Студопедия
Случайная страница | ТОМ-1 | ТОМ-2 | ТОМ-3
АрхитектураБиологияГеографияДругоеИностранные языки
ИнформатикаИсторияКультураЛитератураМатематика
МедицинаМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогика
ПолитикаПравоПрограммированиеПсихологияРелигия
СоциологияСпортСтроительствоФизикаФилософия
ФинансыХимияЭкологияЭкономикаЭлектроника

tytuł: ZBRODNIA I KARA 36 страница



będąc hetką-pętelką, żadną miarą nie może wydawać sądów o tym, czym jest prawdziwa szlachetność. Tego frau Amalia nie zniosła i z miejsca oświadczyła, iż jej "fater aus Berlin był bardzo> bardzo ważny szlowiek, i obie ręki po kieszeniach chodził i ciągle robił tak: puf, puf!" By tym obrazowiej przedstawić swego fatera, Amalia Iwanowna zerwała się z krzesła, wsunęła obie ręce do kieszeni, wydęła policzki i nuże wydawać jakieś nieokreślone dźwięki - podobne do puf-puf - przy głośnym rechocie wszystkich lokatorów, którzy rozmyślnie zagrzewali ją swą aprobatą, z rozkoszą przewidując chryję. Ale tego już Katarzyna Iwanowna nie mogła ścierpieć: bez zwłoki wszem wobec "wybębniła", że być może frau Amalia nigdy w ogóle nie miała fatera; że jest ona po prostu zapijaczo-ną petersburską Łotyszką, dawniej na pewno była gdzieś kucharką albo i czymś gorszym. Niemka spąsowiała jak rak i zapiszczała, że to może Katarzyna Iwanowna "zupełnie nie miał fater; ona zaś miała fater aus Berlin, i taki długi nosił surdut, i ciągle robił: puf, puf, puf!" Katarzyna Iwanowna zaznaczyła pogardliwie, że o jej własnym pochodzeniu wszystkim dobrze wiadomo, że w tym oto liście pochwalnym stoi drukowanymi literami, iż jej ojciec był pułkownikiem; natomiast ojciec frau Amalii (jeżeli w ogóle istniał) był z pewnością jakimś petersburskim Łotyszem i sprzedawał mleko; najpewniej wszakże nie było go wcale, bo przecież do dziś dnia nie wiadomo, jak się frau Amalia nazywa po ojcu: Iwanowna czy Ludwigowna? Tu Amalia Iwanowna, rozjuszona do ostateczności, wyrżnęła pięścią w stół i jęła piszczeć, że jest Amal-Iwan, nie zaś Amal-Ludwig, że jej fater "nazywał Johan i był burmeister", fater zaś Katarzyny Iwanowny "zupełnie nigdy był burmeister", Katarzyna Iwanowna wstała z krzesła i surowo, głosem na pozór spokojnym (choć blada jak kreda i z falującą piersią) zaznaczyła, że jeśli frau Amalia bodaj jeden tylko jeszcze raz ośmieli się "jednym tchem wymienić swego obskurnego faterka z jej papusiem, wówczas ona, Katarzyna Iwanowna, zerwie jej czepek z głowy i podepce nogami". Na to Niemka zaczęła biegać po pokoju krzycząc wniebogłosy, że jest panią domu i żeby Katarzyna Iwanowna "w tej fili wynosiła się z kwatera"; potem rzuciła się zbierać ze stołu srebrne łyżki. Wszczął się zgiełk i rwetes: dzieci zaczęły płakać. Sonia chciała mitygować Katarzynę Iwanownę;

 

ale gdy frau Amalia krzyknęła nagle coś na temat żółtego biletu, Marmieladowa odtrąciła Sonię i runęła na panią Amalię Lippewechsel, aby bez zwłoki wprowadzić w czyn swoją groźbę co do czepka. W te; chwili drzwi się otworzyły i na progu ukazał się Łużyn. Stanął i Surowo, badawczo spoglądał na cale towarzystwo. Katarzyna Iwanowna rzuciła się do niego. III

-Piotrze Pietrowiczu!-zawołała-niech choć pan mnie obroni! Proszę pouczyć tę głupią kreaturę, że nie wolno tak traktować szlachetnej damy w niedoli, że na to jest sąd... Ja do samego generala-gubematora... Ona mi odpowie za to... Pomnąc na gościnę u mego ojca, niech pan stanie w obronie sierot. - Pani pozwoli... łaskawa pani pozwoli, pani pozwoli - wzbraniał się Piotr Pietrowicz - jak pani wiadomo, wcale nie miałem zaszczytu znać jej ojca... pani pozwoli! (Ktoś głośno się roześmiał.) W bezustannych zaś pani swarach z Amalia Iwanowna nie zamierzam uczestniczyć... Mam interes... i pragnę się rozmówić natychmiast z pani pasierbicą-zdaje się Zofią Iwanowna, nieprawdaż? Zechce pani mnie puścić... Piotr Pietrowicz, boczkiem wymijając Katarzynę Iwa-nownę, ruszył w przeciwległy kąt pokoju, gdzie znajdowała się Sonia. -Marmieładowa stała na miejscu, nieruchoma jak słup soli. W głowie się jej nie mieściło, że Piotr Pietrowicz mógł zaprzeć się gościny u jej papusia. Zmyśliwszy raz tę gościnę, sama święcie w nią uwierzyła. Zdumiał ją także ton Piotra Pietro-wicza - rzeczowy, suchy, pełen nawet jakiejś wzgardliwej groźby. A i wszyscy inni przycichli stopniowo, gdy wszedł. Już pomijając, że ten "rzeczowy i poważny" człowiek zbyt jaskrawo nie harmonizował z tym całym towarzystwem - znać było, że przyszedł z czymś ważnym, że prawdopodobnie tylko jakiś niepowszedni powód mógł go skłonić do przyjścia tutaj i że przeto coś się na pewno stanie, coś zajdzie. Baskol-nikow, który stał obok Soni, cofnął się, by dać mu przejść; AHO



wyglądało na to, że Łużyn wcale go nie zauważył. Po jakiej minucie w progu stanął JLebieziatnikow; do pokoju nie wszedł, ale zatrzymał się również z jakąś Osobliwą ciekawością, nie-ledwie ze zdziwieniem; słuchał, ale dłuższy czas zdawał się nic nie rozumieć. - Przepraszam, że może przeszkadzam, ale rzecz jest dosyć ważna - zagaił Piotr Pietrowicz jakoś ogólnie, nie zwracając się do nikogo z osobna - nawet wolę przy wszystkich. Amalio Iwanowno, najmocniej panią proszę, jako właścicielkę mieszkania, o uważne wysłuchanie mojej rozmowy z Zofią Iwanowna. Zofio Iwanowno- kontynuował zwracając się wprost do niezmiernie zdziwionej i już z góry wylękłej Soni - z mego stołu, w pokoju mego przyjaciela "Andrzeja Siemionowicza Lebieziamikowa, bezpośrednio, po wizycie pani znikł należący do mnie banknot skarbu państwa, wartości stu rubli srebrem; Jeżeli w-jakikelwlelf sposób pani wie i zechce nam wskazać, gdzie się on teraz znajduje, to ręczę słowem honoru i wszystkich biorę na świadków, że na tym sprawa zostanie umorzona. W przeciwnym 'natomiast razie zmuszony będę uciec się do kroków nader poważnej natury, a wówczas... proszę mieć żal już tylko do siebie! W pokoju zaległa kompletna cisza. Nawet dzieci przestały płakać. Sonia stała blada jak trup i patrzała na Łużyna, niezdolna nic odpowiedzieć. Zdawało się, że jeszcze nie rozumie. Upłynęło kilka sekund. - No, więc jakże? - spytał Łużyn lustrując ją wzrokiem.

- Ja nie wiem... Ja nic nie wiem... - słabym głosem rzekła wreszcie Sonia. - Nie? Nie wie pani? - powtórzył Łużyn i pomilczał jeszcze kilka sekund. - Proszę się zastanowić, mademoi-selle - nawiązał surowo, lecz wciąż jeszcze • jakby przemawiając jej do rozumu - proszę to rozważyć, gotów jestem dać pani jeszcze trochę czasu^do.Joatny.słu. Bo, proszę pani, gdybym nie był tak pewien, to, naturalnie, przy moim doświadczeniu nie zaryzykowałbym tak wręcz panią oskarżać; albowiem za takie bezpośrednie i publiczne, lecz kłamliwe albo chociażby tylko omyłkowe oskarżenie ja w pewnym stopniu jestem również odpowiedzialny. Wiem o tym. "Dziś rano zmieniłem dla swych osobistych potrzeb,.kilka pięcioprocentowych obligacji, opiewających na nominalną kwotę 26* Aflt

 

trzech tysięcy rubli. Rachunki są w moim portfelu. Po powrocie do domu (świadkiem pan Andrzej Lebieziatnikow) zacząłem rachować pieniądze i przeliczywszy dwa tysiące trzysta rubli schowałem je do portfelu, portfel zaś - do bocznej kieszeni surduta. Na stole pozostało około pięciuset rubli w banknotach, wśród nich trzy sztuki po sto rubli każda. W tej chwili przyszła pani (wezwana przeze mnie) - i przez całą swą bytność u mnie była nadzwyczaj zmieszana, tak dalece, że trzy razy, wpół słowa, wstawała i dlaczegoś śpieszyła się wyjść, aczkolwiek rozmowa nasza jeszcze nie była skończona. Andrzej Siemionowicz może to wszystko poświadczyć. Zapewne i pani sama, mademoiselle, nie będzie się wzdragała potwierdzić i oświadczyć, żem ją wezwał przez Andrzeja Siemionowicza w tym wyłącznie celu, by porozmawiać o sieroctwie i bezradości jej krewnej, Katarzyny Iwanowny (do której nie mogłem przyjść na stypę), tudzież o tym, że należałoby urządzić dla niej jakąś zbiórkę, loterię czy coś podobnego. Pani dziękowała mi, a nawet się rozpłakała (opowiadam wszystko ściśle tak, jak było, żeby, po pierwsze, przypomnieć to pani, po drugie zaś dowieść, że w pamięci mojej nie zatarł się ani najdrobniejszy szczególik). Następnie wziąłem ze stołu banknot dziesięciorublowy i wręczyłem go pani osobiście jako tymczasowe wsparcie dla jej krewnej. Wszystko to widział Andrzej Siemionowicz. Następnie odprowadziłem panią do drzwi (przy czym pani wciąż była tak samo roztargniona), później zostaliśmy sam na sam z Andrzejem Siemionowiczem, porozmawialiśmy jakie dziesięć minut i Andrzej Siemionowicz wyszedł, ja zaś wróciłem do stołu i do leżących na nim pieniędzy, ażeby przeliczywszy je, odłożyć osobno, jak to sobie, z góry umyśliłem. Ku memu zdziwieniu jednego sturublowego banknotu zabrakło. Niechże pani zważy: podejrzewać Andrzeja Siemionowicza jako żywo nie mogę; wstydziłbym się nawet przypuścić coś podobnego. Omylić się w rachunku także nie mogłem, boć minutę przed pani przybyciem sprawdziłem rachunek i wszystko się zgadzało. Przyzna pani, że biorąc pod uwagę jej zakłopotanie, jej chęć odejścia czym prędzej oraz to, że jakiś czas trzymała pani ręce na stole, uwzględniając wreszcie społeczną jej sytuację i związane z tym nawyki, jestem, że tak powiem, acz ze zgrozą i wbrew woli mojej, zmuszony zatrzymać się na podejrzeniu - okrutnym, nie przeczę, ale uzasadnionym! Dodam jeszcze i powtórzę, że mimo całą swoją oczywistą pewność rozumiem, iż jednak w obecnym moim oskarżeniu tkwi pewne z mej strony ryzyko. Ale jak pani widzi, zdecydowałem się nie puścić tego płazem, postanowiłem działać - i powiem pani dlaczego: wyłącznie, proszę pani, wyłącznie z racji, czarnej jej niewdzięczności! Bo jakże? Ja panią zapraszam dla dobra ubogiej jej krewnej, udzielam skromnej zapomogi w kwocie dziesięciu rubli, a pani z punktu, tuż, zaraz, odpłaca mi za to wszystko takim postępkiem! Nie, to już nieładnie! Nieodzowna jest nauczka. Proszę się zastanowić; owszem, jako szczery przyjaciel (gdyż lepszego niż ja przyjaciela pani w tej chwili mieć nie może) proszę: niech się pani opamięta! Bo jak nie - będę nieubłagany! Więc? - Nic tam nie wzięłam - ze zgrozą wyszeptała Sonia - pan mi dał dziesięć rubli, oto one, proszę je wziąć. - Sonia 'wyjęła z kieszeni związaną w węzełek chusteczkę, rozsupłała, dobyła dziesięciorublowego papierka i wyciągnęła rękę do Łużyna. - Do pozostałych stu rubli pani się zatem nie przyznaje? - rzekł karcąco i z naleganiem, nie przyjmując banknotu. Sonia rozejrzała się dokoła. Wszyscy na nią patrzyli z takimi strasznymi, surowymi, szyderczymi, nienawistnymi twarzami. Spojrzała na Raskolnikowa... Stał pod ścianą skrzyżowawszy ramiona i spozierał na nią płomiennym wzrokiem. - O Boże! - wyrwało się Soni.

- Amalio I wanowno, trzeba będzie dać znać na policję, toteż najusilniej proszę, żeby na razie posłać po stróża - rzekł Łużyn cicho i nawet łagodnie; - Gon der Barmherzige!* Ja zawsze myślał, że ona złodziejka! - zawołała frau Amalia z tragicznym gestem. - Pani tak myślała? - podchwycił Łużyn. - Widocznie więc musiała pani mieć jakieś po temu podstawy. Szanowna Amalio Iwanowno, proszę zapamiętać te swoje słowa, wypowiedziane zresztą przy świadkach. Zewsząd rozległ się naraz głośny rozgwar. Wszyscy się poruszyli. - Boże milosierny!

 

- Ja-a-a-k to! - krzyknęła Katarzyna Iwanowna otrząsając się z osłupienia i jakby się urwała z łańcucha, wpadła na Łużyna. - Co! Pan ją oskarża o kradzież? Kogo - Sonię? O łaj dakir łajdaki! - i rzuciwszy się do Soni wzięła ją w swe chude ramiona niby w obcęgi. - Soniu! Jak mogłaś wziąć od niego te dziesięć rubli! O głupiutka! Dawaj je, dawaj w tej chwili! I wyrwawszy Soni papierek, zmiętosila go w kulkę i cisnęła w twarz Łużynówi. Pocisk trafił w oko i odskoczył na podłogę. Anaalia Iwanowna Schyliła się co żywo, by podnieść pieniądze. Piotr Pietrowicz się rozgniewał. - Trzymajcież tę wariatkę! - zawołał. W tej chwili w drzwiach, obok Lebieziatnikowa, ukazało się jeszcze parę osób, w tej liczbie obydwie przyjezdne panie. - Co! Wariatkę? To ja mam być wariatką? Durrreń! - pisnęła Katarzyna Iwanowna. - Toś ty dureń, kauzyperda, marny człowiek! Sonia, Sonia miała wziąć jego pieniądze! Sonia ma być złodziejką! Ależ ona, durniu jeden, raczej tobie by dała! - I Katarzyna Iwanowna zaniosła się histerycznym śmiechem. - Widzieliście durnia? - rzucała się na wsze strony, pokazując wszystkim Łużyna. - Co! I ty też? - ujrzała nagle gospodynię - i ty, kiełbasiarko, również potwierdzisz, że Sonia "złodziejka", ty podła pruska kurza łapo w krynolinie! O łotry, łotry! Ależ ona nie opuszczała tego pokoju; gdy wróciła od ciebie, szubrawcze, zaraz siadła tu obok mnie-wszyscy widzieli. Usiadła koło Rodiona Romano-wicza!... Zrewidujcie. ią.L.Skoro nie oddalała się nigdzie, więc pieniądze muszą być przy niej! Szukajże, szukaj, szukaj! Ale jeżeli nie znajdziesz, kochasiu, to już daruj, odpowiesz mi za to! Do cesarza, do samego cesarza pobiegnę, padnę do nóg miłościwego pana, dziś jeszcze, zaraź! Sierota jestem! Mnie wpuszczą! Myślisz, że nie wpuszczą? Bardzo się mylisz, dotrę tam, dotrę! Liczyłeś na to, że taka jest skromna i łagodna? Na tym opierałeś nadzieję? Za to ja, bratku, jestem energiczna! Oberwiesz, ho, ho! Szukajże! Szukaj, szukaj, no, szukaj! I Katarzyna Iwanowna w zapamiętaniu szarpała Łużyna, ciągnąc go ku Soni. - Jestem gotów... Od odpowiedzialności się nie uchylam... tylko niech się pani poskromi, moja pani, niech się Pani poskromi! Aż zanadto widzę, że pani energiczna!... To... to... właściwie cóż to? - mamrotał Łużyn. - Powinno to się robić przy policji... chociaż skądinąd i teraz jest tu dosyć świadków... Jestem gotów... Ale bądź co bądź, dla mężczyzny to krępujące... wobec odmiennej płci... Gdyby tak Amalia Iwanowna zechciała pomóc... chociaż, z drugiej strony, tak się tego nie robi... No, bo jakżeż? - Kogo chcecie! Kto chce, niechaj rewiduje! - wykrzykiwała Katarzyna Iwanowna. - Soniu, wywróć kieszenie! Patrz, oczajduszo, oto próżna kieszeń, tu leżała chusteczka, kieszeń jest próżna, widzisz! Oto druga kieszeń! Widzisz, widzisz! I Katarzyna Iwanowna już nie wywróciła, ale wręcz wyszarpnęła, jedną po drugiej, obydwie kieszenie na zewnątrz. Tymczasem z drugiej, prawejkieszeni nagle wyskoczył papierek i opisawszy w powietrzu parabolę legł u stóp Łużyna. Wszyscy to widzieli; kilka osób krzyknęło. Piotr Pietrowicz schylił się, ujął papierek w dwa palce;"pódniósł tak', by wszyscy mogli zobaczyć, i rozwinął. Był to sturublowy-banknot, złożony w ośmioro. Piotr Pietrowicz zatoczył okrągły ruch ręką, pokazując wszystkim banknot. - Złodziejka! Precz z kwatera! Polis, polis! - jazgotała frau Amalia. - Ich trzeba wypędzić do Sybir, precz! Ze wszystkich stron posypały się okrzyki. Raskolnikow milczał nie spuszczając oczu z Soni, z rzadka tylko, błyskawicznie, przenosząc je na Łużyna. Sonia stała w tym samym miejscu, jak nieżywa. Nawet prawie nie była zdziwiona. Nagle pąs oblał jej twarz, krzyknęła i rękoma zakryła sobie oczy. - Nie, to nie ja! Ja nie brałam! Nic nie wiem! - krzyknęła rozdzierająco i rzuciła się do Katarzyny Iwanowny. Ta chwyciła ją i mocno przytuliła, jak gdyby własną piersią chciała ją zasłonić od wszystkich. - Soniu! Soniu! Ja nie wierzę! Widzisz, ja nie wierzę! - wołała Katarzyna Iwanowna (mimo całej oczywistości faktu), tuląc ją w objęciach jak dziecko, obsypując pocałunkami, chwytając jej ręce i przemocą całując je także. - Ty miałabyś wziąć! O, cóż to za głupi ludzie! Boże! Głupiście, głupi - krzyczała zwracając się do wszystkich - ależ wy jej nie znacie, nie wiecie, co to za serce, co to za dziewczyna. Ona by wzięła, ona! Toż ona zdejmie ze siebie ostatnią sukienkę, sprzeda, 407

 

będzie, chodziła bosa, a was wesprze, gdy będziecie w potrzebie - oto jaka jest! Żółty bilet wzięta tylko dlatego, że moje dzieci ginęły z głodu, sprzedała siebie dla nas!... O, nieboszczyku, nieboszczyku! Och, nieboszczyku, nieboszczyku! Widzisz? widzisz? Oto masz wspominki! Boże! Ależ obrońcie ją, czemu się gapicie! Rodionie Romanowiczu! czemuż pan się nie ujmie? Czyżby i pan uwierzył? Wszyscy, wszyscy, wszyscy, wszyscy niewarci jesteście maSego Jej palca! Boże, obrońże ją nareszcie! Płacz biednej, suchotniczej, opuszczonej Katarzyny Iwa-nowny wywarł, zda się, silne wrażenie na obecnych. Było tyle żałości, tyle cierpienia w tej wykrzywionej bólem, chudej, suchotniczej twarzy, w tych ustach zbrukanych zapiekłą krwią, w tym ochryple krzykliwym glosie, w tym łkaniu podobnym do dziecięcego płaczu, w tym ufnym, dziecinnym, a zarazem rozpaczliwym błaganiu o obronę, że, jak się zdaje, wszyscy pożałowali nieszczęsnej. W każdym razie Piotr Pie-trowicz natychmiast pożałował. - Proszę pani! proszę pani! - przekładał - pani ten fakt nie dotyczy! Nikt się nie ośmieli posądzić jej o inicjatywę czy współudział, tym bardziej że pani sama zdemaskowała, wywróciwszy kieszeń: dowód, że nic pani nie podejrzewała. Bardzo a bardzo żałuję, jeżeli, że tak powiem, to nędza pchnęła Zofię Siemionownę; ale czemuż pani, mctdemoiselle, nie chciała się przyznać? Obawa hańby? Był to pierwszy krok? Chwilowe zamroczenie? Rzecz zrozumiała, bardzo zrozumiała... Lecz swoją drogą, jakże można się było puścić na takie sprawki! Proszę państwa! - zwrócił się do wszystkich obecnych - proszę państwa! Czując litość i że się tak wyrażę, współbolejąc, byłbym nawet skłonny przebaczyć, nawet teraz, teraz, mimo doznanych afrontów. Obyż był nauczką na przyszłość, mademoiselle, ten obecny wstyd - zwrócił się do Soni - resztę zaś puszczam płazem i że tak powiem, stawiam na tym krzyżyk. Dosyć! Piotr Pietrowicz zerknął z ukosa na Raskolnikowa. Spojrzenia ich spotkały się. Pałający wzrok Raskolnikowa gotów był go spopielić. Tymczasem Katarzyna Iwanowna zdawała się nic już nie słyszeć: jak szalona ściskała i całowała Sonię. Dzieci także objęły Sonię ze wszystkich stron rączynami, a Polunia - nie bardzo rozumiejąca zresztą, o co chodzi -408

dosłownie tonęła w łzach, wstrząsana szlochem, i kryła w fałdach Soninego rękawa spłakaną ladniutką twarzyczkę. - Co za nikczemność! - ozwał się nagle gromki głos w drzwiach. Piotr Pietrowicz szybko się obejrzał.

- Co za nikczemność - powtórzył Lebieziatnikow, twardo patrząc mu w oczy. Piotr Pietrowicz lekko drgnął; wszyscy to zauważyli (później była o tym mowa). Lebieziatnikow wkroczył do pokoju. - I pan się waży brać mnie na świadka? - rzekł podchodząc do Piotra Pletrówićźa. - Co to znaczy, Andrzeju Siemionowiczu? O czym pan mówi? - burknął Łużyn. - To znaczy, żeś pan... potwarca. Oto, co znaczą moje słowa! - zapalczywie rzekł Lebieziatnikow, surowo nań patrząc kaprawymi oczkami. Był okropnie rozzłoszczony. Ras-kolnikow literalnie wpił się w niego wzrokiem, jakby podchwytując i ważąc każde słowo. Ponownie zaległo milczenie. Piotr Pietrowicz stropił się nieomal, zwłaszcza w pierwszej chwili. - Jeżeli pan tak do mnie... - począł zająkliwie - ale co panu jest? Czyś pan przy zdrowych zmysłach? - Owszem, przy zdrowych, natomiast pan... jes't łotrem! Ach, jaka nikczemność! Słuchałem tu, umyślnie czekałem, by wszystko zrozumieć, bo wyznam, że dotychczas wszystko to niezupełnie logiczne... Po co pan to zrobił - nie pojmuję. - Co ja zrobiłem? Czy pan wreszcie przestanie mówić swymi bezsensownymi zagadkami? A może masz pan w czubie? - To może pan, nikczemny człowieku, pijasz, ale nie ja! Nigdy nie biorę do ust wódki, gdyż to się sprzeciwia moim przekonaniom! Wyobraźcie sobie: on sarn^ sarn, własnoręcznie wsunął ten sturublowy "banknot Zofii Siemionow-nie~'--ja" "wioEialem," mogę źaswiadczyća^mcge.. przysiąc! On, on! - powtarzał Lebieziatnikow zwracając się do wszystkich razem i do każdego z osobna. - Na głowę spadłeś, młokosie, czy co? - pisną! Łużyn. - Ona tu sama, sama przed chwilą, wobec wszystkich przyznała, że poza dziesięcioma rublami nic nie dostała ode mnie. Więc w jakiż sposób miałem jej dać? 18 Dostoi^.k,- i T dna

 

- Widziałem, widziałem! - krzykliwie upierał się Le-bieziamikow - i choć to się sprzeciwia moim przekonaniom, gotów jestem każdej chwili złożyć w sądzie.jaką chcecie przysięgę, bo widziałem, jak pan je) ukradkiem podsunął! Tylko że ja, głupi, myślałem, że to z dobroci serca! W drzwiach żegnając się z nią, kiedy się odwróciła i kiedyś pan jedną ręką ściskał jej rękę - drugą, lewą, włożyłeś jej nieznacznie papierek do kieszeni. Widziałem! widziałem! Łużyn zbladł.

- Co pan kłamie! - krzyknął wyzywająco. - Zresztą jak mogłeś stojąc przy oknie rozpoznać papierek? Przywidziało ci się... na twe kaprawe oczy. Bredzisz! - Nie, nie przywidziało siej I chociaż stałem daleko, alem wszystko, wszystko widział, i mimo że od okna jest rzeczywiście trudno rozpoznać papierek - co do tego masz pan rację - jednak ja, wskutek szczególnej okoliczności, wiem na pewno, że to był właśnie sturublowy banknot, bo gdyś dawał Zofii Siemionownie te dziesięć rubli-sam widziałem - wziąłeś pan wtenczas ze stołu banknot sturublowy (widziałem to, gdyż wtedy stałem blisko, a ponieważ błysnęła mi wtedy pewna myśl, więc też nie zapomniałem, że masz w ręku banicnot). Złożyłeś go pan i później cały czas trzymałeś w zaciśniętej dłoni. Potem ja zapomniałem, ale kiedyś wstawał z krzesła, przełożyłeś z prawej ręki do lewej, przy czym omal nie upuściłeś; wówczas przypomniałem sobie znowu, bo znowu przyszła mi tamta myśl, a mianowicie, że ukryć chcesz przede mną wyświadczane jej dobrodziejstwo. Możesz pan sobie wyobrazić, jak pilnie jąłem śledzić - no i widziałem, że udało ci się wsunąć jej do kieszeni. Widziałem, widziałem, gotów jestem złożyć przysięgę! Lebieziatnikow ciężko dyszał. Ze wszystkich stron rozległy się okrzyki, przeważnie okrzyki zdziwienia, ale w niektórych zabrzmiała już i groźba. Wszyscy jęli napierać na Łużyna. Katarzyna Iwanowna rzuciła się do Lebieziatnikowa. - Andrzeju Siemionowiczu1 Nie doceniałam dębie! Stań w jej obronie! Ty jeden ująłeś się za nią! Jest sierotą. Bóg cię zsyła! Andrzeju Siemionowiczu, mój drogi, ojcze mój rodzony! I jak nieprzytomna padła przed nim na kolana.

- Duby smalone! - wrzasnął Łużyn, rozwścieczony do

białej pasji - pleciesz pan jak na mękach, mój panie. "Zapomniałem, przypomniałem sobie, przypomniałem, zapomniałem" - cóż to jest! Więc umyślnie jej podsunąłem? Po co, na co, w jakim celu? Co ja mam wspólnego z tą... - Po co? Tego właśnie nie rozumiem; ale że opowiadam szczerą prawdę - to fakt! Absolutnie się nie mylę, nikczemny, zbrodniczy człowieku; właśnie pamiętam, że z tego powodu zaraz mi przyszło do głowy pytanie, i to w chwili gdym panu dziękował i ściskał rękę. Mianowicie, dlaczego wsunąłeś jej to ukradkiem do kieszeni? Dlaczego właśnie ukradkiem? Czyżby tylko dlatego, żeś pan chciał ukryć przede mną, wiedząc, iż hołduję wręcz odmiennym przekonaniom i odrzucam dobroczynność prywatną, która nic nie naprawia radykalnie? No i powiedziałem sobie, że panu rzeczywiście wstyd rozdawać przy mnie takie kwoty, a oprócz tego, być może - pomyślałem sobie - on chce jej sprawić niespodziankę, kiedy ona znajdzie w swej kieszeni aż sto rubli. (Bo niektórzy dobroczyńcy bardzo lubią rozmazywać w ten sposób swoje dobrodziejstwa; wiem o tym.) Potem pomyślą^-łem również, że pan chcesz ją doświadczyć, mianowicie: czy ona, znalazłszy, przyjdzie podziękować. Później, że pan chce uniknąć wdzięczności i żeby, hm, jakże to się mówi? żeby nie wiedziała... prawica... słowem, jakoś tak... Zresztą, czy to mało przyszło mi wtedy myśli? Otóż postanowiłem wszystko to rozważyć później, ale swoją drogą uznałem za niedelikamość okazać panu, że znam tę tajemnicę. Lecz zaraz mi przyszło do głowy jeszcze jedno zagadnienie: że Zofia Siemionowna, zanim znajdzie, gotowa zgubić pieniądze; oto dlaczego zdecydowałem się przyjść tutaj, wywołać ją i uprzedzić, że włożono jej do kieszeni sto rubli. Przedtem jeszcze wstąpiłem mimochodem do pokoju pań Kobylatnikow, żeby im zanieść Zarys ogólnej metody pozytywnej i szczególniej polecić im artykuł Piderita (a także i Wagnera); potem przychodzę tutaj - i zastaję już taką historię! Więc czyż mogłem, czyż mogłem mieć te wszystkie myśli i rozważania, gdybym rzeczywiście nie widział, że pan włożył jej do kieszeni sto rubli? Skończywszy swe rozwlekle wywody, uwieńczone tak logicznym wnioskiem, poczuł okrutne zmęczenie, tak że aż Pot kapał mu z czoła. Niestety! Nawet po rosyjsku nie umiał


Дата добавления: 2015-09-30; просмотров: 19 | Нарушение авторских прав







mybiblioteka.su - 2015-2024 год. (0.009 сек.)







<== предыдущая лекция | следующая лекция ==>