale, ale d propos, jedno słówko przywołuje drugie, jedna myśl drugą wzywa - otóż pan wspomniał o formie - wie pan, co do tego badańka... Co tam forma! forma, wie pan, w wielu wypadkach jest głupstwem. Czasem wystarczy pogadać po przyjacielsku, i basta. Forma nie zając, nie ucieknie, może pan być spokojny; zresztą czymże jest w gruncie forma, pytam ja pana? Forma nie powinna na każdym kroku krępować badacza. Zawód sędziego śledczego - to przecież w swoim rodzaju zawód wolnego artysty czy coś w tym guście... che-che-che!... Porfiry Pietrowicz odetchnął. Niezmordowanie sypał - to bezsensowne puste frazesy, to nagle puszczał jakieś -zagadkowe słóweczko i natychmiast wpadał znowu na czczą gadaninę. Teraz już prawie biegał po pokoju, coraz szybciej drobiąc tłustymi nóżkami, z oczami spuszczonymi, z prawą ręką za plecami, lewą zaś nieustannie wymachiwał i wykonywał różne gesty, zawsze rażąco nieodpowiednie do treści stów. Raskolnikow zauważył naraz, że biegając po pokoju Porfiry Pietrowicz dwukrotnie jakby przystanął koło drzwi, na moment, i jakby nastawił ucha... "Czeka na coś?..." - Ma pan rzeczywiście kompletną słuszność - podjął wesoło, z niezwykłą prostodusznością patrząc na Raskolnikowa (co sprawiło, że ów drgnął i w mig stanął w pogotowiu) - kompletną ma pan rację, że sobie tak dowcipnie szydzi z naszych prawniczych form, che-che! Bo też te nasze (niektóre, oczywista) głęboko psychologiczne chwyty są niesłychanie śmieszne, a przy tym i nieskuteczne, gdyż są zbyt skrępowane przez formalistykę. Ta-ak... znowu zagadałem o formie. Przypuśćmy, że upatruję... albo raczej podejrzewam tego, drugiego, trzeciego, że tak powiem, o zbrodnię w jakiejś spraweczce, mnie zleconej... Nieprawdaż, pan studiuje prawo, Rodionie Romanowiczu? - Tak, studiowałem...

- Otóż masz pan tutaj, że tak powiem, przykladzik na przyszłość - tylko proszę czasem nie pomyśleć, że się ośmielam uczyć pana, który pisuje takie, ho-ho, artykuły o zbrodniach! Broń Boże, ot tak tylko, jako fakt, ośmielam się przedstawić przykladzik... Więc dajmy na to, iż uważam tego, drugiego, trzeciego za zbrodniarza; po cóż, pytam, miałbym go przed czasem płoszyć, nawet jeżeli mam poszlaki przeciw niemu? Owszem, zdarza się taki człowiek, którego jestem obowiązany przyaresztować czym prędzej, lecz bywa i człowiek o zupełnie innym charakterze; a w takim razie czemuż mu nie pozwolić, żeby sobie pospacerował po mieście, che-che! Nie, widzę, że pan niezupełnie rozumie, toteż postaram się wyłuszczyć trochę jaśniej. Przypuśćmy, że go przedwcześnie wsadzę do więzienia; to przecież ja mu w ten sposób dostarczę, kto wie, moralnego oparcia. Che-che! Pan się śmieje? (Raskolnikow ani myślał się śmiać: siedział z zaciśniętymi ustami, nie spuszczając zaognionego wzroku z oczu Porfirego Pietrowicza.) A tymczasem tak właśnie jest, zwłaszcza z niektórymi ludźmi, bo przecie ludzie są bardzo rozmaici, a traktuje się ich na jedno kopyto. Na przykład pan teraz mówi: poszlaki; no jużci, poszlaki, drogi panie, po większej części mają dwa końce, a ja jestem sędzia śledczy, czyli człek ułomny, wyznaję ze skruchą: chciałbym przedstawić śledztwo, że tak powiem, z matematyczną jasnością, 347

 

chciałbym wytrzasnąć taką poszlakę, która by przypominała dwa razy dwa cztery! Która by przypominała jawny i bezsporny dowód rzeczowy! Tymczasem, jeżeli go przyskrzynię przedwcześnie, choćbym nawet był pewien, że to on - to kto wie, może sam pozbawię się środka do późniejszego zdemaskowania go? Dlaczego? - dlatego, że tak powiem, iż postawię go w wyraźnej sytuacji, psychologicznie go zdeterminuję i uspokoję, a wtedy on się schowa do swej skorupy: zrozumie nareszcie, że jest aresztantem. Podobno w Sewastopolu, zaraz po Almie12, mądrzy ludzie okrutnie się bali, że nieprzyjaciel zaatakuje w czołowym natarciu i od razu zdobędzie Sewastopol; gdy zaś ujrzeli, że nieprzyjaciel zdecydował się na regularne oblężenie i kopie pierwszą linię, to podobno strasznie się ucieszyli, i uspokoili ci mądrzy ludzie: co najmniej dwumiesięczną mamy odwlokę - pomyśleli - bo ileż to czasu trwa regularne oblężenie! Znów się pan śmieje, znów nie wierzy? No, oczywiście, słuszność ma i pan także. Racja, racja. Wszystko to są wypadki poszczególne, zgadzam się z panem; przytoczony wypadek jest rzeczywiście poszczególny. Tylko niech pan, najmilszy Rodionie Romanowiczu, zauważy, co następuje: wszak wypadek ogólny, ten, do którego przymierza się wszystkie prawnicze formy i reguły, ten, wedle którego są one obliczone i zapisane w książkach, nie istnieje wcale, a to z tej prostej przyczyny, że wszelka sprawa, wszelka, powiedzmy zbrodnia, skoro tylko zajdzie w rzeczywistości, od razu przeistacza się w wypadek całkowicie poszczególny, i to czasem w jaki, phi, phi-phi! w wypadek niepodobny do żadnych poprzednich. Zdarzają się w tym zakresie rzeczy przekomiczne. Ba, jeśli tego lub owego jegomościa zostawię samopas, jeśli go nie tykam i nie turbuję, ale, tak, żeby on wiedział każdej godziny i każdej minuty albo przynajmniej podejrzewał, że ja wszystko wiem, wszystko co do joty, że dniem i nocą śledzę go, nieustannie tropię, jeśli jest świadom wiecznych podejrzeń i niebezpieczeństwa z mojej strony - to, jak Boga kocham, dostanie kołowacizny, sam przyjdzie, a na dobitkę spłata coś takiego, co już całkiem będzie podobne do dwa razy dwa cztery, coś, co będzie miało, że tak powiem, wygląd matematyczny, a mnie w to graj. Może się to przytrafić nawet chłopu w łapciach, a cóż dopiero inteligentowi, nowocześnie-rozumnemu człowiekowi, zwła-348

szcza o pewnym jednostronnym rozwoju. Bo uważasz, drogi panie, figiel polega na tym, by zrozumieć w którą stronę człowiek jest rozwinięty? No, a nerwy, nerwy- o nerwach pan zapomina? Wszak dzisiaj to wszystko jest chore, wymi-zerowane, skołatane!... A ileż w nich wszystkich żótó, mój panie, żółci. Proszę mi wierzyć: niekiedy to dla nas istna kopalnia złota. I ja miałbym się frasować o to, że chodzi bez kajdan po mieście? Ależ niechaj, niechaj pospaceruje na razie, niechaj; przecie ja i tak wiem, że jest moją ofia-reczką i że nigdy mi nie ucieknie. Bo i gdzież ma uciekać, che-che! Może za granicę?. Za granicę ucieknie Polak, ale nie on, tym bardziej że ja go śledzę, że ja zarządziłem kroki. Więc może da nura w głąb ojczystej ziemi 1'Ba^'kiedy tam mieszkają chłopi, autentyczni, odwieczni, rosyjscy; a wszak nowocześnie--rozwinięty człowiek już raczej będzie wolał pójść pod klucz niż żyć wśród takich cudzoziemców jak nasi kmiotkowie, che-che! Lecz to wszystko głupstwa, powierzchnia rzeczy. Co to znaczy: "ucieknie"? To zewnętrzna forma; rdzeń tkwi gdzie indziej: on mi nie ucieknie nie tylko dlatego, że nie ma gdzie uciec; on mi psychologicznie nie ucieknie, che-che! Ładny zwrocik, co? Prawo natury, "nie pozwoli mu zbiec ode mnie, choćby nawet było gdzie uciekać. Widziałeś pan ćmęprzed-swiecą? Otóż i on wciąż będzie, wciąż będzie krążył koło mnie jak koło świecy; wolność mu obmierznie; pocznie się zamyślać, gmatwać, sam siebie zapłacze niby w sieć, zatrwoży się na śmierć... Nie dość tego: sam mi przyrządzi jakąś matematyczną sztuczkę w rodzaju dwa razy dwa cztery - jeżeli mu tylko dam nieco dłuższy antrakt... I wciąż będzie, wciąż będzie zataczał kręgi wokół mnie, coraz to skrócą jąć a skrócaj ąc promień, i - klap! Wprost do ust mi wleci, a ja go połknę, i to już będzie bardzo przyjemne, che-che-che! nie wierzy pan? Raskolnikow nie odpowiadał, siedział blady, nieruchomy, wciąż z tymże napięciem wpatrując się w twarz Porfirego. "Nauczka co się zowie! - myślał kostniejąc z zimna. - To już nawet nie kot z myszką, jak było wczoraj. Nie jest to też popisywanie się swoją silą ani... podpowiadanie mi; na to on o wiele za mądry... tkwi w tym inny cel; jakiż? Ej, bratku, wolne żarty! Straszysz mnie i chytrzysz. Nie posiadasz dowodów, a ten wczorajszy mieszczanin nie istnieje. Po •łdO

 

prostu chcesz mnie stropić, chcesz mnie przedwcześnie rozdrażnić i oszołomionego połknąć, ale niedoczekanie twoje, niedoczekanie. Tylko po cóż, po cóż aż tak bardzo mi podpowiadasz?... Nie bratku, nic z tego, nie wskórasz nic, chociaż coś tam narządziłeś... Dobrze, zobaczymy, coś narządził." I z całej siły wziął się w ryzy, przygotowując się do jakiejś strasznej, niewiadomej katastrofy. Chwilami brała go chętka, by się rzucić i na miejscu udusić Porfirego Pietrowicza. Już wchodząc tutaj, obawiał się tej swojej złości. Czuł, że mu zaschły wargi, serce się tłucze, piana zapieka się na ustach. Mimo to postanowił milczeć, słówka nie pisnąć do czasu. Zrozumiał, że to w jego sytuacji najlepsza taktyka, bo tym trybem nie tylko się nie wygada, lecz przeciwnie, milczeniem rozjątrzy wroga, który może sam się zdradzi. Przynajmniej taką żywił nadzieję. - Nie, jak widzę, pan nie wierzy, pan wciąż myśli, że się bawię w niewinne żarciki - podjął Porfiry Pietrowicz weselejąc z każdą chwilą, raz po raz chichocąc z zadowolenia i znów zaczynając krążyć po pokoju. - Naturalnie, ma pan rację; sam Pan Bóg obdarzył mnie taką postacią, która u bliźnich wywołuje komiczne myśli. Tremiś jestem; lecz oto co d powiem i raz jeszcze powtórzę: jesteś, Rodionie Romano-wiczu (wybacz mnie, staremu), człowiekiem jeszcze młodym, człowiekiem, że tak powiem, pierwszej młodości, i dlatego, jak wszyscy młodzi, ponad wszystko cenisz ludzki rozum. Olśniewa cię błyskotliwa gra umysłu i abstrakcyjne argumenty rozumu. Kubek w kubek jak dawny austriacki Hofkriegsrat - o ile, oczywiście, wolno mi sądzić o sprawach wojskowych: na papierze jakże on ślicznie Napoleona rozbił, wzięli do niewoli, jakże tam w swoim gabinecie dowcipnie wszystko wy-kalkulowali i ułożyli-a potem raptem ni stąd, ni zowąd generał Mack poddaje się z całą armią13, che-che-che! Widzę, widzę, kochany Rodionie Romanowiczu, śmiejesz się ze mnie, że ja, taki zabity cywil, wciąż wybieram przykladziki z historii wojen. Cóż robić - słabostka! Lubię sztukę wojenną,. strasznie lubię czytać te wszystkie wojenne sprawozdania... stanowczo rozminąłem się z powołaniem. Powinienem był służyć w wojsku, jak Boga kocham. Napoleonem może bym i nie został, ale majorem bym był, che-che-che! Owóż teraz, 350

mój złocisty, powiem ci całą prawdę o tym, hm, poszczególnym wypadku: rzeczywistość oraz natura, dobrodzieju mój, są to rzeczy ważne i och! jakże one czasem podcinają najprzezorniejszą rachubę. Doprawdy, usłuchaj starego, serio to mówię, Rodionie Romanowiczu. (Mówiąc to Porfiry Pietrowicz, człowiek zaledwie trzydziestopięcioletni, istotnie jakby się nagle postarzał: cały zgiął się w kabłąk, nawet głos mu się zmienił.) W dodatku człowiek ze mnie otwarty... Otwarty ze mnie człowiek czy nie? Jak pan sądzi? Chyba że tak, chyba że zupełnie tak: za darmo komunikuję panu ta'kie rzeczy i nie żądam żadnej nagrody, che-che! Otóż ciągnę dalej: moim zdaniem, dowcip to rzecz wspaniała, to, że tak powiem, uroda natury, pocieszenie w życiu; dowcip potrafi niekiedy płatać takie kawały, że, mój Boże, gdzież je rozwikłać biedaczynie sędziemu śledczemu, który na dobitkę daje się ponosić własnej fantazji, co jest przywarą ogólnoludzką i nieuniknioną. Ale w tym sęk, że natura śpieszy z pomocą biedaczynie sędziemu śledczemu. A o tym właśnie zapomina młodzież olśniona dowcipem, "krocząca poprzez wszystkie przeszkody" (jak się pan wyraził nadzwyczaj dowcipnie i sprytnie). Dajmy na to, że on, czyli ów człowiek, owo incognito, ów poszczególny wypadek, skłamie, i to skłamie znakomicie, najprzemyślniej w świecie; więc zdawałoby się: tryumf! rozkoszuj się owocami swego dowcipu! a on tymczasem bęc! i w najciekawszym, w najdrażliwszym miejscu pada zemdlony. Oczywiście: choroba, czasem tak bywa duszno w pokojach, ale jednak, jednak nastręczył domysł. Skłamał bosko, tylko nie wziął w rachubę natury. Oto gdzie tkwi ironia losu! Albo znów, dając się uwieść błyskotliwości swego dowcipu, zacznie brać na fundusz podejrzewającą go osobę, zblednie niby to z rozmysłu, niby to dla zabawy, ale zblednie zanadto naturalnie, w sposób zbyt podobny do prawdy - no i znów podsunął domysł! Zrazu wystrychnął tamtego na dudka, ale tamten, jeśli nie w ciemię bity, porozmyśla sobie w nocy i zmiarkuje to i owo. Tak to bywa na każdym kroku. Ba, sam będzie się wysforo-wywal, wyrastał, gdzie go nie posiano, zacznie nieustannie gadać o tym akurat, o czym należałoby milczeć, będzie podpuszczał różne alegorie, che-che! sam przyjdzie i będzie się naprzykrzał, że niby: "Czemu tak długo mnie nic przyskrzy-niacie?" Che-che-che! I to się przytrafia najdowcipniejszemu

 

^ h^-r-f

człowiekowi, psychologowi, literatowi! Natura jest zwierciadłem, jako żywo zwierciadłem, najdokładniejszym! Wystarczy w to zwierciadło patrzeć, i basta! Czemu pan tak zbladł, Ro-dionie Romanowiczu? Może panu duszno? może otworzyć okieneczko? - O, proszę się nie fatygować - zawołał Raskolnikow i nagle wybuchnął śmiechem - niech się pan nie fatyguje, bardzo proszę. Porfiry Pietrowicz zatrzymał się na wprost niego, zaczekał i raptem roześmiał się także, za jego przykładem. Raskolnikow wstał z kanapy, gwałtownie urwał swój śmiech, całkiem już podobny do ataku histerii. - Proszę-pana!-rzekł głośno i dobitnie, choć ledwie stal na drżących nogach-nareszcie _ widzę wyraźnie, że pan mnie ^podejrzewa. o _ząbójstwo tej staruszjtu i jej siostry Lizawiety. Ze swej strony, oświadczampanu, że mam tego wszystkiego wyżej uszu; Jeżeli jest pan zdania, że ma prawo ścigać mnie legalnie, proszę ścigać; że aresztować, to proszę aresztować. Ale kpić w żywe oczy i pastwić się nade mną - nie pozwolę... Wtem wargi mu drgnęły, oczy zapałały wściekłością, hamowany dotychczas głos zadzwonił. - Nie pozwolę! - wrzasnął i z całych sił wyrżnął pięścią w stół - pan to słyszy. Porfiry Pietrowiczu? Nie pozwolę! - O Boże, cóż to znowu! - zawołał Porfiry Pietrowicz, na pozór bardzo przejęty. - Mój zloty Rodionie Romanowiczu! Serdeńko! Co ci jest? - Nie pozwolę! - po raz wtóry krzyknął Raskolnikow.

- Kochanie, ciszej! Mogą posłyszeć, przylecą tutaj! Cóż im wtedy powiemy, no sam pomyśl - ze zgrozą wyszeptał Porfiry Pietrowicz zbliżając twarz tuż do twarzy Raskol-nikowa. - Nie pozwolę, nie pozwolę! - machinalnie powtórzył Raskolnikow, jednak również zniżając głos do szeptu. Porfiry Pietrowicz szybko się odwrócił i pobiegł otworzyć okno. - Trzeba wpuścić powietrze, świeże powietrze. I powinieneś, mój zloty, napić się wody, przecież to prawdziwy atak. I rzucił się ku drzwiom, by kazać przynieść wody, lecz szczęśliwie zobaczył w rogu karafkę. - Kochany, napij się - szeptał podbiegając doń z karafką - a nuż pomoże... - Przestrach i troskliwość Por-firego Pietrowicza były tak dalece naturalne, że Raskolnikow zamilkł i z dziką ciekawością jął mu się przyglądać. Wody jednak nie przyjął. - Rodionie Romanowiczu! mój złoty! ależ ty się w ten sposób doprowadzisz do obłędu, jak Boga kocham! E-ch, a-ch! Napijże się! Ależ napij się choć trochę! Mimo wszystko zmusił go do wzięcia szklanki. Raskolnikow odruchowo podniósł ją do ust, lecz opamiętał się i z odrazą odstawił na stół. - Tak, to był ataczek. Mój zloty, tym sposobem możesz znów się wpędzić w chorobę - zagdakał Porfiry Pietrowicz z przyjacielskim współczuciem i, po prawdzie, z dosyć stropioną miną. - Boże! Jakże można tak się nie oszczędzać? Przychodził do mnie wczoraj Dymitr Prokoficz; wyznaję, wyznaję, mam charakter obrzydliwy, złośliwy - no i patrzcie, co ci dwaj z tego wysnuli!... O Boże! Przyszedł wczoraj, już po panu, razem -jedliśmy obiad, on gadał, gadał, ja zaś tylko mogłem ręce rozłożyć. "Niech-no!..."-myślę sobie! Ach, Boże! Przyszedł na pańską prośbę czy jak! Ależ siadaj pan, siadaj, na miłość boską. - Nie, nie na moją prośbę.. Ale wiedziałem, że idzie do pana, i wiedziałem, w jakiej sprawie - ostro rzekł Raskolnikow. - Wiedział pan?

- Wiedziałem. To i cóż z tego?

- To z tego, miły mój Rodionie Romanowiczu, że wiem o jeszcze paradnie j szych pańskich łamańcach; wszystkiegom świadom. Toż ja wiem, jakeś pan poszedł wynajmować mieszkanie późnym wieczorem, omal nie w nocy, i targał za dzwoneczek, i wypytywał o krew, i durzy) stróżów i robotników. Dobrze rozumiem ówczesny pański nastrój... ale swoją drogą, pan w ten sposób doprowadzi siebie do obłędu, jak mi Bóg miły! Skołowacieje pan! Zanadto kipi w panu oburzenie, szlachetne oburzenie, wskutek doznanych krzywd, najpierw ze strony losu, potem ze strony policji, więc też miotasz się pan jak kot z pęcherzem, ażeby, że tak powiem, zmusić ich

 

wszystkich do gadania i nareszcie skończyć z tym wszystkim, bo strasznie panu zbrzydły te głupstwa, te bezsensowne podejrzenia. Nieprawdaż? dobrze odgadłem stan pańskiego ducha?... Tylko że tym trybem pan może również i Razu-michinowi napytać kręćka; sam pan wie, że 10 zanadto dobry człowiek do takich spraw. Z pańskiej strony - choroba, z jego strony - prostoduszność i poczciwość, toteż jemu bardzo łatwo choroba może się udzielić... Mój zloty, coś ci powiem, gdy przyjdziesz do równowagi... Ale siadajże, na miłość boską, siadaj, kochanie; jesteś jak z krzyża zdjęty. No siadajże. Raskolnikow usiadł; dreszcze go opuściły, w całym ciele czuł gorączkę. W głębokim zdumieniu, z napięciem słuchał przestraszonego Porfirego Pietrowicza, który tak po przyjacielsku się o niego troszczył. Lecz nie wierzył mu ani trochę, choć zarazem doznawał jakiejś dziwnej skłonności, by mu uwierzyć. Nieoczekiwane słowa Porfirego Pietrowicza o mieszkaniu wprawiły go w osłupienie: "Jak to! Więc wie o mieszkaniu? - mignęło mu w głowie - i sam mi o tym mówi?" - Tak, był jeden prawię ścisłe podobny wypadek, psychologiczny, chorobliwy wypadek w naszej praktyce sądowej - terkotał dalej Porfiry Pietrowicz. - Ów jegomość również oskarżył siebie o zabójstwo, i to jak oskarżył! istna halucynacja, przedstawił fakty, opowiedział wszystkie okoliczności z osobna; a z jakiej racji? Bo on najzupełniej niechcący stał się po części powodem zabójstwa, lecz tylko po części; gdy zaś dowiedział się o tym, że niejako nastręczył mordercom sposobność - wpadł w melancholię, dostał fioła, zaczęło mu się zwidywać, sfiksowal na szczęt i sam w siebie wmówił, że to on jest mordercą! Na szczęście, sąd najwyższy rozwikłał sprawę, nieszczęśnik został uniewinniony i oddany pod dozór lekarski. Cześć i chwała najwyższemu sądowi. Och-och, aj-aj-aj! Jakże tak można, mój drogi? Wpędzisz się w malignę; kiepsko, kiedy człowiek tak dalece ulega przewrotnej chęci drażnienia własnych nerwów, że chodzi po nocach targać za dzwonki i wypytywać o krew. Och, ja tę psychologię dobrze poznałem w swej praktyce. Czasem coś człowieka pcha, żeby skoczyć z okna lub z dzwonnicy, i pokusa ta bywa dziwnie nęcąca. Albo znów dzwonki... To choroba, Rodionie Romanowiczu, choroba. Zbyt lekce pan sobie l'»4


Дата добавления: 2015-09-30; просмотров: 22 | Нарушение авторских прав







mybiblioteka.su - 2015-2024 год. (0.01 сек.)







<== предыдущая лекция | следующая лекция ==>