Студопедия
Случайная страница | ТОМ-1 | ТОМ-2 | ТОМ-3
АрхитектураБиологияГеографияДругоеИностранные языки
ИнформатикаИсторияКультураЛитератураМатематика
МедицинаМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогика
ПолитикаПравоПрограммированиеПсихологияРелигия
СоциологияСпортСтроительствоФизикаФилософия
ФинансыХимияЭкологияЭкономикаЭлектроника

Człowiek zostaje przez Kościół przywołany do wierzenia, a nie do myślenia. Tym sposobem człowiek przez całe swoje życie ćwiczy się w 11 страница



Inne przykłady: Jezus uzdrawia czyjąś uschłą rękę (Mk 3, 1); Łukasz (6, 6) wie, że była to prawa ręka (która dla większości ludzi jest najważniejsza). - U marka (9, 43 i 47) mowa jest ogólnie o oku i ręce, według Mateusza jest to już prawe oko i prawa ręka (por. Mt 5, 29 i n.) - Podczas gdy Łukasz (6, 29) mówi tylko o uderzeniu w policzek - Mateusz już wie, że był to prawy policzek (5, 39). Rudolf Bultmann pisze w związku z tym: „Pytanie, czy Jezus miał na myśli uderzenie wewnętrzną częścią dłoni, czy grzbietem - pozbawione jest… zrozumienia plastyki ludowego sposobu mówienia"[99]. - Marek (14, 47) relacjonuje, że pewnemu słudze w ogrodzie w Getsemane odcięte zostało ucho. Łukasz (22, 50) wie więcej: to było prawe ucho; zwrócenie uwagi na konkretne ucho, jak w wypadku prawej ręki i prawego policzka, jest uwydatnieniem w sposobie przedstawienia rzeczy, choć większość ludzi - jakkolwiek praworęczna - nie jest przecież „prawo-policzkowa" czy „prawo-usznie-słysząca". Czwarty Ewangelista, Jan, który jest najpóźniejszym autorem spośród czterech Ewangelistów, zna tymczasem imię ucznia, który odciął ucho - miał to być Piotr; wie też, jak się wspomniany sługa nazywał: Malchos (Jan 18, 10).

Również tak zwane cuda przyrodnicze są w całości bajkami. Co się tyczy cudownego rozmnożenia chleba, miało ono - jak to widzieliśmy - starotestamentowe wzorce. Istnieje kilka wersji tego konsumpcyjnego cudu. U Mateusza (14, 13-21) pięć chlebów i dwie ryby starczyły do nakarmienia około „pięciu tysięcy mężczyzn, nie licząc kobiet i dzieci" (14, 21). To jest z lekka szowinistyczny sposób liczenia; u Marka (6, 44) czytamy najzwyczajniej o „około pięciu tysiącach mężczyzn". O kobietach i dzieciach w ogóle się nie wspomina. Również u Łukasza czytamy o „około pięciu tysiącach mężczyzn" (9, 14) a i Jan nie jest wcale bardziej uprzejmy, pisze: „…liczba ich [mężczyzn] dochodziła do pięciu tysięcy" (6, 10). Zgodnie z relacją wszystkich Ewangelistów pozostało jeszcze dwanaście koszy okruchów chleba.

Oprócz tej wersji z pięcioma chlebami i dwiema rybami istnieje jeszcze inna, o której dodatkowo informują Marek i Mateusz. Tym razem jest to siedem chlebów i „kilka" ryb. U Marka wymieniona jest liczba wszystkich jedzących, mianowicie cztery tysiące (8, 9); pozostało też siedem pełnych koszy jadła. U Mateusza wszystko jest podobnie, z tą różnicą, że teraz mamy znowu cztery tysiące mężczyzn „nie licząc kobiet i dzieci" (15, 38). Pozostało też znowu siedem koszy jedzenia.

W katolickiej Biblii edycji Pattloch[100] zarówno w Ewangelii Mateusza, jak i Marka zamieszczono śródtytuły wyraźnie różnicujące: „Pierwsze rozmnożenie chleba" i „Drugie rozmnożenie chleba". Ale to na nic, śródtytuły można mnożyć i formułować, jak się chce: było jedno i jedyne rozmnożenie chleba, tyle że opisywane jest na różne sposoby; drugiego nie da się uzasadnić.

Powoli teza ta znajduje uzasadnienie także w katolickiej teologii, a pierwszym tego zwiastunem jest katolicki Lexikon für Theologie und Kirche, gdzie czytamy: „Egzegeza, po części także katolicka, najczęściej dzisiaj przyjmuje, że obie odmiany opowieści dotyczą jednego i tego samego wydarzenia"[101]. Są to warianty czy też relacje powtórne, dublety, jeśli chcemy. Ale niektórzy ciągle jeszcze główkują, dlaczego w jednym wariancie występuje liczba pięciu tysięcy ludzi, a w innym czterech tysięcy; w dodatku ci, którzy usiłują tę łamigłówkę rozwiązać znajdują nawet określone racje, jak gdyby było to wydarzenie historyczne. Ale tak nie jest. Z historycznego punktu widzenia nie było ani dwóch, ani jednego „cudownego rozmnożenia chleba", nie było w ogóle żadnego.



Tym niemniej obraz Jezusa dającego ludziom do jedzenia chleb, w dosłownym czy metaforycznym znaczeniu, jest obrazem pięknym i prawdziwym. Człowiek skazany jest na jedzenie chleba w obu znaczeniach. I możemy się wczuć w okoliczności przedstawiające tę sytuację, choć przychodzi nam z trudem wyobrażenie sobie owych czterech czy pięciu tysięcy ludzi, niezależnie czy wliczy się kobiety i dzieci, czy nie. Możemy sobie bez trudu wyobrazić sytuację mniej gigantyczną i przez to na wskroś historyczną, rzeczywistą: wieczór, bliski brzeg jeziora, kobiety i dzieci i to, że Jezus naprawdę siedzi na trawie ze swoimi zwolennikami, którzy Go uważnie słuchają. I jeśli będziemy chcieli, przysiądziemy się i otrzymamy posiłek.

W historii z rozmnożeniem chleba występują dwa wersy, które zawierają błędy rzeczowe, choć miały zostać wypowiedziane przez Jezusa: „Czy jeszcze nie rozumiecie i nie pamiętacie owych pięciu chlebów na pięć tysięcy i ile zebraliście koszów? Ani owych siedmiu chlebów na cztery tysiące i ileście koszów zebrali?" (Mt 16, 9 i n.). W tym wyliczeniu cudów Jezus potwierdza zatem faktyczność dwóch różnych rozmnożeń chleba, chociaż chodzi o jedno jedyne rozmnożenie, w dodatku legendarne. Mateusz wraz z Markiem błędnie mniemali, że chodziło o dwa różne wydarzenia i dopuszczają do tego, by Jezus - niby propagator swego własnego cudu - brał udział w rozgłaszaniu tego błędnego poglądu. Jeżeli Mateusz pozwala Jezusowi powołać się na dwa ponoć rozmnożenia chleba, dowodzi to, że Ewangeliści nie cofają się przed manipulowaniem słowami Jezusa po to, by podsunąć Mu swoje własne argumentacje. To tylko mały przykład tego, że nie każde słowo przypisane Jezusowi należy rzeczywiście uznać za wypowiedziane przez Niego.

Innym przykładem cudu przyrodniczego jest opis zawarty u Marka (4, 37-41) i w miejscach równoległych, dotyczący mocy rozkazu Jezusa panującego nad morzem i burzą. Nie ma potrzeby bardziej szczegółowo odtwarzać gwałtownego nadejścia burzy na jeziorze, wzrastającego niebezpieczeństwa i szczęśliwego wyratowania ludzi. To wszystko jednak stanowi tło tej opowieści. Nie ma w tym niczego specyficznie chrześcijańskiego, co wymagałoby teologizowania. Chodzi tu o bajkę wędrowną, która obiegła już przedtem ówczesny świat i opowiadana była również o innych ludziach. David Friedrich Strauss zwraca uwagę na podobną moc panowania nad burzą i niepogodą, którą ponoć wykazywał Pitagoras[102].

„W Talmudzie opowiada się o pogańskim statku płynącym po wielkim morzu, na którym znajdował się także żydowski chłopczyk. I oto nadszedł wielki sztorm na morzu; poganie błagali swoich bożków o pomoc, nie uzyskując jej. Wówczas poproszono żydowskiego chłopczyka, by przywołał na pomoc swojego Boga; «i Święty wysłuchał jego modlitwy i morze uciszyło się»"[103]. Również przejście Izraelitów przez Morze Czerwone dzięki Mojżeszowi należy do tej grupy anegdot związanych z morzem.

Wreszcie Jezus chodzący po wodzie. Ktoś, kto interpretując podąża w morze w ślad za Nim, dowodzi, że stracił pod nogami wszelki pewny teologiczny grunt. Ktoś taki już właściwie utonął w morzu baśni. To, że podobne historie opowiada się o Buddzie i innych, niczego nie zmienia: dzięki temu nie zyskują one wcale na prawdzie. Zresztą św. papież Grzegorz Wielki (†604) pisze o uczniu św. Benedykta, Maurusie, który także chodził po wodzie.[104] (Albo i nie chodził).

Kwestię, czy historię o bogatym połowie ryb (Łk 5, 1-11 wraz z wariantem zawartym u Jana 21, 1-11 należy traktować jako cud - można pozostawić otwartą. Może rzeczywiście chodzi o rekordowy wynik połowu, który potem określony został jako cud i powiązany ze zwrotem: „ludzi będziesz łowił". Nie można jednak i w tym przypadku wykluczyć współoddziaływania motywu bajkowego.

Najdziwniejszym ze wszystkich cudów jest smutna historia drzewa figowego: „…[Jezus] odczuł głód. A widząc z daleka drzewo figowe okryte liśćmi podszedł ku niemu zobaczyć, czy nie znajdzie czegoś na nim. Lecz przyszedłszy bliżej, nie znalazł nic prócz liści, gdyż nie był to czas na figi. Wtedy rzekł do drzewa: «Niech już nikt nigdy nie jada owoców z ciebie!»"(Mk 11, 12-14) - drzewo uschło (Mk 11, 20 i n.). W tym wypadku alegoryczna mowa Jezusa została zastąpiona cudownym działaniem, zatracając przy tym przekształceniu swój sens i swoją pointę. Historia ta stała się najgłupszą z cudownych bajeczek. Sens alegorii: doprowadzenie do zrozumienia czegoś przez ludzi, którzy nie są nosicielami owoców miłych Bogu - odniesiony do drzewa, które akurat nie znajduje się w spodziewanym stanie dojrzałości biologicznej, upada całkowicie. Fakt, iż drzewo nie obrodziło figami, ponieważ nie był to wcale czas figowych plonów, a więc niewłaściwa pora roku - czyni ukaranie drzewa figowego jeszcze bardziej bezsensownym, jeszcze bardziej niesprawiedliwym.

W tym przypadku ludzka żądza bajania przeszła wszelkie oczekiwania. Podobny cud nie pozwala wierzyć cudotwórcy, daje raczej podstawy po temu, by powątpiewać w jego poczytalność. Jezus na pewno nie zasłużył sobie na to, by zostać obdarzonym takimi cudownymi czynami.

Niektórych irytują opowieści o cudach i dlatego są oni gotowi wyrzucić wraz z nimi za burtę cały Nowy Testament; inni z kolei opowieści tych bronią rękami i nogami, jak gdyby chrześcijaństwo w ogóle, a prawda o posłannictwie Jezusa w szczególności, zależały od tego, by każdy w te cuda uwierzył. Za pomocą relacji o cudach Ewangeliści chcieli wywyższyć Jezusa, uczynić Go wielkim i imponującym. Chcieli pokazać, że Jego boskość daje znać o sobie w każdym Jego poczynaniu; udało im się jednak tylko przesłonić licznymi małymi cudeńkami jeden wielki prawdziwy cud, na którym Jezusowi samemu zależało najbardziej: cud Bożej miłości. Za pomocą historii o cudach nie otwarto wrót ku Jezusowi, lecz je zatrzaśnięto.

 

 

Rozdział VII

Wielki Piątek

 


 

 

Historia Męki Pańskiej pokazuje w szczególny sposób, jak Ewangeliści manipulowali historycznymi datami i faktami. Fakt ten nie jest jednak w stanie zachwiać przekonaniami teologów - obojętne: katolickich, protestanckich czy prawosławnych. Jeśli zwróci im się uwagę na sprzeczności i niedokładności opowieści o Męce Pańskiej, uznają wprawdzie słuszność niektórych argumentów, ale nie podważa to ich przekonania, że w ostateczności chodzi jednak o Słowo Boże.

Nie ma bowiem stanu zawodowego, który by w podobnie zwycięski sposób - w każdym razie we własnym mniemaniu - wychodził z wszystkich prób obalenia jego poglądów, jak społeczność teologów. Poglądu teologa praktycznie nie można obalić. Jeśli ktoś jest jednak przekonany, że mu się to udało, że zebrał wszelkie możliwe argumenty, logiczne i historyczne dowody potwierdzające jego tezę - wówczas teolog po kilku zaledwie sekundach słowami: „ właśnie dlatego…", albo: „ właśnie to wskazuje na to, iż…", albo niczym feniks podnoszący się z popiołów - zacznie klęskę zamieniać w absolutne zwycięstwo, zgonie z tradycją, że „…każdy wielki teolog z biedy potrafił uczynić cnotę"[105]. Dlatego nie ma też najmniejszego sensu na przykład radzić teologowi, by zwrócił na coś uwagę; jest to błędny krok - gdyż teolog - to zupełnie oczywiste - dawno już uwzględnił odmienne poglądy, uwzględnił je jeszcze zanim się mu o nich powiedziało; nie ma więc najmniejszego sensu mówić teologowi, że ta czy tamta relacja w Nowym Testamencie przeczy innej relacji zawartej w tym samym Nowym Testamencie.

Teolog, pełen współczucia, oświadczy wówczas danej osobie, że liczne sprzeczności wskazują właśnie na istotę tego, o co w Nowym Testamencie chodzi. Mianowicie w ogólności nie o to przeciwko niekoherencji w wypowiedziach Pisma. Teolog odparuje mniej więcej następująco: „Prawdziwość Pisma nie sprowadza się do… ścisłości zawartych tam danych dotyczących wydarzeń historycznych i dat; nie sprowadza się też do tego, że wszystko przebiegało tak, jak tam opisano. To bowiem wymagałoby założenia, że [Pismo] zostało napisane po to, by człowiekowi zagwarantować prawdziwość opisanych tam wydarzeń i przez to zbawić go na wieki, to znaczy by dysponował on obrazem wydarzeń, który pokrywałby się z tym, co rzeczywiście miało miejsce"[106].

Heinrich Schlier, wybitny nowotestamentowiec, początkowo ewangelik, który w 1953 roku przeszedł na katolicyzm - jest więc kompetentny w ewangelickiej i rzymsko-katolickiej wykładni Pisma - pisze dalej: „Prawdy nie doświadczam w żadnym wypadku na podstawie historycznej relacji, która sama w sobie kładzie nacisk na prawdziwość wartości i adekwatność faktów i dat. Relacja ta może mi zaprezentować masę faktów i dat i zagwarantować historyczną wierność tego, co zrelacjonowano - ale jedna jedyna, krótka i charakterystyczna historyjka (Anekdote) może mi pozwolić w swej prawdzie bardziej pojąć i zbliżyć się do jakiegoś człowieka, zdarzenia czy sytuacji…"[107].

Tak, jest to stwierdzenie słuszne. Również i to się zgadza, co Schlier potem pisze konkretnie na temat śmierci Jezusa: Ewangeliści byli „…przekonani, że wspomnienie o śmierci Jezusa, czym w istocie jest opowiadanie o Jego męce, może przyjąć postać adekwatną tylko wtedy, jeśli sprawozdanie dotyczące tego wydarzenia i interpretacja, fakt i znaczenie, będą się w nim wzajemnie przenikały; spośród wielu możliwych rodzajów wypowiedzi między innymi nadawała się do tego celu legenda"[108].

Mówiąc inaczej: w określonych okolicznościach legenda może lepiej odzwierciedlać prawdę niż sprawozdanie dotyczące faktów. Ale co zrobić w przypadku, kiedy legenda wypacza fakty i nie odzwierciedla prawdy? Jeżeli nawet literacka forma legendy do „interpretacji" i wydobycia „znaczenia" jakiegoś wydarzenia, na przykład śmierci Jezusa, może być bardziej stosowna niż czysto historyczna relacja wydarzeń i dat, to jednak należy stwierdzić, iż legenda w równym stopniu może zaciemniać i zniekształcać prawdę. I wówczas nie uwypukla świętości, ale przynosi zło, wywołuje beznadziejny zamęt związany z pseudofaktami, który na koniec uniemożliwia prawdziwą prezentację świętej historii czyli „wspomnienie śmierci Jezusa". Legenda może w określonych okolicznościach złożyć imaginacji w ofierze konkretne historyczne wydarzenie i nie zauważyć nawet, że rezygnując z dat i faktów, pomniejsza albo wręcz znosi jego autentyczny zapis. W każdym razie w Ewangeliach przedstawienie wydarzeń historycznych związanej z męką Jezusa ustąpiło miejsca fałszywej interpretacji wydarzeń.

Wprawdzie należy przyznać rację Schlierowi, gdy pisze dalej o śmierci Jezusa: „W rzeczy samej nie ma …pewniejszego faktu niż śmierć Jezusa na krzyżu Golgoty. Ale czym właściwie jest ten fakt? Co stanowi prawdę tego wydarzenia? To z punktu widzenia tego faktu musi pozostać absolutnie otwarte… Faktem historycznym jest on w sobie i w swoim historycznym oddziaływaniu tylko jako zinterpretowany. Ale czyja i jaka interpretacja może mieć wartość i znaczenie? Czy ta, która nieznane wywodzi z tego, co znane, czyli interpretacja światowo-przyczynowa…, przyczynowo i socjologicznie wyjaśniająca historię, czy ta, którą prezentują Ewangeliści?"[109]. Schlier, jak większość chrześcijan, decyduje się oczywiście na interpretację Ewangelistów.

Ze wszech miar słuszne jest twierdzenie, że wszelkie fakty, nie tylko te o charakterze historycznym, zawarte w Nowym Testamencie, można w ich prawdzie i znaczeniu poznać jedynie poprzez filtr egzegezy, a więc interpretacji. Słuszne jest i to, że „…wszelka ludzka historia… nie inaczej się dzieje jak w procesie wypowiedzianego czy nie wypowiedzianego rozumienia"[110], o czym poucza nas codzienne doświadczenie.

Załóżmy, że telewizja sfilmowałaby ukrzyżowanie Jezusa; na ekran wydarzenie to trafi zawsze jako zinterpretowane. Nawet najbardziej obiektywne prowadzenie kamery interpretuje poprzez sposób ujęcia: kadrowanie, ruch kamery uwzględniający reakcję publiczności, oświetlenie, itd. Bez interpretacji nie rozumiemy nic. Kim jest skazaniec? Mordercą? Terrorystą? Człowiekiem skazanym przez pomyłkę? Synem Bożym? Kto go skazał? Państwowe organa sprawiedliwości? Żydzi? Rzymianie? W tym sensie nie ma nic obiektywnego: nigdy nie postrzegamy nagiego, obiektywnego faktu, zawsze postrzegamy fakty już zinterpretowane i sami stale interpretujemy przy każdym własnym spostrzeżeniu.

Ale kto bądź co ustrzeże nas przed błędną interpretacją faktów? Przed nadaniem śmierci Jezusa znaczenia fałszywego? Przed tendencyjnymi wypaczeniami rzeczywistych wydarzeń? Jeżeli, jak słusznie powiada Schlier: „Pismo św. nie jest księgą pochodzącą wprost z nieba («Himmelsbuch»)[111], to słowo Boga nie spada z nieba w oryginalnym (nie naruszonym) opakowaniu i nie jest nam przekazane z niebiańską gwarancją.

Tak więc jeżeli nawet przyznamy teologom rację, że Biblia rzeczywiście nie została napisana w tym celu, „by ludziom zagwarantować prawdziwość przebiegu wydarzeń i poprzez to ich zbawić" - to musimy przyznać, że tym bardziej nie mogła zostać napisana po to, by poprzez błędne przedstawienie przebiegu wydarzeń jakiś nieszczęsny świat uczynić jeszcze bardziej nieszczęśliwym, ściągając nieszczęścia na cały ten lud, jak to miało miejsce w przypadku narodu żydowskiego.

Tym samym zbliżyliśmy się do polityczno-prawnego aspektu historii o Męce Pańskiej. Hitler dostrzegł, że uroczyste przedstawienia w Oberammergau, które nie były przecież niczym innym, jak opowiadaniem historii Męki Pańskiej słowami Ewangelistów - znakomicie nadają się do wprzęgnięcia w służbę jego antysemickiej propagandy. W 1942 roku powiedział: „Jest jednym z najważniejszych zadań uchronić przyszłe pokolenia Niemiec przed podobnym politycznym losem [który dotknął Niemcy w latach 1918-1933] i dlatego należy w nich stale podtrzymywać świadomość rasowego zagrożenia. Już tylko z tego powodu należy koniecznie utrzymać uroczyste przedstawienia (Festspiele) w Oberammergau. Nigdy bodaj żydowskie niebezpieczeństwo nie zostało na przykładzie starożytnego imperium rzymskiego tak plastycznie zobrazowane, jak w prezentacji postaci Poncjusza Piłata w tych przedstawieniach; jawi się on jako rasowo i pod względem inteligencji tak bardzo górujący [nad otoczeniem] Rzymianin, że niczym skała wznosi się pośród bliskowschodniej hołoty i motłochu. W rozpoznaniu olbrzymiego znaczenia tych igrzysk dla oświecenia także wszystkich przyszłych pokoleń, przyznaje się on (tj. Hitler) do bycia autentycznym (absoluter) chrześcijaninem"[112].

W rzeczy samej, Ewangelie dały się zużytkować jako dogodne poparcie wrogości Hitlera wobec Żydów, gdyż Ewangeliści prezentują wydarzenia kosztem Żydów w czarno-białym schemacie. Historia Męki Pańskiej posiada oprócz innych także aspekt polityczny, jest opowieścią tendencyjną, pisaną z zamiarem oczyszczenia chrześcijan z zarzutu dotyczącego wrogości wobec państwa. Dlatego też głosi tezę sprzeczną z prawdą: wszystkiemu winni są Żydzi; nie Piłat, nie Rzymianie, Żydzi zabili Jezusa. Żydzi są wrogami chrześcijan, a nie chrześcijanie - wrogami Rzymian.

To ostatnie, że mianowicie chrześcijanie są wrogami Rzymian, twierdzili Rzymianie. Przeanalizujmy więc problem, jak doszło do tego, że Rzymianie uznali chrześcijan za wrogów państwa. Krótki rzut oka na ówczesną sytuację polityczną w Palestynie pozwoli to zrozumieć. Jezus, urodzony - zgodnie z Łukaszową legendą Bożego Narodzenia - w Betlejem podczas spisu ludności mającego na celu ściągnięcie podatków, a przeprowadzonego za cesarza Augusta - został ukrzyżowany za czasów Tyberiusza. Spis ludności - przełożony przez Łukasza w czasy narodzin Jezusa - był w 6 roku naszej ery powodem założenia partii zelotów, kierowanej w Galilei przez Judę Galilejczyka. Z Galilei opór zelotów przeciwko Rzymianom rozprzestrzenił się na Judeę, zarządzaną wówczas przez rzymskiego prokuratora, doprowadzając w końcu do wojny żydowskiej i upadku państwa Izrael w roku 70, kiedy cesarzem był Wespazjan. Tylko w twierdzy Masada na zachodnim brzegu Morza Martwego broniło się jeszcze 960 zelotów, wliczając w to kobiety i dzieci. W 72 roku, ostatniej nocy przed szturmem na Masadę oddziałów rzymskich pod wodzą Silwy Flawiusza - zeloci dokonali zbiorowego samobójstwa. Przeżyło tylko pięcioro dzieci i dwie kobiety.

Między prokuratorem Poncjuszem Piłatem i Galilejczykami do przelewu krwi nie doszło wcale po raz pierwszy z okazji procesu Jezusa. Piłat już jakiś czas wcześniej urządził galilejskim pielgrzymom w Jerozolimie krwawą łaźnię, oskarżając ich o bunt. „W tym samym czasie przyszli niektórzy i donieśli mu o Galilejczykach, których krew Piłat zmieszał z krwią ich ofiar" (Łk 13, 1). Wystarczyło wtedy tylko pochodzić z Galilei i być otoczonym gronem Galilejczyków, albo należeć do grupy Galilejczyków, której przewodził Galilejczyk, aby uchodzić w Jerozolimie za osobę podejrzaną. W pewnych sytuacjach można było popaść w przysłowiowe tarapaty przez sam fakt posługiwania się galilejskim dialektem. W trakcie wydarzeń towarzyszących procesowi Jezusa, właśnie z powodu posługiwania się dialektem galilejskim przez Piotra dochodzi do sporu pomiędzy dwoma służącymi oraz innymi znajdującymi się tam osobami i Piotrem. W czasie sporu jedna ze służących używa określenia „Galilejczyk" w zupełnie oczywistym sensie oznaczającym „anarchista". Kobieta ta mówi do Piotra: „«I ty byłeś z Galilejczykiem Jezusem…» Po chwili ci, którzy tam stali podeszli i rzekli do Piotra: «Na pewno i ty jesteś jednym z nich, bo i twoja mowa cię zdradza»" (Mt 26, 69 i n.; por. Łk 22, 59: „Na pewno i ten był razem z nim; jest przecież Galilejczykiem."). To jest zresztą słynna scena, gdy Piotr wypiera się Jezusa. „I w tej chwili zapiał kur" (Mt 26, 74; por. Łk 22, 60).

[Na marginesie: Ewangelie przeczą sobie na temat tego, ile razy zapiał kur. Według Mateusza Jezus przepowiedział poza trzykrotnym wyparciem się Go przez Piotra jednorazowe pianie koguta (Mt 26, 34), więc kogut zapiał tylko jeden jedyny raz (26, 74). To samo znajdujemy u Łukasza (22, 34 i 22, 60) i u Jana (13, 38 i 18, 27). Według Marka jednak Jezus przepowiedział, że po trzykrotnym wyparciu się kogut zapieje dwukrotnie (Mk 14, 30). Mimo to w relacji Marka kogut też zapiał tylko raz, chociaż Marek wyraźnie zaznacza, że było to powtórne jego pianie (Mk 14, 72). Znajdujemy wprawdzie w niektórych rękopisach (Mk 14, 68) pierwsze pianie koguta, ale miejsce to zostało w tych rękopisach dopiero później uzupełnione, po tym kiedy skrybowie zauważyli, że brakuje jednego piania. Miejsce to jest więc nieautentyczne, podobnie jak pianie. W którym miejscu wypadło autentyczne pierwsze pianie - to rzecz nie do ustalenia.]

W czasie całego życia Jezusa cały kraj był istną polityczną beczką prochu. Według Pinchasa Lapidiego od czasu panowania Machabeuszów (ok. 165 p.n.e.) do powstania Bar Kochby (132-135 n.e.) doszło do sześćdziesięciu dwóch wojen, które Żydzi podjęli w celu odzyskania niepodległości, z tego sześćdziesiąt jeden wyszło z Galilei.[113]

Sytuacja była stale porównywalna do tej, którą Józef Flawiusz - jako żydowski dowódca twierdzy Jotapata biorący udział w wojnie żydowskiej przeciwko Rzymianom, zmuszony poddać im się w 67 roku - opisał już dla czasów około 4 roku p.n.e., a więc dla okresu wyprzedzającego o około dziesięć lat powstanie partii zelotów, następująco: „W owym czasie w całej Judei grasowały bandy rozbójnicze. Gdzie tylko ktoś zdołał zebrać grupę buntowników, obierano go królem…"[114]. Już wówczas - jak stwierdza dalej Józef Flawiusz - doszło do powstania przeciwko Rzymowi, a rzymski zarządca w Syrii, Warus (był potem głównodowodzącym w Germanii, w bitwie stoczonej w 9 roku n.e., nazwanej jego imieniem), podążył z Syrii z trzema legionami i czterema szwadronami jazdy, jak też z wszystkimi oddziałami pomocniczymi będącymi aktualnie do dyspozycji, by bronić legionu rzymskiego stacjonującego w Judei. Zdusił powstanie, spustoszył Galileę i Judeę i nakazał ukrzyżować dwa tysiące powstańców.[115]


Дата добавления: 2015-11-05; просмотров: 19 | Нарушение авторских прав







mybiblioteka.su - 2015-2024 год. (0.013 сек.)







<== предыдущая лекция | следующая лекция ==>