Студопедия
Случайная страница | ТОМ-1 | ТОМ-2 | ТОМ-3
АрхитектураБиологияГеографияДругоеИностранные языки
ИнформатикаИсторияКультураЛитератураМатематика
МедицинаМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогика
ПолитикаПравоПрограммированиеПсихологияРелигия
СоциологияСпортСтроительствоФизикаФилософия
ФинансыХимияЭкологияЭкономикаЭлектроника

tytuł: ZBRODNIA I KARA 43 страница



 

pańskie pytanie jest wielce skomplikowane, i trudno mi na nie odpowiedzieć. Ot, na przykład teraz pan przecie do mnie przyszedł nie tylko w interesie, ale także po jaka nowinkę, nieprawdaż? Nieprawdaż? - nalegał Swidrygajłow z łobuzerskim uśmiechem. - Otóż proszę sobie wyobrazić, że ja sam jadąc tu, do Petersburga, jeszcze w wagonie liczyłem na pana właśnie, że pan mi także powie jaką nowinkę i że od pana uda mi się zaciągnąć pożyczkę! Oto jacy z nas bogacze! - Jaką pożyczkę?

- Cóż mam powiedzieć? Czy ja wiem jaką? Pan widzi, że w tej dziurze spędzam cały czas i że to mi dogadza, raczej nie tyle dogadza, co - trzeba przecie gdzieś usiąść. Albo chociażby ta biedna Katia, widział pan?... Gdybym na przykład był chociażby obżartuchem, klubowym gastronomem, ale pan widzi, co ja potrafię jeść! (Wskazał palcem kąt, gdzie na małym stoliczku, na blaszanym półmiseczku, widniały resztki rozpaczliwego befsztyka z kartoflami.) A propos: jadł pan obiad? Ja już przekąsiłem i więcej nie chcę. Na przykład alkoholu nie pijam wcale. Poza szampanem - nic, no i szampana jedną szklankę przez cały wieczór, a już i tak głowa boli. Teraz kazałem sobie podać tylko na to, żeby się podkręcić, gdyż wybieram się gdzieś, i pan mnie ogląda w szczególniejszym nastroju. Właśnie dlatego chowałem się niby uczniak, że myślałem, iż mi pan przeszkodzi, ale zdaje się (dobył zegarka), że mogę z panem zabawić godzinkę; jest wpół do piątej. Powiadam panu: gdybyż mieć choć cośkolwiek, gdybyż być, czy ja wiem - ziemianinem, ojcem, czy ja wiem - ułanem, fotografem, dziennikarzem... ale n-nic, żadnej specjalności! Czasem aż się cni. Doprawdy sądziłem, że pan mi opowie jaką nowinkę. - Ktoś pan zacz i po co tu przyjechałeś?

- Kto zacz? Pan przecie wie: szlachcic, dwa lata służyłem w kawalerii, potem tutaj, w Petersburgu, wałęsałem się bez celu, potem poślubiłem Marfę Pietrownę i mieszkałem na wsi. Oto mój życiorys! - Jest pan, zdaje się graczem?

- Nie, jakim znów graczem. Szuler to nie gracz.

- A pan był szulerem?

- Owszem, byłem i szulerem.

- I cóż, brał'pan po karku?

Zdarzało się. Albo co?

No, mógł pan wyzwać na pojedynek, zawsze byłoby urozmaicenie. - Nie chcę oponować, przy tym z filozofowaniem u mnie nietęgo. Szczerze panu powiem: przyjechałem tutaj głównie dla kobiet. - Zaraz po pogrzebie żony?

- Ano tak - uśmiechnął się Swidrygajłow ze zniewalającą otwartością. - To i cóż? Pan, zdaje się, upatruje coś złego w tym, że tak mówię o kobietach? - Czyli pyta pan, czy upatruję coś złego w rozpuście?

- W rozpuście? Ho, ho, pan sobie nie żałuje! Ano, kolejno odpowiem panu, przede wszystkim na temat kobiety w ogóle; jestem, wie pan, w gadatliwym usposobieniu. Czemu miałbym się powstrzymywać, proszę pana? Po co wyrzekać się kobiet, skoro na nie tylko mam chętkę. To przynajmniej zajęcie. - Więc pan tutaj rachuje tylko na rozpustę?

- No cóż, niech będzie na rozpustę! Uczepił się pan tej rozpusty. Ale tak czy owak, podoba mi się, że to pytanie bezpośrednie. W tej rozpuście tkwi przynajmniej coś stałego, coś, co się opiera-owszem-na przyrodzie i nie podlega fantazji, coś, co wiecznie przebywa w krwi jak rozżarzony węgielek, coś, co wiekuiście płonie i jeszcze długo, może nawet z biegiem lat nie da się ugasić. Sam pan przyzna, że to swego rodzaju zajęcie. - Ale czy jest się z czego cieszyć? Toż to choroba, choroba niebezpieczna. - A, tu cię boli? Zgoda, jest to choroba, jak zresztą wszystko, co przekracza miarę - a tu nieuchronnie wypadnie przekroczyć miarę; ale po pierwsze, u jednego tak, u drugiego inaczej, po wtóre zaś, ma się rozumieć, we wszystkim trzeba zachować miarę, rachubę; choć to i podle, ale cóż poradzić. Gdyby nie to, to przede przyszłoby chyba się zastrzelić. Zapewne, człowiek porządny ma obowiązek nudzić się, ale swoją drogą... - A pan mógłby się zastrzelić?



- Tfu, na psa urok! - ze wstrętem odparował Swidrygajłow. - Na litość boską, nie mów pan o tym - dorzucił skwapliwie i już nawet bez tej fanfaronady, która prześwity-3'* 483

 

wała ze wszystkich poprzednich jego stów. Aż się trochę zmienił na twarzy. - Muszę się przyznać do niewybaczalnej słabostki, ale trudno: boję się śmierci i nie lubię, gdy o niej mówią. Czy pan wie, że częściowo jestem mistykiem? - Aha! widma Marfy Pietrowny! No cóż, przychodzą?

- Tfu, nie mów pan takich rzeczy, w Petersburgu jeszcze się nie ukazywały... Oby je diabli wzięli! - wykrzyknął z wyrazem rozdrażnienia. - Nie, lepiej mówmy o tamtym... a zresztą... Hm! Ej, szkoda, że mato czasu, nie mogę z panem dłużej zabawić! Byłoby coś do powiedzenia. - Ma pan kobietę?

- Tak... kobieta... ot, przypadkowym trafem... Ale ja nie o tym. - A ohyda, ohyda tego wszystkiego - już na pana nie działa? Już nie ma pan sił się zatrzymać? - Więc pan i do sił pretenduje? Chc-che-che! Zdziwił mnie pan, Rodionie Romanyczu, aczkolwiek z góry wiedziałem, że tak będzie. Prawisz mi o rozpuście i o estetyce. Jesteś Schillerem, jesteś idealistą! Naturalnie, wszystko to tak właśnie być powinno i należałoby się dziwić, gdyby było inaczej, ale swoją drogą, hm, to jednak osobliwe... Ach, jaka szkoda, że tak mało czasu, bo i pan sam jest strasznie ciekawym okazem! Dobrze, że się zgadało: lubi pan Schillera? Ja pasjami lubię. - Co za blagier z pana! - nie bez odrazy rzucił Ra-skolnikow. -• Ależ nie, jak Boga kocham, nie! - głośno roześmiał się Swidrygajłow. - Zresztą, co mam się spierać: blagier to blagier. Czemuż nie poblagować, skoro to nikomu nie szkodzi. Siedem lai mieszkałem na wsi u Marfy Pietrowny, toteż gdy teraz wpadłem na mądrego człowieka jak pan - mądrego i w najwyższym stopniu zajmującego - to po prostu rad jestem z nim pogawędzić, pomijając już, żem wypił pół szklanki wina i że to mi odupinę uderzyło do głowy. Grunt zaś to, że istnieje pewna okoliczność, która mnie mocno podkręciła, ale którą... przemilczę. Dokąd to pan? - spytał nagle z przestrachem. Raskolnikow wstawał"z krzesła. Zrobiło mu się i ciężko, i duszno, i jakoś głupio, że tu przyszedł. Swidrygajłow ukazał mu się jako najmarniejszy i nąjpustszy łajdaczyna w świecie. 484

- Ech! posiedź pan jeszcze, pozostań - prosił Swidrygajłow - i każ sobie podać chociażby herbaty. No proszę posiedzieć, już nie będę plótł głupstw, nie będę mówił o sobie. Coś panu opowiem. Chce pan? Opowiem, jak mnie kobieta - mówiąc pańskim stylem-"ratowała". Będzie to nawet odpowiedź na pierwsze pana pytanie, gdyż tą osobą jest pańska siostra. Czy mogę opowiedzieć? "W ten sposób zabijemy czas. - Niechże pan opowiada, lecz mam nadzieję, że...

- O proszę się nie niepokoić! Przy tym nawet w człowieku tak marnym i czczym, jak ja, Awdotia Romanowna może wzbudzić jedynie najgłębszy szacunek. IV

- Pan może wie (zresztą sam panu opowiadałem) - zaczął Swidrygajłow-żem siedział tu w więzieniu za olbrzymie długi nie mając najmniejszej nadziei, że będę mógł je spłacić. Nie warto wdawać się w szczegóły, jak mnie wówczas wykupiła Marfa Pietrowna. Czy pan wie, do jakiego stopnia otumanienia może dojść kochająca kobieta? Była to kobieta uczciwa, całkiem niegłupia (chociaż zupełnie niewykształcona). Otóż proszę sobie wyobrazić, że la zazdrosna i uczciwa niewiasta zdecydowała się zniżyć po wielu okropnych scenach i wyrzutach do swego rodzaju ugody ze mną, której też trzymała się przez cały czas naszego pożycia. Chodzi o to, że była znacznie starsza ode mnie, a poza tym zawsze czuć jej było z ust. Miałem w duszy tyle świństwa i swego rodzaju uczciwości, by oświadczyć jej wręcz, że całkowicie wiernym jej - być nie mogę. To wyznanie wprawiło ją w szał, ale zdaje się, że moja brutalna szczerość poniekąd jej się spodobała. "Widocznie nie chce mnie oszukiwać - rzekła sobie - skoro sam uprzedza z góry", a to dla kobiety zazdrosnej grunt. Po wielu łzach stanął między nami, że tak powiem, układ: po pierwsze, nigdy nie porzucę Marfy Pietrowny i zawsze będę jej mężem; po wtóre, bez jej upoważnienia nigdzie nie wyjadę; po trzecie, nigdy mieć nie będę stałej kochanki; po czwarte, Marfa Pietrowna za to pozwoli mi czasami smalić cholewki do dziewuch czeladnych, lecz nie inaczej, jak za Jej potajemną wiedzą; po piąte, niech Bóg uchowa, żebym

 

pokochał kobietę z naszej sfery; po szóste, gdyby, broń Boże, nawiedziła mnie jakaś namiętność wielka i poważna, mam o tym uświadomić Marfę Pietrownę. Co do tego ostatniego punktu żona była zresztą dosyć spokojna przez cały czas; 'była to kobieta rozumna, a przeto nie mogła patrzeć na mnie inaczej niż na rozpustnika i wycierucha niezdolnego do poważnej miłości. Ale kobieta rozumna a kobieta zazdrosna - to dwie rzeczy różne, i w tym cała bieda. Skądinąd, ażeby bezstronnie sądzić o niektórych ludziach, trzeba się z góry wyrzec tych i owych utartych poglądów oraz swego przyzwyczajenia do zwykle nas otaczających ludzi i przedmiotów. W tej mierze mam prawo polegać na pańskim sądzie bardziej niż na czyimkolwiek innym. Może pan już dużo słyszał o niektórych bezsensownych i ośmieszających cechach Marfy Piettowny. Istotnie, miała pewne zabawne nawyki; ale powiem panu wprost, że szczerze żałuję tych niezliczonych goryczy, których jej przyczyniłem. No, to chyba wystarczy jako bardzo przyzwoita oraism funebre* nad grobem najczulszej żony najczulszego męża. Podczas naszych kłótni milczałem najczęściej i nie rozdrażniałem się, a ta dżenteime-neria prawie zawsze osiągała pożądany skutek: wywierała na nią wpływ i nawet podobała się jej; ba, bywały wypadki, że się mną szczyciła. Ale pańskiej siostry mimo wszystko nie zniosła. Jak się to stało, że zaryzykowała zgodzić do własnego domu w charakterze guwernantki taką prześliczną panienkę? Tłumaczę to tym, że Marfa^Pietro^na była kobietą płomienną! wrażliwą i że najprościej w świecie zakochała się - dosłownie, zakochała - w pańskiej siostrze. No bo też ta Awdotia Romanówna! Od pierwszego spojrzenia wybornie zrozumiałem, że krucho ze mną, i - co pan powie? - postanowiłem ani patrzeć na nią. Lecz Awdotia Romanówna sama zrobiła pierwszy krok - uwierzy pan? I czy pan uwierzy także, że doszło do tego, że Marfa Pietrowna zrazu gniewała się na mnie za moje ustawiczne milczenie o pańskiej siostrze, za to, żem taki obojętny na jej nieustanne i zakochane wypowiedzi na temat Awdorii Romanowny? Nie pojmuję, czego chciała! Naturalnie, opowiedziała Awdotii Romanownie wszyściuteńko o mnie. Miała ten opłakany zwyczaj, że abso-* mowa pogrzebowa

lutnie każdemu opowiadała o wszystkich naszych tajemnicach familijnych i wciąż żaliła się każdemu na mnie; jakże więc mogła pominąć nową i tak cudną przyjaciółkę? Myślę, że o niczym innym nie było między nimi mowy, tylko o mnie, i bez wątpienia Awdotia Romanówna została poinformowana o tych wszystkich ponurych, zagadkowych bajdach, jakie się mnie przypisuje... Idę o zakład, że już i pan słyszał coś z tej kolekcji? - Słyszałem. Łużyn twierdziy- ze • to pan był przyczyną śmierci dziecka. Czy to prawda? -"Na miłość Boga, niech pan zaniecha wszystkich tych banialuk - opryskliwie i z obrzydzeniem uchylił się Swi-drygajłow. - Jeżeli pan tak koniecznie chce wiedzieć o tym głupstwie, opowiem panu kiedyś osobno, teraz zaś... - Mówiono również o jakimś pańskim lokaju na wsi i że pan rzekomo przyczynił się także... - Niech pan z łaski swojej przestanie! - znowu przerwał Swidrygajłow z wyraźnym zniecierpliwieniem. - Czy to nie ten lokaj, który po śmierci przyszedł zapalić panu fajkę?..."Pańmi to opowiadał - coraz bardziej rozjątrzał się Raskomikow. Swidrygajłow zerknął nań uważnie i Raskolnikow miał wrażenie, że w tym wzroku mignął krótko, jak błyskawica, złośliwy uśmieszek, lecz Swidrygajłow się przemógł i odparł nawet grzecznie: • - Tak jest, ten sam. Widzę, że i pana to wszystko interesuje ogromnie, będę więc sobie miał za obowiązek przy pierwszej nadarzonej sposobności zaspokoić pańską ciekawość punkt po punkcie. Do diaska. Okazuje się, że ja rzeczywiście mogę się komuś wydać postacią romantyczną. Niechże pan osądzi, do jakiego stopnia powinienem być wdzięczny nieboszczce Marfie Pietrownie za to, że nagadała o mnie pańskiej siostrze tyle rzeczy tajemniczych i ciekawych. Nie śmiem orzekać o wrażeniu, lecz bądź co bądź, było to dla mnie korzystne. Mimo całej swej zrozumiałej odrazy do mnie, mimo mego stale zasępionego i odstręczającego wyglądu - zrobiło jej się na koniec żal mnie, żal straceńca. A to już najgroźniejsze dla dziewczęcia, kiedy się jej sercu zrobi żal. Wówczas nie-odzwonie powstaje chęć, by "uratować" i przywieść do opamiętania, i wskrzesić, i powołać do szlachetniejszych celów,

 

i odrodzić ku nowemu życiu i działalności - zresztą wiadomo, ile można marzyć w tym guście. W mig zmiarkowałem, że ptaszyna wlatuje mi sama w sidła, i z kolei przygotowałem się. Rodionie Romanyczu, zdaje się, marszczysz brwi? Nie ma powodu, przede pan wie, że skończyło się na niczym. (Do diaska, ile ja dzisiaj piję!) Wie pan, zawsze żałowałem, od samego początku, że los nie kazał pańskiej siostrze urodzić się gdzieś w drugim czy trzecim stuleciu naszej ery, urodzić się córką udzielnego książątka albo jakiegoś tam wielkorządcy lub prokonsula w Azji Mniejszej. Niewątpliwie byłaby jedną z tych, które przeszły męczeństwo, i na pewno by się uśmiechała, podczas gdy przypiekano by jej piersi rozpalonymi kleszczami. Umyślnie by na to poszła, w czwartym zaś lub piątym wieku udałaby się na pustynię egipską i spędziłaby tam trzydzieści lat żywiąc się korzonkami, zachwyceniami i wizjami. Sama tego tylko pożąda, koniecznie pragnie czym prędzej cierpieć za kogoś i jeżeli nie dać jej okazji do tego męczeństwa - gotowa oknem wyskoczyć. Słyszałem coś o jakimś panu Razumichuu.e,.,Ma to być chłop rozsądny (na co wskazuje jego nazwisko; jest prawdopodobnie seminarzystą), niechże się stara o pańską siostrę. Słowem, zrozumiałem ją, zdaje mi się, i poczytuję to sobie za zaszczyt. Lecz wówczas, to znaczy w początku znajomości, pan wie: człowiek zawsze bywa jakiś lekkomyślniej szy i głupszy, patrzy na rzeczy mylnie, widzi nie to, co jest. Do diaska, czym ja winien, że jest taka piękna? Krótko mówiąc, u mnie się to zaczęło od nieokiełznanego zmysłowego porywu. Awdotia Romanowna jest cnotliwa przeokropnie, niesłychanie i niespotykanie. (Proszę zwrócić uwagę, że mówię to panu o pańskiej siostrze jako fakt. Jest cnotliwa, aż może chorobliwie; nie wyjdzie jej to na dobre.) A tu raptem nawinęła się pewna dziewucha, Paraska, czarnooka Paraska, którą świeżo przywieziono z innej wsi, dziewczyna czeladna, której jeszcze nigdy nie widziałem, tadniutka bardzo, lecz fantastycznie głupia. Łzy, pisk na całe obejście - no i wynikł skandal. Kiedyś poi obiedzie Awdotia Romanowna umyślnie przycupnęła mnie samego w alei w ogrodzie i z roziskrzonym wzrokiem zażądała ode mnie, bym dał spokój biednej Parasce. Była to bodaj pierwsza nasza rozmowa we dwoje. Naturalnie, miałem sobie za honor uczynić zadość jej woli, postarałem się 488

o wygląd przejętego niezwykle, skonfundowanego - słowem, odegrałem swoją rolę niezgorzej. Nawiązały się stosunki, rozpoczęły się zaklęcia, nauki moralne, pouczenia, tajemne rozmowy, błagania, nawet łzy - czy pan uwierzy? łzy nawet! Oto jak potężne bywa u niektórych dziewcząt pragnienie krzewienia moralności! Rzecz jasna, zwaliłem wszystko na swój los, udałem, że łaknę i pragnę oświecenia, w końcu zaś uruchomiłem wielki i niezachwiany sposób ku podbojowi niewieścich serc, sposób, który nigdy nikogo nie zawiedzie i który oddziaływa na wszyściuteńkie, co do jednej, bez żadnego wyjątku. Sposób to znany: pochlebstwo. Nie ma w świecie nic trudniejszego od prostodusznośd i nie ma nic łatwiejszego niż pochlebstwo. Jeśli w prostoduszności choć jedna setna tonu zabrzmi fałszywie, to natychmiast następuje rozdźwięk, a za nim - klapa. Natomiast pochlebstwo, nawet jeżeli wszystko, aż do ostatniej nuty, jest w nim fałszywe, to i tak bywa ono miłe i słucha się go nie bez przyjemności; wprawdzie wulgarna to przyjemność, ale przyjemność. I choćby pochlebstwo było naj wulgarni ej sze, przynajmniej polowa wydaje się zawsze prawdą. Dotyczy to zaś każdego poziomu rozwoju i każdej klasy społecznej. Nawet westalkę można uwieść za pomocą pochlebstwa. Cóż dopiero - zwykłych ludzi. Nie potrafię bez śmiechu wspominać, jak to kiedyś uwodziłem pewną paniusię, oddaną mężowi, dzieciom i własnym cnotom. Jakież to było wesołe i jak mało żmudne! Paniusia była naprawdę cnotliwa, przynajmniej na swoją modłę. Cala moja taktyka polegała na tym po prostu, że każdej chwili byłem przytłoczony i padałem na twarz przed jej czystością. Schlebiałem bez upamiętania; ledwie uzyskam uścisk dłoni lub choćby spojrzenie, zaraz sobie wyrzucam, że wydarłem-jej to przemocą, że ona się sprzeciwiała, sprzeciwiała tak, że na pewno nic bym nigdy nie dostał, gdybym sam nie był taki zepsuty; że ona w swej niewinności nie przewidziała podstępu, uległa bezwiednie - i tak dalej, i tak dalej. Słowem, osiągnąłem wszystko, a moja paniusia pozostała w najwyższym stopniu przeświadczona, że jest niewinna, cnotliwa, że spełnia wszystkie swe obowiązki i powinności, upadła zaś zgoła mimo woli. I jakże się na mnie rozzłościła, kiedym jej w końcu oświadczył, że, moim zdaniem, szukała rozkoszy, kubek w kubek Jak i ja. Biedna Marfa Pietrowna również bardzo ledała na

 

pochlebstwa i gdybym tylko zechciał, niewątpliwie mógłbym jeszcze za jej życia przepisać cały majątek na siebie. (Gwałtu, jak ja dużo piję i językiem mielę!) Mam nadzieję, ze pana teraz nie urazi, jeśli powiem, że tenże efekt jął się zaznaczać i na Awdotii Romanownie. Tylko że byłem głupi i niecierpliwy i sam wszystko zepsułem. Awdotii Romanownie już kilkakrotnie przedtem (a zwłaszcza jeden raz) okrutnie się nie spodobał wyraz moich oczu - czy pan uwierzy? Krótko mówiąc, coraz mocniej i coraz nieoględniej pełgał w nich płomyk, który ją straszył i który w końcu znienawidziła. Nie warto wdawać się w szczegóły,.aleśmy się rozeszli. Tutaj znowu palnąłem głupstwo. Zacząłem jak najordynarniej natrząsać się ze wszystkich tych propagand i nawracań. Paraska znowu wkroczyła na scenę, i nie ona jedna - słowem. Sodoma i Gomora. Och, Rodionie Romanyczu, żebyś choć raz w życiu widział oczęta swojej siostry, jak one czasem potrafią się roziskrzyć! Nic to nie znaczy, żem teraz pijany i że wydudliłem całą szklankę wina, mówię prawdę. Upewniam pana, że mi się ten wzrok śnił; doszło do tego, że już nie mogłem znieść szelestu jej sukni. Jak Boga kocham, myślałem, że dostanę padaczki. Nigdy nie wyobrażałem sobie, że mnie ogarnie takie szaleństwo. Słowem, koniecznie trzeba było dojść do zgody, ale to już było niemożliwe. I niech pan sobie wystawi, co wtedy zrobiłem? Do jakiego zamroczenia może człowieka doprowadzić wściekłość! Rodionie Romanyczu, niech pan nigdy nie przedsiębierze nic we wściekłości. Licząc na to, że Awdotia Romanowna jest w gruncie rzeczy nędzarką (ach, pan daruje, przejęzyczyłem się... ale czy ostatecznie nie wszystko jedno, jakim słowem ^określić to samo pojęcie?), więc że żyje z pracy własnych rąk, że ma na utrzymaniu i matkę, i pana (ach, do diabła, pan się znowu krzywi...), postanowiłem zaproponować jej wszystkie swe pieniądze (do trzydziestu tysięcy mogłem wtedy zrealizować), 'nym, żeby uciekła.ze mną choćby tu, do Petersburga. Ma się rozumieć, tutaj poprzysiągłbym jej wieczną miłość, szczęście i tak dalej, i tak dalej. Czy pan uwierzy? tak się wtenczas rozamorowalem, że gdyby mi rzekła: zarżnij lub otruj Marfę Piętrownę i ożeń się ze mną - zrobiłbym to natychmiast! Ale wszystko się skończyło znaną już panu katastrofą, więc niechże pan sam osądzi, do jakiej furii doszedłem na wiadomość, że Marfa Pietrowna wy-490

trzasnęła skądś tego zakazanego oczajduszę Łużyna i omal nie skojarzyła małżeństwa, które w rzeczywistości byłoby tym samym, co i ja proponowałem. Czyż nie? Czyż nie? Nieprawda? Widzę, że pan jakoś zaczął słuchać coraz pilniej... mój interesujący młodzieńcze... Swidrygajłow niecierpliwie huknął pięścią w stół. Był czerwony na twarzy. Raskolnikow dostrzegał wyraźnie, że ta szklanka czy półtorej szampana, którą wysączył popijając drobnymi łyczkami, podziałała na niego chorobliwie - i postanowił wyzyskać sposobność. Swidrygajłow budził w nim silne podejrzenia. - Ha, teraz już jestem całkowicie pewny, że pan tu przyjechał z jakimiś widokami na moją siostrę - rzekł do Swi-drygajłowa wprost i bez osłonek, żeby go tym bardziej pod-bechtać.

- Ależ co znowu -- jakby się nagle zreflektował Swidrygajłow - przecie mówiłem panu... a zresztą pańska siostra nie znosi mnie. -Ja wiem, że nie znosi, lecz teraz nie o to chodzi.

- Więc pan jest pewien, że nie znosi? (Swidrygajłow zmrużył oczy i uśmiechnął się ironicznie.) Racja, ona mnie nie lubi; ale nich pan nigdy nie ręczy za to, co się dzieje między mężem a żoną lub kochankiem a kochanką.'Tutaj zawsze jest taki zakamarek, który całemu światu pozostaje nie znany, a znany jest tylko im dwojgu. Pan ręczy, że Awdotia Romanowna patrzyła na mnie z odrazą? - Z niektórych słów i słóweczek pańskiego opowiadania wnoszę, że pan i teraz ma jakieś widoki i bardzo forsowne zamierzenia w stosunku do Duni - oczywiście nikczemne. - Co! Wypsnęły mi się takie słowa i słóweczka? - naj-naiwniej spłoszył się naraz Swidrygajiow, całkowicie ignorując epitet, jakim opatrzono jego zamiary. - Owszem, a i teraz wyrywają się panu. Na przykład, czego się pan tak lęka? Czemu się pan nagle przestraszył? - Ja się lękam, ja się przestraszam? Pana się boję? Już raczej pan powinien bać się mnie, cher ami*. Jakież to wszystko koszałki-opałki... Swoją drogą, mam w czubie, sam czuję; - drogi przyjacielu

 

omal się znów nie wygadałem. Do diabla z winem! Służba, wody! Porwał butelkę i bez ceremonii wyrzucił za okno. Filip przyniósł wody. - Wszystko to głupstwa - rzekł Swidrygajłow zwilżając ręcznik i przykładając go sobie do czoła-mogę pana osadzić jednym słówkiem i wniwecz obrócić wszystkie pańskie podejrzenia. Czy pan wie na przykład, że się żenię? - Już dawniej mówił mi pan o tym.

-Tak? Zapomniałem. Ale wtenczas nie mogłem mówić pozytywnie, bom jeszcze nawet nie widział panny, miałem tylko zamiar. A teraz już mam narzeczoną, rzecz jest załatwiona, i gdyby nie pilne interesy, na pewno bym pana porwał i w tej chwili do nich zawiózł, bo chcę prosić o pańską radę. Ech, do diaska! Pozostaje zaledwie dziesięć minut. Ot, proszę, niech pan patrzy na zegarek. A jednak opowiem panu, bo to bardzo ciekawa historia to moje małżeństwo - oczywiście w swoim rodzaju. Dokąd pan? Znowu chce pan uciekać? Znowu chce pan uciekać? - Nie, teraz już nie odejdę.


Дата добавления: 2015-09-30; просмотров: 23 | Нарушение авторских прав







mybiblioteka.su - 2015-2024 год. (0.011 сек.)







<== предыдущая лекция | следующая лекция ==>