Студопедия
Случайная страница | ТОМ-1 | ТОМ-2 | ТОМ-3
АрхитектураБиологияГеографияДругоеИностранные языки
ИнформатикаИсторияКультураЛитератураМатематика
МедицинаМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогика
ПолитикаПравоПрограммированиеПсихологияРелигия
СоциологияСпортСтроительствоФизикаФилософия
ФинансыХимияЭкологияЭкономикаЭлектроника

tytuł: ZBRODNIA I KARA 49 страница



Wyipk okazał się jednak łagodniejszy, niż. można było przypuszczać"- może właśnie dlatego, że przestępca -nie-tylko nie chciał się usprawiedlisoc^J.ecz^flw.szęm, iak_sig_ zdaje, pragnął jeszcze więcej obciążyć siebie. Uwzględniono wszystkie dziwne i osobliwe okolicznoścTtej sprawy. Najmniejszej kwestii nie ulegał chorobliwy stan i kiepska sytuacja zbrodniarza przed popełnieniem czynu. To, że nie skorzystał z zagrabionych rzeczy, położono częściowo na karb wyrzutów sumienia, częściowo na karb niezupełnie normalnego' stanu jego władz umysłowych w czasie dokonania zbrodni. Fakt niezamierzonego zabójstwa Lizawiety posłużył nawet za dowód wzmacniający to ostatnie przypuszczenie: bo i jakże? człowiek popełnia dwa zabójstwa, a zarazem nie pamięta, że drzwi są otwarte! Wreszcie dobrowolne przyznanie się do winy w tym akurat czasie, gdy się sprawa zawiklata beznadziejnie wskutek kłamliwych samooskarżeń upadłego na duchu sekciarza (Mikołaja), na domiar wtedy, gdy przeciw istotnemu sprawcy nie tylko nie było wyraźnych poszlak, lecz prawie żadnych poważniejszych podejrzeń (Porfiry Pietro-wicz w całej pełni dotrzymał słowa) - wszystke-KTwpłynęło ostatecznie_na_złagQdzerue losuoskarżonego. Zupełnie niespodziewanie wyszły na jaw inne jeszcze okoliczności rzucające na podsądnego wielce korzystne światło. Były student Razumichin wyszperał gdzieś wiadomość i przedstawił dowody, że przestępca Raskolnikow za swego pobytu na uniwersytecie--z-ostatnich groszy pomagał pewnemu ubogiemu koledze-studentowi, gruźliKowi," i"prawie go utrzymywał -w-ciągu-jed^ego-~~pó^^Qcza. Gdy zaś kolega umarł, oskarżony zajął się-pozestałym przy życiu, starym i schorowanym ojcem zmarłego (kolega od trzynastego bodaj roku życia "zwlasnej pracy utrzymywał i żywił ojca), ulokował w końcu tego starego w lecznicy, a po jego śmierci sprawił mu pogrzeb. Wszystkie te wiadomości wywarły pewien wpływ dodatni na rozstrzygnięcie losów Raskolnikowa. Była jego gospodyni, matka zmarłej narzeczonej Raskolnikowa, wdowa Zarnicyna, zeznała również, że gdy jeszcze mieszkali w innym domu, przy Pięciu Węglach, Raskolnikow~-podczas pożaru nocnego uratował z }.edaeg(Tz -mieszkań, które już się zajęło płomiemeHir-dwoje drobnych dzieci, przy czym uległ poparzeniom. Fakt ten zbadano skrupulatnie, a wiarygodność

 

jego potwierdziło wielu świadków. Słowem, skońfigyto__się na tym, że przestępcę skazano na kalorge drugieiJategorii, na Os^an-.lat,zaleawle^•-'a-to z racji przyznania się jego do winy oraz kilku innych okoliczności łagodzących. Matka Rąskolnikowa rozchorowała się już w początku procesu. DumiRazuinicEmowi udało się wywieźć ją z Petersburga na czas rozprawy. Razumichin obrał miasto leżące przy kolei żelaznej w bliskiej odległości od Petersburga, ażeby móc regularnie śledzić wszystkie fazy rozprawy, a zarazem jak najczęściej widywać się z Awdotią Romanowną. Choroba Pulcherii Aleksandrowny była jakaś dziwna, nerwowa; towarzyszyło jej coś w rodzaju rozstroju umysłowego- częściowego przynajmniej, jeśli nie całkowitego. Po powrocie z ostatniego spotkania z bratem Dunia zastała matkę zupełnie już chorą, w gorączce i malignie. Tegoż wieczoru umówiła się z Razumichinem, co mianowicie ma odpowiadać matce na pytania o Rodiona, a nawet razem z nim wymyśliła dla matki całą historię na temat wyjazdu Rąskolnikowa gdzieś daleko, gdzie miał się rzekomo udać na pewne prywatne, zlecenie, które mu nareszcie da i pieniądze, i sposobność wybicia się. Uderzyło ich jednak, że sama Pulcheria Aleksandrowna ani wtedy, ani później o to wszystko się nie wypytywała. Przeciwnie, okazało się, że ma całą własną historię o raptownym wyjeździe syna. Ze łzami w oczach opowiadała, jak przyszedł się z nią pożegnać; napomykała przy tym, że tylkó~ je) 'jednej znane są liczney nader doniosłe i tajemnicze fakty, a także, że Rodia ma wielu potężnych wrogów, wobec czego musi się ukrywać. Co się zaś tyczy przyszłej jego kariery, uważała ją za świetną i całkiem zapewnioną, skoro tylko przeminą niektóre nieprzyjazne wpływy; ręczyła Razumichinowi, że z czasem syn jej będzie wybitnym mężem stanu, czego dowodzi jego artykuł i przepyszny talent literacki. Artykuł ów czytała nieustannie, niekiedy odczytywała go nawet głośno, omal nie sypiała z nim - ale gdzie mianowicie przebywa_teraz Rodia, prawie nie pytała, choć powinno było^b^zić-ier-podejrzliwość już to, że najwidoczniepuftikancrrozmowy z nią na ten temat. Wreszcie zaczęli się niepokoić tym dziwnym milczeniem Pulcherii Aleksandrowny na niektóre tematy. Na przykład nie utyskiwała nawet na brak listów od niego, gdy tymczasem dawniej, mieszkając w swojej mieścinie, żyła tylko nadzieją i oczekiwaniem że rychło otrzyma list od ukochanego Rodi. Ta okoliczność była zbyt już niewytłumaczona i mocno frasowała Dunię: przychodziło jej na myśl, że może matka przeczuwa coś okropnego w losach syna i boi się pytać, ażeby nie dowiedzieć się czegoś jeszcze okropniejszego. Tak czy owak, Dunia widziała wyraźnie, że umysł Pulcherii Aleksandrowny nie jest w porządku.



Zresztą sama parokrotnie tak nakierowała rozmowę, że odpowiadając jej niepodobna było nie wspomnieć o tym, gdzie mianowicie znajduje się teraz Rodia; kiedy zaś odpowiedzi wypadły z konieczności niezadowalająco i podejrzanie, stała się nagle ogromnie smutna, posępna i milkliwa. Trwało to bardzo długo. Dunia zobaczyła nareszcie, że trudno jest kłamać i zmyślać, wobec czego doszła ostatecznie do wniosku, że już lepiej milczeć całkowicie na niektóre tematy; jednak stawało się coraz widoczniejszym, wręcz oczywistym, że biedna matka podejrzewa coś straszliwego. Między innymi przypominały się Duni słowa brata, _ że matka wsłuchiwała się w jej - Duni - majaczenie w nocy poprzedzającej ów ostami wyroczny dzień, po scenie ze Swidrygajłowem: może wówczas coś dosłyszała? Częstokroć, niekiedy po kilku dniach lub nawet tygodniach ponurego, zasępionego milczenia i bezsłownych łez, chora ożywiała się jakoś histerycznie i ni stąd, ni zowąd zaczynała mówić głośno, prawie nie zamykając ust, o swonn synu, o swych nadziejach, o przyszłości... Fantastyczne jej pomysły bywały czasem bardzo dziwne. Pocieszano ją, potakiwano -r może i sama wiedziała wyraźnie, że-potakują, tylko by ją pocieszyć, lecz mimo to mówiła... W pięć miesięcy po dobrowolnym zgłoszeniu się przestępcy' zapadł wyrok.__ Razumichin widywaL^ię-z- Raskolni-kowem" w'więzieniu, ilekroć^BBSjanaLpozwolenie. Sonia także. ^teszcie~nastai~dżleń rozłąki. Dunia-przysięgata bratu, że nie~jest to rozstanie na wieki; Razumichin rowmez^W mło-d'e(TzapaIonej^towi?Razumichina powstał niezłomny projekt, by w ciągu trzech lub czterech najbliższych lat rzucić w miarę możności bodaj podwaliny przyszłego mienia, uciułać choć trochę pieniędzy i przenieść się na Syberię, gdzie grunt jest bogaty pod każdym względem, natomiast pracowników, ludzi i kapitałów mało, tam się osicdHĆ~w-tymże_mieściey-<dzie będzie- Redia,4".-_ wspólnie rozpocząć nowe życie. Przy po-

zegnaniu wszyscy płakali. W tych, ostatnich dniach Raskol-i nikow byt bardzo zamyślony, ustawicznie wypytywał o matkę^ l wciąż się o nią troszczył. A nawet dręczył się o nią tak bardzoj że to niepokoiło Dunię. Dowiedziawszy się szczegółowa o chorobliwym nastroju matki, bardzo spochmumiał. Z Sonic był jakoś szczególnie nierozmowny cały ten czas..Soni»-kt0 korzystając z pieniędzy, Jktórę_jei. zostawił Swidrygajłowg dawno już poc^niła~przygotowania-i wybierała się ruszyć za tą partią aresztantów, w której onbędzie wysiany. Nc ten temat nigdy nie~pyHo^5Tslówko między nią a RaskoM nikowem; jednakże oboje wiedzieli, że tak właśnie będzie} Przy ostatnim pożegnaniu dziwnie się uśmiechał na płomienne zapewnienia siostry i Razumichina co do ich szczęśliwego przyszłego życia, gdy go wypuszczą z katorgi, przewidywali że chorobliwy stan matki wkrótce skończy się katastrofąr Wreszcie on i Sonia wyruszyli w drogę. ••' W dyća miesiące r'A^n'?r--j">"nip<'?;lFa^Jgysitla 73 my z» Razumichina. Ślub odbył się cicho i smutno. Ale w liczbie zaproszonych był Porfiry Pietrowicz i Zosimow. W ostatnich czasach Razumichin miał minę człowieka mocno na coś zdecydowanego. Dunia wierzyła ślepo, że spełni on wszystkie swoje zamiary, bo też nie mogła nie wierzyć: w człowieku tym znać było żelazną wolę. Zaczął znów chodzić na wykłady, ażeby skończyć uniwersytet. Oboje snuli wciąż płany na przyszłość; oboje liczyli, że za pięć lat z całą pewnością przesiedlą się na Syberię. Do tego zaś czasu polegali tam na Soni... Pulcheria Aleksandrowna z radościąJwbłogosławiła małżeństwo coda-^fkazamfcbJiSem, ale po ślubie stała się jakby jeszcze smutniejsza i bardzieFzatroskana. Chcąc dostarczyć jej choć jednej milszej chwili Razumichin opowiedział jej między innymi o studencie i o zgrzybiałym jego ojcu oraz o tym, że Rodła uległ poparzeniom i nawet trochę chorował, gdy w zeszłym roku wyratował z płomieni dwoje małych dzieci. Te dwie wiadomości doprowadziły Pulcherię Aleksan-drownę, już i tak rozstrojoną na umyśle, do jakiegoś nieledwie ekstatycznego stanu. Mówiła o tym ustawicznie, wdawała się w rozmowyo tym nawet na~ulićy (choć Dunia stale jej towarzyszyła). W omnibusach, _w_ sklepikach, gdziekolwiek przychwyciła pierwszegoTepszego słuchacza, zwracała rozmowę na swego syna, ną^jego artykuły aa -to,-Jak pomagał SM

studentowi, jak się poparzył w pożarze i tak dalej. Dunieczka sama już nie wiedziała, iak ją mitygować. Pomijając nawet niebezpieczeństwo takiego egzaltowanego, chorobliwego nastroju, można się było obawiać, że ktoś sobie przypomni nazwisko Raskolnikowa z odbytego niedawno procesu i zagada o tym. Pulcheria Aleksandrowna wyszperała gdzieś adres matki dwojga uratowanych z pożaru maleństw i chciała koniecznie ją odwiedzić. Wreszcie jej niepokój doszedł do ostatecznych granic. Niekiedy zaczynała nagle płakać, często dostawała gorączki i bredziła. Któregoś poranku oświadczyła wręcz, że podług jej irachuby wkrótce powinien_przyjechać Rodia; ona dobrze pamięta, jak żegnając się z nią zapowiedział, że mają go oczekiwać dokładnie pó~aziewięciu miesiącach. Jęła wszystko porządkować wnueśzkamut przygotowywać się do powitania syna, sprzątać w przeznaczonym dla niego pokoju (jej własnym),-xzyśać_mehlĄ_prać_i_zawieszać nowe firanki i tak dalej. Duniasje^zaniepokeiła^ milczała jednak, a nawet pomagała matce urządzać pokój na przyjazd brata. Po niespokójnynr~itnn.t,-spędzonym na nieustannym fantazjowaniu, na radosnych marzeniach i łzach, Pulcheria Aleksandrowna zachorowaławJlocyr-a-z-rana była już w gorączce i malignie. Po"1:Iw5cEJ[ygo<|niactL umarła. W czasie nieprzytomności wyryBH>fy-Stę-jej~stewar»-krórych~iBożna było sądzić, że domyślała się daleko więcej co do okropnej doli syna, niż przypuszczali- --Raskolnikow długo njg_wiedałał-e- śmierci matki, choć korespondencja z Petersburgiem nawiązała się od razu po jego przybyciu na Syberię. Umożliwiła-to-Senia, która regularnie co miesiąc pisała do Petersburga na ręce Razumichina i regularnie co miesiąc otrzymywała z Petersburga odpowiedź. Zrazu listy Soni wydawały się Duni i Razumichinowi suche i niezadowalające; ale potem uznali oboje, że inaczej pisać niepodobna, gdyż w rezultacie z takich właśnie listów wyłaniał się pełny i dokładny obraz losu nieszczęśliwego ich brata. \Listy Soni były wypełnione najbardziej powszednią rzeczywistością, najbardziej prostym i jasnym opisem całego życia Raskolnikowa na katordze. Nie znalazłbyś tu ani wyrazu własnych jej nadziei, ani planów na przyszłość, ani sprawozdania z własnych jej uczuć. Zamiast starać się odmalować nastrój jego ducha i w ogóle całe jego życie wewnętrzne, po-

dawała same tylko fakty, to znaczy jego własne stówa, ścisK wiadomości o stanie jego zdrowia, czego sobie życzył takiej a takiego dnia, gdy go odwiedziła, o co ją prosił, co jej ziecfi i tak dalej. Wszystkie te wiadomości komunikowała nadzwycżł) szczegółowo. Obraz nieszczęśliwego brata odmalował sbf w końcu sam przez się, zaznaczy) się dokładnie i jasno; nie mogło tu być pomyłek, gdyż wszystko to były pewne fakty; Niewiele wszakże otuchy mogli zaczerpnąć z tych WMP domośd Dunia i jej mąż, zwłaszcza z początku. Sonia do" nosiła stale, że jest pAsępny, małomówny i prawie wcale siy nie interesuje wieściami, które ona mu przekazuje za każdym razem na podstawie otrzymanych listów; że niekiedy pyli o'matkę; a gdy nareszcie, widząc, że już przeczuwa prawdę, zawiadomiłaJp-ciśmieramatkir-ku jej zdziwieniu nie wywarte to na nim, zdaje-siiSisilniejszego wrażenia, przynajmniej na to wygląflalaPisała między innymi, że choć z pozoru tak stj w sobie zapadł i jakby zamknął przed wszystkimi, jednał nowe swe życie traktuje bardzo prosto i bezpośrednio, wy6 raźnie rozumie swoją sytuację, nie oczekuje nic lepszego, rat żywi żadnych lekkomyślnych nadziei (jak to zwykle bywit w jego położeniu) i że go prawie nie dziwi żaden szczegół nowego otoczenia, tak bardzo niepodobnego do poprzednie^ egzystencji. Pisała, że zdrowie jego jest zadowalające. Chodzi na roboty, od których się nie uchyla i na które się nie naprasza. Wikt jest mu prawie obojętny; ale wikt ten, z wyjątkiem nie* dziel i dni świątecznych, tak jest podły, że Raskolnikow chętnie przyjął wreszcie od niej, Soni, trochę pieniędzyTżeDsTmóC codziennie pijaćJlerbatę^.o^całą zaś resztę prosił nie troszczyć się, zapewniając, że "te "wszystkie starania drażnij go tylko. Następnie Sonia pisała, że w więzieniu mieszka on wspólnie ze wszystkimi; wnętrza nie widziała, ale wnioskuje, że jest tam ciasno, ohydnie i niezdrowo; Raskolnikow śpi na pryczy, podściela wojłok, nic innego urządzić^obte nie chce. Ale że żyje tak prostacko i 6'iednie bynajmniej nie w myśl jakiegoś z góry powziętego planu czy zamiaru, tylko po prostu z nieuwagi i obojętności na swe zewnętrzne losy. Sonia pisała wprost, że - z początku zwłaszcza - nie tylko się nie interesował jej odwiedzinami, lecz prawie na nią gderał, był z nią milczący i nawet szorstki; pod koniec jednak te odwiedziny weszły mu w zwyczaj, stały się nieomal potrzebą, tak że bardzo tęsknił, gdy była przez kilka dni chora i nie mogła go odwiedzać. W święta widuje go pod bramą więzienną i w kordegardzie, dokąd go do niej wywołują na kilka minut; w dnie powszednie - na robotach, gdzie wstępuje do niego, albo w warsztatach, albo w cegielniach, albo w drwalniach na brzegu Irtysza. O sobie donosiła, że się jej udało nawiązać w mieście kilka znajomości, ba, zapewnić sobie protekcję, że trudni się szyciem, a ponieważ w mieście prawie nie ma szwaczek, więc w wielu domach stała się nieodzowną; nie wspominała tylko o tym, że dzięki niej również i Raskolnikow cieszył się pewnymi względami władz, że mu wyznaczono lżejsze prace et caetera. Wreszcie nadeszła wiadomość (już w paru ostatnich listach Dunia zaobserwowała pewną trwogę), że Raskolnikow stroni od wszystkich, że współwięźniowie go nie lubią, że milczy_całymi_dnteirT staje^sje^oraz' bledszy. Nagle w ostatnim liście Sonia napisała, że zachorował bardzo poważnie i przebywa w lecznicy, w oddziale aresżtantów... tli

Był chory od dawna; ale to nie okropności życia na katordze, nie ciężkie roboty, nie jadło, nie ogolona głowa, nie zszyta z gałganów odzież złamały go: och! co mu tam było do tych wszystkich mąk i udemiężeń! Owszem, był nawet rad z roboty: zmęczywszy się fizycznie, przyaajmniej zdobywał sobie kilka godzin spokojnego snu. I jakież znaczenie miała dla niego strawa - ta cienka lura z karaluchami? Poprzednio, jako student, często nie miewał i tego. Odzież jego była ciepła i dostosowana do trybu życia. Kajdan nawet nie czuł na sobie. Czy miał się wstydzić ogolonej głowy i pstrej kurty? Wobec kogo? Wobec Soni? Sonia bała się go, więc miałby się jej wstydzić? A jednak! Wstydził się nawet Soni, którą też gnębił za to pogardliwym i gburowatym traktowaniem. Ale nie ogolonej głowy i kajdan się wstydził: dotkliwie zraniona była jego duma, i właśnie ze zranionej dumy zachorował. O, jakże byłby szczęśliwy, gdyby mógł siebie winić! Zniósłby wtedy wszystko, nawet wstyd i hańbę. Sądził siebie surowo, ale zatwardziałe jego sumienie nie znajdowało w przeszłości

 

żadnej szczególnie okropnej winy, chyba tylko zwykle chybienie, które każdemu mogło się przytrafić. Wstydził się właśnie tego, że on, Raskolnikow, zaprzepaścił się tak na oślep, beznadziejnie, głucho i głupio, z jakiegoś wyroku ślepego losu i teraz musi ukorzyć się i poddać "nonsensowi" jakiegoś tam werdyktu, o ile chce uzyskać choć trochę spokoju. Udręka bezprzedmiotowa i bezcelowa w teraźniejszości, w przyszłości jedna nieustanna ofiara,- przez która nic się nie osiąga - oto, co mu pozostało na świecie. I cóż z tego, że za osiem lat będzie miał dopiero trzydzieści dwa lata i ze można będzie zacząć żyć na nowo! Po co ma żyć? Jakie wy-tknąć sobie cele? Do czego dążyć? Żyć, aby istnieć? Ależ on i dawniej był tysiąc razy gotów oddać swoje istnienie dla idei, dla nadziei, nawet dla ułudy. Samo istnienie nigdy mu nie wystarczało; zawsze chciał czegoś więcej. Możejto właśnie ta jego siła pragnień kazała mu wtedy uwierzyć, że jest człowiekiem, któremu wolno więcej niż innym. I gdybyż przynajmniej los zesłał mu skruchę - skruchę palącą, która miażdży serce, odpędza sen, taką skruchę, której okrutne męczarnie nasuwają myśl o stryczku lub o topieli! O, on by się z niej ucieszył! Męczarnie i łzy - to przede także życie. Ale nie czuł skruchy z powodu swej zbrodni. Mógłby się przynajmniej złościć na swą głupotę, jak złościł się dawniej na niedorzeczne i głupie swe postępowanie, które go doprowadziło do więzienia. Ale teraz, już w więzieniu, na wolności, ponownie rozważył i przemyślał wszystkie swoje postępki i wcale nie uznał, by miały być tak głupie i niedorzeczne, jak mu się zdawało dawniej, w owym strasznym czasie. "Dlaczego, dlaczego - dumał - myśl moja była głupsza od innych myśli i teorii, które się roją i zderzają jedna z drugą na świecie, odkąd ten świat istnieje? Wystarczy tylko popatrzeć na sprawę spojrzeniem całkowicie niezależnym, szerokim, wyzutym z utartych wpływów, a wtedy na pewno myśl moja wyda się bynajmniej nie tak... dziwna. O wy, groszowi mędrcy i negatorzy, czemu się zatrzymujecie w pół drogi!" "Dlaczego mój czyn wydaje im się tak szkaradny? - pytał siebie.-Czy dlatego, że jest występny? Cóż oznacza słowo źwystępek»? Sumienie mam spokojne. Zapewne, zostało do konane przestępstwo kryminalne; zapewne, została naruszona litera prawa i przelana krew; ślicznie, weźcież za literę prawa moją głowę... i basta! Naturalnie, w takim razie nawet liczni dobroczyńcy ludzkości, którzy nie odziedziczyli władzy, tylko sami ją zagarnęli, powinni byli być powieszeni od razu po pierwszych swych krokach. Ale tamci ludzie potrafili to wytrzymać i dlatego mają słuszność, ja zaś nie wytrzymałem, a przeto nie miałem prawa pozwolić sobie na ten krok." Upatrywał zbrodnię jedynie w tym, że nie wytrzymał i że dobrowolnie zgłosił swą winę. Cierpienie sprawiała mu również myśl: czemu podówczas nie odebrał sobie życia? Dlaczego stał wtedy nad rzeką, aJe wolał się zgłosić? Czy rzeczywiście pragnienie żyda jest tak silne i tak trudno je pokonać? Przecież pokonał je Swidrygajłow, który bał się śmierci. Z udręką zadawał sobie to pytanie i nie mógł zrozumieć, że może już nawet wtedy, gdy stal nad rzeką, wyczuwał w sobie i w swych przekonaniach głęboki fałsz. Nie rozumiał, że to poczude mogło być zapowiedzią tego, co przyjdzie w jego życiu, przyszłego zmartwychwstania, przyszłego nowego poglądu na życie. Raczej upatrywał w tym tylko tępą przemoc instynktu, której ani stargać nie był w stanie, ani jej przekroczyć (wskutek swej słabośd i nijakośd). Patrzał na współwięźniów i podziwiał, że oni także kochają życie tak bardzo, tak bardzo je cenią! Owszem, zdawało mu się, że w więzieniu kochają je, cenią, drżą o nie jeszcze bardziej niż na wolności. Jakież męczarnie, jakie pastwienie się przeżyli niektórzy z nich, na przykład włóczędzy? Czyż naprawdę może mieć dla nich tak wielkie znaczenie jakiś jeden promień słońca, odwieczny bór, gdzieś w nieznanej głuszy zimne źródełko, które spostrzegli może dwa, trzy lata temu i o którego ponownym zobaczeniu włóczęga marzy niby o schadzce z kochanką, widzi je w snach, widzi obok niego zieloną trawkę, a w krzakach śpiewającego ptaszka! Pilniej się przyglądając widział przykłady jeszcze bardziej niewytłumaczone. W więzieniu, w -otaczającym go środowisku, Raskolnikow, naturalnie, wielu rzeczy nie zauważał, a i wcale nie chciał zauważyć. Żył jak gdyby ze spuszczonym wzrokiem; patrzenie było dla niego wstrętne i nieznośne. Lecz ostatnio nie-•ws

 

jedna rzecz zaczęła go dziwić i jakoś mimo woli jął dostrzegać to, czego dotąd ani podejrzewał. W ogóle zaś i najbardziej zdumiewała go ta straszliwa, ta nieprzebyta otchłań, która się rozwierała pomiędzy nim a wszystkimi tymi ludźmi. Jak gdyby on i oni należeli do różnych narodów. On i oni patrzyli na siebie wzajem nieufnie i nieprzy jaźnie. Znał i rozumiał ogólne powody takiego rozbratu, lecz nigdy dotychczas nie byłby się zgodził, że te powody mogą być istotnie tak głębokie i silne. Między innymi w więzieniu odsiadywali karę Polacy, przestępcy polityczni. Ci po prostu uważali tych ludzi za gburów, chamów i gardzili nimi patrząc na nich z góry; natomiast Raskolnikow nie mógł tak na to spojrzeć: widział wyraźnie, że ciemni d ludzie są pod niejednym względem znacznie rozumniejsi od tychże Polaków. Byli tu również i tacy Rosjanie, którzy zanadto pogardzali swym otoczeniem - jeden były oficer i dwaj seminarzyści. Raskolnikow jasno widział także ich pomyłkę. ' Jego nikt nie lubił, wszyscy go unikali. Ostatnio zaczęto go nawet nienawidzić. Za co? Tego nie wiedział. Gardzili nim, drwili z niego, śmiali się z jego zbrodni tacy, którzy mieli na sumieniu zbrodnie daleko cięższe. - Tyś pan! - mówili mu. - Czyż to dla ciebie - iść z siekierą? Nie pański to interes. W drugim tygodniu wielkiego postu wypadła jego kolejka przygotowywania się do komunii wraz ze swoim oddziałem. Chodził do cerkwi i modlił się wspólnie z innymi. Sam nie wiedział, z jakiej racji kiedyś wynikła kłótnia; wszyscy hurmem wpadli na niego zajadle: - Tyś bezbożnik! W Boga nie wierzysz! - krzyczeli mu. - Warto by cię zakatrupić. Nigdy nie mówił z nimi o Bogu i o wierze, a oto chcą go zabić jako bezbożnika; milczał i nie oponował. Któryś ka-torżnik porwał się na niego zapamiętale. Raskolnikow oczekiwał spokojnie i w milczeniu: nie zmrużył powiek, twarz mu nie drgnęła. Strażnik zdążył stanąć pomiędzy nim a napastnikiem - inaczej krew by się polała. Nie do rozwiązania była dla niego jeszcze jedna kwestia:


Дата добавления: 2015-09-30; просмотров: 20 | Нарушение авторских прав







mybiblioteka.su - 2015-2024 год. (0.009 сек.)







<== предыдущая лекция | следующая лекция ==>