Студопедия
Случайная страница | ТОМ-1 | ТОМ-2 | ТОМ-3
АрхитектураБиологияГеографияДругоеИностранные языки
ИнформатикаИсторияКультураЛитератураМатематика
МедицинаМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогика
ПолитикаПравоПрограммированиеПсихологияРелигия
СоциологияСпортСтроительствоФизикаФилософия
ФинансыХимияЭкологияЭкономикаЭлектроника

tytuł: ZBRODNIA I KARA 35 страница



stanowiło zbieraną drużynę różnych kształtów i kalibrów, pościąganą od różnych lokatorów, jednak w oznaczonym czasie wszystko stało na swoich miejscach, a Amalia Iwanowna, czując, że świetnie wywiązała się z zadania, nie bez pewnej dumy powitała wracających z cmentarza - wy elegantowana, w stroiku z nowymi żałobnymi wstążkami, w czarnej sukni. Duma ta, choć usprawiedliwiona, jakoś się "nie spodobała Ka-tarzanie Iwanownie: "pomyślałby kto, że bez Amalii Iwanowny już by nie umiano nakryć do stołu!" Nie spodobał się jej także czepek z nowymi wstążkami: "czy się aby ta głupia Niemka nie chełpi tym, że jest panią domu i że z łaski raczyła dopomóc ubogim lokatorom? Z łaski! No proszę! U papusia Katarzyny Iwanowny, który był pułkownikiem i omal nie gubernatorem, do stołu nakrywało się czasami na czterdzieści osób, tak że jakiejś Amalii Iwanowny czy raczej Amalii Ludwigowny nie wpuściliby tam nawet do kuchni..." Jednak Katarzyna Iwanowna do czasu nie ujawniła swych uczuć, chociaż postanowiła w duchu, że Amalię Iwa-nownę koniecznie trzeba będzie dziś osadzić, przypomnieć jej właściwe miejsce, bo jeszcze gotowa Bóg wie co sobie uroić; na razie zaś poprzestała na tym, że przywitała się z nią zimno. Jeszcze jedna przykrość zwarzyła poniekąd nastrój Katarzyny Iwanowny: spośród lokatorów zaproszonych na pogrzeb nikt się prawie tam nie stawił, z wyjątkiem Polaćzka, który zdążył przylecieć również na cmentarz; na wspominki zaś, to znaczy na poczęstunek, przybyli tylko najpośledniejsi, najbiedniejsi, kilku niezupełnie nawet trzeźwych - ot, jakieś tałatajstwo. Natomiast starsi i solidniejsi, jakby umyślnie, jakby zmówieni, świecili nieobecnością. Na przykład Piotr Łużyn, ten, rzec można, najsolidniejszy ze wszystkich lokatorów, nie przyszedł, a tymczasem Katarzyna Iwanowna już wczoraj wieczorem..naopowiadała każdemu, kto żyw, to jest Amalii Iwanownie, Poluni, Soni i Polaczkowi, że to najszlachetniejszy, najwielkoduszniejszy człowiek, posiadający ogromne wpływy i majątek, dawny przyjaciel jej pierwszego męża, mile widziany gość w domu jej rodziców, który przyrzekł dołożyć wszelkich starań, ażeby wyrobić dla niej bardzo pokaźną emeryturę. Tu zaznaczmy, że jeśli Katarzyna Iwanowna przechwalała się czyimiś wpływami i dostatkami, to czyniła to nie dla korzyści, bez żadnego osobistego

 

wyrachowania, zgoła bezinteresownie - po prostu z przepełnionego serca, dla samej rozkoszy chwalenia i wynoszenia pod niebiosa owej chwalonej osoby. Podobnie jak Łużyn i "zapewne wzorując się na nim", nie stawił się "ten kiepski hukaj, Lebieziatnikow". "A ten znów czego się puszy? Zaproszono go tylko z laski, i to wyłącznie dlatego, że mieszka w jednym pokoju z Piotrem Pietrowiczem, jest jego znajomym, więc nie wypadało nie zaprosić." Nie przyszła także pewna dystyngowana dama i. jej córka, "przejrzała dziewica", które choć mieszkały w umeblowanych pokojach Amalii Iwanowny dopiero od dwóch tygodni, już kilka razy skarżyły się na zgiełk i krzyk w izbie Marmieładowów, zwłaszcza gdy nieboszczyk wracał do domu pijany; o tych skargach nie omieszkała powiadomić Katarzyny Iwanowny sama Amalia Iwanowna, gdy kłócąc się z nią i grożąc wyrzuceniem całej rodziny za drzwi wrzeszczała co sił, że oni denerwują "porządnych lokatorów, których bucika nie są warci". Katarzyna Iwanowna teraz rozmyślnie postanowiła zaprosić tę damę i jej córkę, których "bucika nie jest rzekomo warta", a to tym bardziej, że dotychczas, gdy się przypadkowo spotykały, tamta wyniośle odwracała głowę; otóż niech wie, że tutaj "szlachetniej się myśli i czuje, i zaprasza się nie pamiętając krzywd", niech zobaczą, że Katarzyna Iwanowna "umie się znaleźć". Oczywiście wytłumaczy im się przy stole, jak również wspomni się o gubernatorstwie świętej pamięci papusia, a równocześnie da się im pośrednio do zrozumienia, że nie było powodu odwracać głowy przy spotkaniach, że owszem, było to bardzo głupio. Nie stawił się również korpuletny podpułkownik (w gruncie rzeczy emerytowany sztabskapitan), lecz okazało się, że ten już od wczoraj rano leży "pijany w sztok". Słowem, zjawili się tylko: Polaczek, potem jakiś mizerak-kancelista, milczący jak ryba, w zatłuszczonym surducie, wągrowaty i plugawię cuchnący; potem jeszcze jeden głuchy i prawie całkiem ślepy staruszek, który gdzieś kiedyś służył na poczcie, a za którego ktoś od niepamiętnych czasów i w niewiadomym celu płacił u Amalii Iwanowny. Przyszedł także pijany eks-porucznik, na dobrą sprawę - urzędnik intendentury, rżący jak koń i, "proszę sobie wystawić", bez kamizelki! Jeden jakiś zasiadł wprost do stołu nawet się nie ukłoniwszy Katarzynie Iwanownie; a wreszcie jakiś osobnik w braku ubrania przybył w szlafroku - ale to już było do takiego stopnia nieprzyzwoite, że staraniem Amalii Iwanowny i Polaczka udało się go spławić. Zresztą Polaczek przyprowadził ze sobą jakichś dwóch innych Pola-czków, którzy nigdy u Amalii Iwanowny nie mieszkali i których dotychczas oko ludzkie tu nie oglądało. Wszystko to bardzo niemile dotknęło Katarzynę Iwanownę. "Ostatecznie dla kogóż robiło się te wszystkie przygotowania?" By zaoszczędzić miejsca, dzieci posadzono nie za stołem, który i tak zajął cały pokój, ale nakryto dla nich w kącie na kufrze, przy czym dwoje mniejszych usadowiono na ławeczce, Polunia zaś, jako "dorosła", miała je karmić, dozorować, wycierać im noski "jako dzieciom z dobrego domu". Słowem Katarzyna Iwanowna, rada nierada, musiała powitać wszystkich ze zdwojoną godnością i nawet wyższością. Dość surowo powiodła okiem po niektórych gościach i wyniośle zaprosiła do stołu, uważając dlaczegoś, że odpowiedzialność za wszystkie niestawiennictwa ponosi Amalia Iwanowna, zaczęła ją naraz traktować zupełnie per noga, co też Amalia Iwanowna dostrzegła od razu i co ją mocno ubodło. Taki początek nie rokował' pomyślnego końca. Wreszcie wszyscy siedli. Raskolnikow wszedł prawie w tej samej chwili, gdy powrócili z cmentarza. Katarzyna Iwanowna strasznie się zeń ucieszyła, gdyż po pierwsze, był TO jedyny "wykształcony" gość wśród obecnych i "jak wiadomo, miał za dwa lata objąć katedrę profesora w tutejszym uniwersytecie", po wtóre zaś, natychmiast i z całym szacunkiem przeprosił, że mimo najszczerszych chęd nie mógł być na cmentarzu. Z punktu rzuciła się ku niemu; usadowiła-go za. s.tołęm koło siebie^, po lewej ręce (po prawej siadła Amalia Iwanowna), i mimo bez-bezustanną krzątaninę oraz dbałość o to, by potrawy obnoszono jak należy i by wszyscy dostali, mimo męczący kaszel, który w ostatnich dwóch dniach bardzo się pogorszył i teraz dusił ją co chwila - bez przerwy zwracała się do Raskolnikowa i spieszyła półszeptem wytrząsnąć przed nim wezbrane w jej sercu uczucia tudzież swe słuszne oburzenie na nieudaną stypę; przy czym oburzenie raz po raz ustępowało najweselszemu, najbardziej nieokiełznanemu śmiechowi ze zgromadzonych gości, głównie zaś z pani domu. - Wszystkiemu winna ta kukułka. Pan rozumie, o kim



 

mówię: o niej, o niej!- i Katarzyna Iwanowna kiwnęła w stronę gospodyni. - Niech pan patrzy: wybałuszyła oczy, czuje, że o niej mówimy, ale nie może zrozumieć, więc tylko wytrzeszcza gały. Tfu, sowa! Cha-cha-cha! Kchy-kchy-kchy! I komu chce zaimponować tym swoim wronim gniazdem? Kchy-kchy-kchy! Pan zauważył? wciąż chciałaby, żeby ją traktowali jako główną osobę i myśleli, że robi mi zaszczyt swoim przybyciem. Prosiłam ją jak kogo dobrego, żeby ściągnęła ludzi przyzwoitych, naturalnie tylko znajomych nieboszczyka, a niech pan patrzy, kogo mi ponasprowadzała: jakichś błaznów, mydłków! Proszę spojrzeć na tego z krostowatą twarzą: toż to jakiś smark na dwóch nogach! A cTPolaczkowie... Cha-cha-cha! Kchy-kchy-kchy! Nikt, nikt ich tu nigdy nie widział, ja też nigdy nie widziałam; czemuż więc przyszli, pytam pana? Grzecznie siedzą w rzędziku.-Panie, hej!- krzyknęła nagle do jednego z nich - wzięliście sobje blinów? weźcie jeszcze! Piwa napijcie się, piwa! Wódki nie chcecie? Niech pan patrzy: zerwał się, kłania, proszę patrzeć, proszę patrzeć: widocznie są całkiem wygłodzeni, biedacy! Nic, niech sobie podjedzą! Przynajmniej nie awanturują się, tylko... tylko, daję słowo, boję się o srebrne łyżki gospodyni!...- Amalio Iwanowna! - zwróciła się raptem do niej, prawie głośno - gdyby przypadkiem poginęly panine łyżki, nie odpowiadam za nie, uprzedzam zawczasu! Cha-cha-cha!- zaniosła się śmiechem, znowu zwracając się do Raskolnikowa, znów wskazując mu kiwnięciem na gospodynię, rada ze swego wybryku.-Nie zrozumiała, znowu nie zrozumiała! Siedzi z rozdziawioną gębą, niech pan patrzy: sowa, prawdziwa sowa, sroka w nowych wstążkach, cha-cha-cha! Tu śmiech znów się przeistoczył w nieznośny kaszel, trwający pięć minut. Na chusteczce zostało trochę krwi, na czole wystąpiły krople potu. Milcząc pokazała krew Raskol-nikowowi i, ledwie odetchnąwszy, znowu jęła mu szeptać z nadzwyczajnym ożywieniem, z purpurowymi wypiekami: - Wie pan, poleciłam jej rzecz najdelikatniejszą: zaprosić tę damę i jej córkę, pan rozumie, o kim mówię? W takich sprawach należy postępować niezwykle subtelnie, w sposób najkunsztowniejszy, ona zaś zrobiła tak, że ta przyjezdna idiotka, ta zadufana w sobie stwora, ta marna prowincjałka... dlatego tylko, że jest jakąś tam wdową po majorze i przyjechała starać się o emeryturę, wycierać kąty po urzędach... dlatego, że mając pięćdziesiąt pięć lat pudruje się, blanszuje i różuje (to rzecz wiadoma)... i taka oto kreatura nie tylko nie raczyła przyjść, ale nawet nie przysłała przeprosin, skoro zjawić się nie mogła, jak tego wymaga najprymitywniejsza grzeczność! W głowę zachodzę, czemu nie przyszedł Piotr Pietrowicz? Ale gdzie Sonia? Dokąd poszła? A, otóż i ona nareszcie! Co to, Soniu? Gdzie byłaś? Dziwne, że nawet na pogrzebie ojca jesteś taka niepunktualna. Rodionie Romanowiczu, niech pan się trochę posunie. Oto twoje miejsce, Sonieczko... jedz, co zechcesz. Nałóż sobie sałatki, to dobre. Zaraz podadzą bliny. A dzieciom dano? Poluniu, macie tam wszystko? Kchy-kchy-kchy! No dobrze. Bądź grzeczniutka. Lenko, a ty, Kola, nie machaj nóżkami, siedź, jak powinno siedzieć dobrze wychowane dziecko. Co mówisz, Sonieczko? Sonia czym prędzej powtórzyła jej przeprosiny^ Piotra Pietrowicza, starając się mówić głośno, żeby wszyscy słyszeli, i kładąc mu w usta - nie całkiem zgodne z prawdą - najbardziej wyszukane i pełne szacunku tłumaczenia. Dodała,. że pan Łużyn kazał specjalnie powiedzieć, iż skoro tylko będzie mógł, niezwłocznie przyjdzie, by sam na sam pomówić o interesach i razem się zastanowić, co będzie można uczynić i przedsięwziąć na przyszłość, itd., itd. Sonia wiedziała, że to uśmierzy i ukoi Katarzynę Iwa-nownę, pochlebi jej, a przede wszystkim jej duma będzie zaspokojona. Usiadła obok Raskolnikpwa, któremu ukłoniła się krótko i przelotnie, ciekawie nań spojrzała. Później już cały czas unikała jego wzroku i rozmowy z nim. Zdawała się nawet roztargniona, chociaż patrzyła wprost na Katarzynę Iwanownę, aby zrobić jej przyjemność. Ani ona, ani jej macocha nie były w żałobie, gdyż nie posiadały czarnych strojów; Sonia miała na sobie jakąś brązową, dość ciemną sukienkę, a Katarzyna Iwanowna - swoją jedyną, perkalową, ciemną w pa-seczki. Z relacją o Piotrze Pietrowiczu poszło jak po maśle. Z godną miną wysłuchawszy Soni Katarzyna Iwanowna z tąże godnością zapytała o zdrowie Piotra Pietrowicza. Bezpośrednio potem i prawie na głos szepnęła Raskolnikowowi, że tak szanowny i stateczny człowiek, jak pan Łużyn, istotnie czułby się dość dziwnie "w tak niezwykłej kompanii", i to pomimo 395

 

cale swe oddanie jej rodzinie oraz zażyłą przyjaźń z świętej pamięci papusiem. - Oto dlaczego jestem panu szczególnie wdzięczna, Ro-dionie Romanowiczu, że pan nie pogardził moją gościnnością nawet w takim otoczeniu - dorzuciła prawie głośno. - Zresztą jestem pewna, że tylko wielka przyjaźń dla biednego mego nieboszczyka skłoniła pana do dotrzymania słowa. Potem raz jeszcze dumnie i z dystynkcją obejrzała swych gości i nagle bardzo troskliwie, głośno, przez stół, zapytała głuchego staruszka, "czy nie chce jeszcze pieczeni i czy mu nalano lizbońskiego". Staruszek nie odpowiedział i długo nie mógł pojąć, o co chodzi, chociaż sąsiedzi dla żartu zaczęli go poszturchiwać. Oglądał się tylko dokoła z otwartymi ustami, czym jeszcze podsycił ogólną wesołość. - Co za jełop! Niech pan patrzy, niech pan patrzy! I po co go tu przyprowadzili?... Co się zaś tyczy Piotra Pietrowicza, zawsze byłam go pewna - ciągnęła dalej Katarzyna Iwano-wna - bo zaiste nie jest podobny... - szorstko i głośno, z nader surową miną zwróciła się do Amalii Iwanowny, tak że ta się aż zlękła - nie jest podobny do tych wyfiokowanych czupiradel, których u papy nie zgodzono by nawet na kucharki, a nieboszczyk mąż z pewnością wyświadczyłby im honor przyjmując je, a i to chyba tylko wskutek swej niewyczerpanej dobroci. - O, tak, wypić lubił; o! że lubił, to lubił! - znienacka krzyknął emeryt z intendentury osuszając dwunasty kieliszek wódki. - Rzeczywiście, mój nieboszczyk mąż miał tę słabostkę - wczepiła się w niego Katarzyna Iwanowna - ale był to człowiek dobry i szlachetny, kochający i szanujący rodzinę; źle tylko, że wskutek swej dobroci zanadto ufał wszelakim rozpustnikom i Bóg wie z kim nie pijał - z takimi, co nie byli warci jego podeszwy! Niech pan sobie wystawi, Rodionie Romanowiczu, w jego kieszeni znaleźliśmy piernikowego kogucika: szedł do domu pijany śmiertelnie, ale o dzieciach pamiętał. - Ko-gu-ci-ka? Pani się wyraziła: ko-gu-ci-ka? - krzyknął jegomość z intendentury. Katarzyna Iwanowna nie raczyła odpowiedzieć. Zamyśliła się o czymś, westchnęła. 396

- Pan z pewnością uważa, jak zresztą wszyscy, że byłam dla niego zbyt ostra--ciągnęła "dale j, zwracając się do Raskolnikowa. - Ale tak nie jest!.Szanował mnie bardzo, bardzo mnie szanował! Był to człowiek zacnej duszy! I jakże czasem było mi go żal! Niekiedy siedział sobie, patrzał na mnie ze swego kąta, a mnie tak się go robi szkoda, chciałabym go przyhołubić, lecz zaraz sobie myślę: "Przyholubię, a on się znów upije"; tylko surowością można go "było jako tako utrzymać w ryzach. - Tak jest, zdarzało się wydzieranie kudłów, zdarzało się niejednokrotnie! - znów ryknął tamten i wlał w siebie jeszcze jeden kieliszek. - Nie tylko wydzieraniem kudłów, ale i pomiotłem nie wadziłoby poczęstować niektórych bałwanów. Nie o nieboszczyku mówię w tej chwili - przycięła mu Katarzyna Iwanowna. Czerwone wypieki płonęły coraz pąsowiej, pierś falowała. Jeszcze chwila, a Katarzyna Iwanowna już gotowa była wszcząć awanturę. Wielu chichotało; niejednemu było to snąć przyjemne. Intendenta zaczęto podjudzać, coś mu szeptać. Widocznie chciano podszczuć tych dwoje na siebie. - Ra-a-aczy mi pani powiedzieć, do czyjego to ogródka - nastroszył się intendent - do czyjego ogródka pani ten kamyk... A zresztą nie potrzeba! głupstwo! Wdowa! wdówka! Przebaczam... Pas! - i znowu golnął wódki. Raskolnikow siedział i słuchał. w.,mUczeniu, ze wstrętem. Jadł tylko z grzeczności, ledwie dotykając kąsków, które mu Katarzyna Iwanowna raz po raz kładła na talerzu; a i to raczej pozorował, by jej nie urazić. Bacznie przyglądał się Soni. Lecz SoniaJhyla-coraz-bardziej ńiespokoJnaTIzatroskana; ona też przeczuwała, że się ta stypa nie skończy zgodnie, i ze strachem śledziła rosnące rozdrażnienie macochy. Między innymi wiedziała, że głównym powodem, dla którego obydwie przyjezdne damy lekceważąco potraktowały zaprośmy Mar-mieładowej, była ona, Sonia. Słyszała od samej Amalii Iwanowny, że starsza z dwu dam obraziła się nawet za te za-prosiny tudzież zadała pytanie: "Czy naprawdę, myślą, że mogłaby posadzić swoją córkę obok tej panny?" Sonia czuła, że Katarzyna Iwanowna już skądś wie o tym i że znieważenie Jej, Soni, boli macochę bardziej, niż gdyby obrażono ją osobiście, 397

 

jej dzieci, jej papusia - słowem, że była to zniewaga śmiertelna, i Sonia wiedziała, że Katarzyna Iwanowna już się teraz nie uspokoi, "dopóki nie wykaże tym czupiradłom, że one obydwie..." itd., itd. Jakby naumyślnie, ktoś z drugiego końca stołu przysłał Soni talerzyk, na któ-rym leżały, z czarnego chleba ulepione, dwa. serca, przeszyte strzałą, Katarzyna Iwanowna poczerwieniała i głośno, na cały stół powiedziała, że autorem tego kawału jest oczywiście "jakiś pijany osioł". Gospodyni, która również czuła, co się święci, a zarazem była do głębi dotknięta wyniosłością Katarzyny Iwanowny - chcąc rozproszyć niemiły nastrój towarzystwa, i przy tej sposobności podnieść siebie w ogólnej opinii, ni stąd, ni zowąd zaczęła opowiadać, że jakiś jej znajomy, "Kar! z apteki", jeździł w nocy dorożką, że "dorożkarz chciał jego zabijał i Kari jego bardzo, bardzo prosił, żeby on jego nie zabijał, i płakał, i ręki złożył, i nastraszył, i od strachu jemu serce pęknelo". Katarzyna Iwanowna uśmiechnęła się wprawdzie, ale wnet dorzuciła, że frau Amalia nie powinna opowiadać anegdotek po rosyjsku. Ta się obraziła jeszcze bardziej i odparła, że jej "fater aus Berlin* był bardzo, bardzo ważna szlowiek i ciągle ręce po kieszeniach chodził". Śmiechliwa Katarzyna Iwanowna nie wytrzymała i zaniosła się gwałtownym śmiechem, tak że Niemka zaczęła tracić resztki cierpliwości i ledwo mogła się powściągnąć. - A to mi sowicha! - znów szeptała do Raskolnikowa Katarzyna Iwanowna, rozbawiona prawie." - Chciała powiedzieć: chodził z rękami w kieszeniach, a 'wypadło, że plądrował po cudzych kieszeniach, kchy-kchy! Czy pan zauważył, Rodionie Romanowiczu, że ci wszyscy petersburscy cudzoziemcy, czyli Niemcy przeważnie, którzy skądś przyjeżdżają do nas, wszyscy są od nas głupsi! Niechże pan sam powie: czyż można bajać o tym, że "Kar! z apteki od strachu serce pęknął" i że ten zdechlak, zamiast związać dorożkarza, "ręce złożył i płakał, i bardzo prosił". Ach, co za dumica! Jeszcze sobie wyobraża, że to strasznie wzruszające, nie podejrzewa nawet, jaka jest głupia. Ja uważam, że ten pijany intendent jest daleko mądrzejszy od niej: przynajmniej widać, że to sowizdrzał, że utopił rozum w alkoholu, * W oryg. pisownia fonetyczna; Yatcr aus Berlin - ojciec z Berlina. 398

gdy tymczasem tamci wszyscy są poważni, spokojni... Niech pan patrzy: siedzi, wytrzeszczyła ślepia. Gniewa się! gniewa się! Cha-cha-cha! Kchy-kchy-kchy! Rozweselona Katarzyna Iwanowna wnet się wdała w różne szczegóły i nagle zaczęła mówić o tym, że po uzyskaniu emerytury na pewno otworzy w swym rodzinnym mieście T. pensję dla dobrze urodzonych panien. Dotąd jeszcze nie wspominała o tym osobiście Raskolnikowowi, więc teraz poczęła roztaczać jak najbardziej ponętne perspektywy. Nie wiedzieć skąd, w jej rękach znalazł się raptem ów "list pochwalny", o którym poinformował Raskolnikowa jeszcze nieboszczyk Mannieładow," gdy mu w szynkowni wykładał, że jego małżonka, Katarzyna Iwanowna, na balu po końcowym egzaminie tańczyła z szalem "w obecności gubernatora i innych osobistości". Ten list pochwalny miał widocznie służyć teraz za dowód, że i sama Katarzyna Iwanowna ma prawo otworzyć pensję; głównie jednak trzymano go w odwodzie z tą myślą, aby ostatecznie zmiażdżyć "obydwa wy-fiokowane czupiradla", o ile by przyszły na stypę, i jasno im dowieść, że Katarzyna Iwanowna pochodzi z nader wytwornego, "rzec nawet można - arystokratycznego domu, jest córką pułkownika, bez cienia wątpliwości jest znacznie bardziej dobra od wielu poszukiwaczek przygód, jakich tyle się namnożyło ostatnimi czasy". List pochwalny natychmiast zaczął krążyć wśród pijanych gości, czemu Katarzyna Iwanowna się nie sprzeciwiała, gdyż w nim istotnie stało wyraźnie, en toutes lettres*, iż jest ona córką radcy dworu i kawalera, a przeto w rzeczy samej córką "prawie pułkownika". Wpadłszy w ferwor Katarzyna Iwanowna zaczęła szeroko się rozwodzić o wszystkich szczegółach przyszłego, spokojnego i zbytko-wnego życia w T.: o profesorach gimnazjalnych, których poprosi o wykłady na pensji; o pewnym czcigodnym staruszku, Francuzie Mangot, który swego czasu uczył francuskiego samą Katarzynę Iwanownę, teraz dokonywa żywota w T. i z radością zgodzi się na pracę u niej za umiarkowaną opłatą. doszło na koniec i do Soni, "która uda się do T/ razem z Katarzyną Iwanowna i będzie jej tam we wszystkim pomagała". Ale tu raptem ktoś parsknął na końcu stołu. Katarzyna Iwa-* Pizenołnia: literami, czarno na białym.

 

nowna postarała się udać lekceważąco, iż nie zauważa tych śmiechów, lecz niezwłocznie podniosła głos umyślnie i z ożywieniem jęła prawić o niewątpliwych uzdolnieniach wychowawczych Zofii Siemionowny, "o jej łagodności, cierpliwości, poświęceniu, szlachetności i wiedzy", przy czym pogładziła Sonię po twarzy, nachyliła się do niej i dwa razy gorąco ucałowała. Sonia spiekła raka, a Katarzyna Iwanowna rozpłakała się nagle i zaraz rzekła o sobie, że jest "idiotką o słabych nerwach", że jest "zbyt rozstrzęsiona, że pora już kończyć, a ponieważ wszyscy już skończyli jeść, więc można by podawać herbatę". W tej chwili Amalia Iwanowna, już do reszty obrażona, że w tej całej rozmowie nie dają jej najmniejszego udziału i zgoła jej nawet nie słuchają, znienacka zaryzykowała ostatnią próbę i, tłumiąc nieśmiałość, odważyła się udzielić Katarzynie Iwanownie pewnej niezmiernie głębokiej i celnej rady, a mianowicie, że w tej przyszłej pensji należy zwracać szczególną uwagę na czystą bieliznę (di węszę) panienek oraz że "koniecznie powinien być jedna taka dobri dama (di damę)*, co by dobrze pilnował bielizna", jak również "żeby wszystkie młodi panienek ukradkiem, po nocach nijakich romans nie czytał". Katarzyna Iwanowna, która rzeczywiście była rozstrojona, bardzo już zmęczona i wyżej uszu miała tych całych wspominków, natychmiast "odcięła" Amalii • Iwanownie, że "młóci słomę" i nic nie rozumie, że troska o "di węszę" jest rzeczą gospodyni, a nie przełożonej arystokratycznego zakładu naukowego; co się zaś tyczy czytania romansów, jest to wręcz nieprzyzwoite, toteż Amalia Iwanowna zrobi dobrze, jeśli zamilknie. Niemka poczerwieniała i, zupełnie już zła, zauważyła, że "tylko dobrze chciała", że "bardzo dużo dobrze chciała", a tymczasem jej "za kwatera dawno nie płacił geid". Katarzyna Iwanowna od razu "osadziła" ją, zarzucając kłamstwo co do owego twierdzenia, jakoby "dobrze chciała", bo wszak nie dalej niż wczoraj, gdy nieboszczyk leżał na katafalku, nękała ją o komorne. Na to frau Amalia nadmieniła z wielką konsekwencją, że "ona zapraszała tamtych dam, ale tamte dam nie przyszedł, dlatego że tamte dam są szlachetne dam i nie mogą przyszedł do nieszlachetnych dam". Katarzyna Iwanowna z punktu "podkreśliła", że frau Amalia, * W oryg. pisownia fonetyczna; Die Wwhe; Die Damę.


Дата добавления: 2015-09-30; просмотров: 25 | Нарушение авторских прав







mybiblioteka.su - 2015-2024 год. (0.008 сек.)







<== предыдущая лекция | следующая лекция ==>