Студопедия
Случайная страница | ТОМ-1 | ТОМ-2 | ТОМ-3
АрхитектураБиологияГеографияДругоеИностранные языки
ИнформатикаИсторияКультураЛитератураМатематика
МедицинаМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогика
ПолитикаПравоПрограммированиеПсихологияРелигия
СоциологияСпортСтроительствоФизикаФилософия
ФинансыХимияЭкологияЭкономикаЭлектроника

tytuł: ZBRODNIA I KARA 12 страница



- A herbaty chcesz?

- Chcę.

- Czym prędzej leć po herbatę. Anastazjo, bo chyba co do herbaty można się obejść bez opinii wydziału lekarskiego. Ale otóż i piwko. Przesiadł się na krzesło, przysunął do siebie zupę, mięso i zaczął zajadać z takim apetytem, jak gdyby od trzech dni w ustach nic nie miał. - Ja teraz, bracie, codziennie tak u was obiaduję - bełkotał, o ile mu na to pozwoliły pełne mięsa usta - to Paszeńka, twoja gosposiunia, tak się krząta, z całej duszy mnie'podejmuje. Oczywiście ja się nie napieram, ale i protestów nie zgłaszam. Aha, oto i Anastazja z herbatą. Zuch kobiecina! Anastazjo, piwka golniesż? ' - Odczep się, szaławiło!

- A herbatki?

- Herbaty mogę.

- No to nalewaj. Czekaj, ja ci sam naleję; siadaj do stołu. Wnet się zawinął, nalał, potem jeszcze jedną filiżankę, porzucił swe śniadanie i znów się przesiadł na kanapę. Jak i poprzednio, lewą ręką uniósł głowę chorego, podżwignąl go i zaczął poić herbatą z łyżeczki, nieustannie i ze szczególną 127

 

gorliwością dmuchając na łyżeczkę, jak gdyby na tym właśnie dmuchaniu polegał' główny i najbardziej zbawienny zabieg leczniczy. Raskolnikow milczał i nie sprzeciwiał się, jakkolwiek czuł się zupełnie wystarczająco mocny na to, by samemu się podnieść, siedzieć na kanapie bez niczyjej pomocy i nie tylko bez żadnego trudu trzymać w ręku łyżkę czy filiżankę, lecz, być może, nawet i chodzić. Ale jakaś dziwna, prawie zwierzęca przebiegłość podszepnęia mu nagle, żeby do czasu zataić swe siły, przyczaić się, w razie potrzeby udawać nawet, że jeszcze nie wszystko rozumie, a tymczasem słuchać i spenetrować, co się tutaj dzieje. Jednak nie potrafił opanować wstrętu: przełknąwszy z dziesięć łyżeczek herbaty, raptownie wyzwolił głowę z objęć Razumichina, grymaśnie odepchnął łyżkę i znów opadł na poduszkę. Bo teraz rzeczywiście miał pod głową prawdziwe poduszki - puchowe, w czystych poszewkach; zauważył ten szczegół i zakonotował go sobie. - Trzeba, żeby Paszeńka zaraz dzisiaj przysłała nam malinowych konfitur: przyrządzimy mu napój-powiedział Razumichin siadając na swym krześle i znowu zabierając się do rosołu i piwa. - A skądże ona ci wytrzaśnie malin?-zapytała Anastazja trzymając na pięciu rozcapierzonych palcach spodek z nalaną herbatą, którą wchłaniała poprzez trzymaną w ustach kostkę cukru. - Skąd wytrzaśnie malin? Ze sklepiku, moja droga. Uważasz, Rodia, tutaj bez ciebie wydarzyła się cala historia. Gdyś ode mnie zwiał tak po zbójecku, nie zostawiając adresu, rozeźliłem się okrutećznie,"postańowilem odszukać cię i wykonać na tobie wyrok śmierci. Tegoż dnia wziąłem się do dzieła. Chodziłem, łaziłem, wypytywałem! O tym twoim teraźniejszym mieszkaniu zapomniałem; na dobrą sprawę, nie pamiętałem o nim nigdy, bom go w ogóle nie znal. Co zaś do poprzedniego - pamiętałem tylko, że TO przy Pięciu Węgłach - dom Charłamowa. Szukałem d ja, szukałem tego domu Char-łamowa-no, a później się okazało, że to wcale nie Charłamowa, tylko Bucha; jak to się czasem człowiekowi myli! Złość mnie wzięła. Z tej złości, było nie było, sypię nazajutrz do biura adresowego i wyobraź sobie: w ciągu dwóch minut wyszukano mi cię tam. Jesteś u nich zanotowany. 128



- Zanotowany!

- A jakże. Natomiast adresu generała Kobielewa ani rusz nie mogli przy mnie odszukać. No, ale co mam długo gadać. Jak tylko wtargnąłem tutaj, wnet się zapoznałem ze wszystkimi twoimi sprawami; ze wszystkimi, bracie, ze wszyściuteń-kimi; wszystko wiem. Jak nie wierzysz, to jej zapytaj: poznałem i Nikodema Fomicza, i Ilię Pietrowicza, i stróża, i pana Aleksandra ZamiotówBi sekretarza tutejszego biura policji, a wreszcie i Paszeńkę - to już było ukoronowanie wszystkiego. Niech Anastazja d powie... - Jakby jej miodu zadał - mruknęła Anastazja, szelmowsko się uśmiechając. - Czemu, Anastazjo Nikiforowno, nie wrzuci pani sobie cukru do szklanki? - Pies cię lizał! - krzyknęła Anastazja i parsknęła śmiechem. - Wcale nie jestem Nikiforowna, tylko Pietrowna - sprostowała po chwili, uporawszy się ze śmiechem. - Tę cenną wiadomość zachowamy w pamięci. Otóż, bracie, krótko mówiąc, zrazu chciałem puścić tu powszędy prąd elektryczny, ażeby za jednym zamachem radykalnie wykorzenić wszystkie zabobony w tutejszej okolicy; ale Paszeńka odniosła zwycięstwo. Wcalem się nie spodziewał, brachu, żeby ona była taka... niczegowata... hę? jak ci się zdaje? Raskolnikow milczał, choć ani na chwilę nie odrywał od niego zatrwożonych oczu, i teraz uporczywie się weń wpatrywał. - Wcale, wcale - ciągnął Razumichin, bynajmniej nie speszony tym milczeniem i jak gdyby potwierdzając otrzymaną odpowiedź - ze wszech miar jak się patrzy. - A, hycel jeden! - znów pisnęła Anastazja, którą ta rozmowa snadż napawała niewysłowioną rozkoszą. - Źle, bracie, żeś na samym początku nie zdołał wziąć się do rzeczy. Z nią trzeba było zupełnie inaczej. Toż to jest, że się tak wyrażę, charakter zgoła nieoczekiwany! No, ale o charakterze później... Tylko jakże mogłeś doprowadzić do tego,.żeby ona śmiała nie przysyłać d obiadów? Albo chociażby ten weksel? Zwariowałeś czy co, żeby weksle wystawiać! Albo znowuż owe plany matrymonialne, kiedy jeszcze żyła jej córka, Natalia... Wszystko wiem! Zresztą widzę, że to

 

struna drażliwa i żem osioł; wybacz mi, bracie. Ale skoro się zgadało o głupocie: jak sądzisz? ta Praskowia Pawłowna wcale nie taka głupia, jakby można pomyśleć na pierwszy rzut oka, co? - Uhum... - wycedził Raskolnikow patrząc w bok, ale zdając sobie sprawę, że korzystniej jest rozmowę podtrzymać. - Nieprawdaż? - zawołał Razumichin, wyraźnie ucieszony, że mu chory odpowiada - ale znowu i nie nazbyt mądra, co? Zgoła, zgoła nieoczekiwany charakter! Po części tracę orientację, słowo daję... Czterdziestkę ma na pewno. Ona powiada, że trzydzieści sześć, i ma do tego święte prawo. Zresztą przysięgam, że wydaję o niej sądy wyłącznie na podstawie rozumowej, metafizycznej. Tu się zawinęła taka kontrafałda, że bez algebry ani rusz! Jestem jak tabaka w rogu. Ale to wszystko bzdury; dość na tym, że ona, widząc, że już nie jesteś studentem, żeś postradał korepetycje i przyodziewek, tudzież że po śmierci panienki nie ma powodu utrzymywać cię tutaj na stopie krewniaka - spłoszyła się nagle. A że ty ze swej strony wlazłeś w mysią dziurę i na dawne tematy ani mru-mru, więc umyśliła wylać cię z mieszkania. Zamiar ten żywiła od dawna, tylko pożałowała wekselka. Bo na dobitkę sam twierdziłeś, że mamusia zapłaci... - Mówiłem to tylko z podłości... Moja matka omal sama nie chodzi po prośbie... Kłamałem po to, żeby mnie nie wyrzucono z mieszkania i... żeby mnie karmiono - oświadczył Raskolnikow głośno i dobitnie. - Owszem, to było rozsądnie. Tylko w tym sęk, że wówczas napatoczył się imć pan Czebarow, nadworny doradca i człowiek interesów. Bez niego Paszeóka nic by nie wymyśliła-zanadto jest wstydliwa. Natomiast człowiek interesów wstydliwy nie jest i przede wszystkim, ma się rozumieć, zadał pytanie: czy jest nadzieja realizacji wekselka? Odpowiedź: owszem, albowiem jest taka mamusia, która, mając sto dwadzieścia pięć rubli emerytury, raczej sama przestanie jeść, ale syneczka poratuje, oraz jest taka siostrzyczka, która za braciszka gotowa skoczyć w ogień. Na tym oparł swe rachuby... Czemu się zżymasz? Przeniknąłem teraz wszystkie twe najskrytsze tajemnice: nie darmo tyś się wywnętrzał Pa-szeńce, kiedyś jeszcze pozostawał na stopie krewniackiej; a to, co teraz mówię, mówię z czystej przyjaźni... Tak to zwykle bywa: człowiek uczciwy i uczuciowy bawi się w szczerość, człowiek zaś interesów nastawia ucha, a potem przy okazji pożera cię z kościami. Owóż Paszeńka odstąpiła ów wekselek wyżej wspomnianemu Czebarowowi jakoby dla wypłaty; on zaś bez żenady zaprotestował go formalnie. Gdym się tego wszystkiego dowiedział, chciałem, ot tak, dla ulżenia sumieniu, również w niego puścić prąd elektryczny, lecz akurat wtedy zapanowała między mną a Paszeńka harmonia, toteż rozkazałem rzecz tę umorzyć, przejąć ją, że tak powiem, w zarodku, poręczając mianowicie, że zapłacisz. Słyszysz, brachu? Poręczyłem za ciebie. Sprowadziło się Czebarowa, zatkało mu się dziób dziesięcioma rublami, a dokument wziąłem z powrotem i teraz mam zaszczyt doręczyć jaśnie panu; obecnie wierzą panu na słowo. Oto jest, proszę bardzo; naddarlem go jak należy. -Razumichin położył, na stole weksel; Raskolnikow zerknął i me mówiąc ani słowa odwrócił się do ściany. Nawet Razumichin poczuł się dotknięty. - Widzę, bracie - zauważył po chwili milczenia - żem się znowu wystrychnął na dudka. Myślałem, że cię rozerwę, zabawię swą paplaniną, ale zdaje się, żem tylko wzburzył w tobie żółć. - Czy to ciebie nie poznawałem w gorączce? - zagadnął Raskolnikow po krótkim milczeniu i nie obracając się do niego. - Tak jest, mnie; i nawet wpadłeś we wściekłość, zwłaszcza kiedym tu raz przyprowadził Zamiotowa. - Zamiotowa?... Sekretarza... Po co? - Raskolnikow obrócił się żwawo i wbił oczy w Razumichina. - Co ci jest... Czemu się żachnąłeś? Chciał poznać ciebie; sam tego zapragnął, bośmy o tobie dużo rozmawiali... Inaczej, od kogóż bym tyle się o tobie dowiedział? To porządny chłop, bracie, pyszne chłopisko... w swoim rodzaju, oczywista. Teraz jesteśmy przyjaciółmi, prawie co dzień się widujemy. Bo trzeba ci wiedzieć, żem się przeniósł m w sąsiedztwo; jeszcześ nie wiedział? Dopiero co się przeniosłem. Spotkałem go ze dwa razy u Lawizy. Pamiętasz Lawizę? - Bredziłem co?

- Jeszcze jak! Goniłeś w piętkę,

o. 131

 

- O czym bredziłem?

- A- to-dóbre! O czym bredziłeś? Wiadomo, o czym się bredzi... Ale teraz, bracie, nie traćmy czasu.. Wstał z krzesła "i sięgnął po czapkę. - O czym bredziłem?

- A to się uczepił! Może drżysz o jaki sekret? Uspokój się: na temat hrabiny nic nie wypaplałeś. Natomiast było co niemiara o jakimś buldogu, o kolczykach jakichś i łańcuszkach, o Wyspie Krestowskiej, o jakimś stróżu, o Nikodemie Fomiczu, o liii Pietrowiczu, zastępcy komisarza. Ponadto zaś bardzo się pan interesował własna swoją skarpetką - ale to bardzo! Prosiłeś tak rzewnie: dajcie mi skarpetkę, dajcie. Zamiotow łaził na bałyku po kątach, szukając tych skarpetek, i własnymi różowymi rączkami w pierścionkach podawał d to świństwo. Dopiero wtedy się uspokoiłeś i calutką dobę trzymałeś to paskudztwo w garści, nie dałeś go sobie wyrwać. Ręczę, że i teraz leży gdzieś u ciebie'pod kołdrą. Albo znów napierałeś się strzępków od spodni, i to ze łzami w oczach, jak Boga kocham! Wypytywaliśmy, o jakie strzępki ci idzie, lecz nie sposób było nic wyrozumieć... No, więc do rzeczy! Oto trzydzieści pięć rubli; z tej sumy biorę dziesięć, a za jakie dwie godzinki złożę d sprawozdanie ze sposobu ich użycia. Tymczasem dam znać Zosimowowi, choć właściwie i sam powinien tu być dawno, albowiem już po jedenastej. A panna Nastieńka niech tu beze mnie zagląda jak najczęściej, czy jaśnie pan nie zażąda napoju lub czego innego... Paszeńce zaś sam zaraz powiem, co potrzeba. Do widzenia! - Nazywa ją Paszeńka! Ach ty, mordo prześcipna!- wykrzyknęła Anastazja; następnie otworzyła drzwi i jęła podsłuchiwać, lecz nie wytrzymała i zbiegła na dół. Okropnie była dekawa, o czym on tam gada z gospodynią; w ogóle widać było, że Razumichin oczarował ją całkowicie. Ledwie się drzwi zamknęły za nią, chory odrzucił kołdrę i jak szalony wyskoczył z łóżka. Z palącą, spazmatyczną niecierpliwością oczekiwał, aż wyjdą, by natychmiast przystąpić do działania. Lecz do jakiego działania? - tego nie mógł sobie uprzytomnić. "Boże! powiedz mi tylko jedno: czy oni wiedzą o wszystkim, czy nie wiedzą? A jeżeli już wiedzą i tylko udają, igrają sobie ze mną, dopóki leżę, potem zaś wejdą znienacka i oświadczą, że wszystko od dawna wiadomo i że 132

oni tylko tak sobie... Co mam teraz począć? Zupełnie zapomniałem, jak na złość; dopiero co pamiętałem, a teraz wszystko mi z głowy uciekło!..." Stał pośrodku pokoju i patrzał wokoło w dręczącej rozterce; podszedł do drzwi, otworzył, wytężył słuch, lecz to było nie to. Raptem, jak gdyby przypomniawszy sobie, rzucił się w. kąt, tam gdzie pod tapetą była dziura, począł wszystko oglądać, wsunął rękę do zagłębienia, pomacał; ale i to także nie to. Zbliżył się do pieca, otworzył i jął grzebać w popiele: zrzynki od spodni i strzępki podartej kieszeni wciąż się tu walają, jak je wówczas rzucił; to znaczy, że nikt nie zaglądał! Tu przypomniał sobie o skarpetce, o której Razumichin opowiadał mu przed chwilą. Jakoż istotnie, leży tutaj na kanapie, pod kołdrą, ale od tego czasu tak dalece się zatarła i zbrukala, że naturalnie Zamiotow nic nie mógł dostrzec. - Ba, Zamiotow!... biuro!... Czemu to wzywają mnie na policję? gdzie to wezwanie? Ba!... plączę: to wtedy mnie wzywano! Wtedy również oglądałem skarpetkę, a teraz... teraz byłem chory. Czemu przychodził Zamiotow? po co go Razumichin przyprowadzał?...-bąkał, w wyczerpaniu siadając znów na kanapie. - Cóż to jest? Czy w dalszym ciągu bredzę? czy to majaki, czy rzeczywistość? Zdaje się, że rzeczywistość... Aha, teraz pamiętam: uciekać! czym prędzej uciekać, koniecznie, koniecznie uciekać! Dobrze... ale dokąd? Gdzie moje ubranie? Nie ma butów! Zabrali! Schowali! Ha, rozumiem! Lecz płaszcz-przegapili! Oto i pieniądze na stole. Bogu dzięki! Oto i weksel... Wezmę pieniądze i..pójdę, wynajmę sobie inne.-mieszkanie, nie znajdą mnie!... Tak, a biuro adresowe? Znajdą! Razumichin znajdzie. Lepiej uciec zupełnie... gdzieś daleko... do Ameryki, i plunąć na nich wszystkich! Również weksel trzeba wziąć... przyda-mi się tam. Co jeszcze zabrać ze sobą? Myślą, żem chory! Nie domyślają się, że mogę już chodzić, che-che-che!... Odgadłem z ich oczu, że wszystko wiedzą! Byle zbiec ze schodów! A jeżeli już obstawili schody stróżami, policjantami? Co to-herbata? A, oto i piwo zostało-pół butelki-zimne! Chwycił flaszkę, w której pozostała jeszcze cala szklanka, i z rozkoszą wychylił duszkiem, jak gdyby gasząc płomień w piersi. Lecz już po minucie piwo uderzyło mu do głowy, a na grzbiecie uczuł lekkie i nawet przyjemne dreszcze. Położył 133

 

się i wciągną) na siebie kołdrę. Myśli jego, już i tak chore i bez związku, gmatwały się coraz bardziej; niebawem zapadł w lekką, milą drzemkę. Z rozkoszą wyszukał sobie głową wygodną pozycję na poduszce, szczelniej się otulił miękką watowaną kołdrą, którą miał teraz na sobie zamiast swego podartego płaszcza, cicho westchnął i usnął głębokim, mocnym, uzdrawiającym snem. Zbudził się usłyszawszy, że ktoś wszedł do niego; otworzył oczy i zobaczył Razumichina, który rozchylił drzwi na oścież i stał w progu nie wiedząc: wejść czy nie? Raskolnikow dźwignął się raźno na kanapie i patrzał nań, jakby usiłując coś sobie przypomnieć. - Aha, nie śpisz? Otom i ja! Anastazjo, dawaj tu węzełek! - krzyknął Razumichin na dół. - Zaraz zdam ci sprawę... - Która godzina? - zapytał Raskolnikow, trwożnie się oglądając. - Porządnie uciąłeś sobie chrapickiego; już wieczór, będzie pewnie szósta. Spałeś przeszło sześć godzin... - Boże! Cóż to się ze mną dzieje!...

- Albo co? Na zdróweczko! Tak ci pilno? Masz jaką randkę czy co? Jesteśmy teraz panami swego czasu. Już od trzech godzin czekam na ciebie; wstępowałem dwa razy, a tyś ciągle spał. Dwukrotnie dowiadywałem się o Zosimowa; "nie ma w domu", i basta! Ale to nic, przyjdzie!... Także i we własnych interesach chodziłem. Przecie dzisiaj się przeniosłem, przeniosłem się na dobre, z wujaszkiem. Ze mną teraz wujaszek mieszka... No, ale pal sześć, do rzeczy!... Na-stieńko, dawaj tobołek. My tu zaraz... A jakże się czujesz, bracie? - Zdrów jestem, już nie chory... Razumichin, tyś tu dawno? - A toż mówię, ze trzy godziny czekam.

- Nie, ale przedtem.

- Co przedtem?

- Od kiedy przychodzisz tutaj?

- Przecież gadałem d wszystko; nie pamiętasz? Raskolnikow się zamyślił. To, co było z rana, roiło mu się jak przez sen. O własnych siłach nie mógł sobie przypomnieć i pytająco patrzał na Razumichina.

- Hm! - powiedział ów - zapomniałeś! Już i wtedy

miałem wrażenie, żeś jeszcze niezupełnie tego... Teraz, jakeś się wyspał, bardzoś wydobrzał... Jak Boga kocham, całkiem nieźle wyglądasz. Zuch! No, ale do rzeczy! Wnet sobie przypomnisz. Patrz no tu, bracie luby! Zaczął rozwiązywać zawiniątko, z którego widać bardzo był dumny. - Nie uwierzysz, brachu, jak mi to leżało na sercu. Boć trzeba zrobić z ciebie człowieka. Zacznijmy od górnych pięter. Widzisz ten kaszkiecik? - zagaił wydobywając z tobołka dosyć przyzwoitą, ale, prawdę rzekłszy, najzwyklejszą w świecie, tanią ^czapkę-zmierzysz? - Później, później - burknął Raskolnikow opryskliwie, odsuwając czapkę. - Co to, to nie, Rodia, nie stawaj okoniem, potem będzie za późno; przy tym ja bym całą noc nie zasnął, bom kupował bez miary, na oko. Jak ulał! - zawołał z tryumfem po przymierzeniu-jak na obstalunek! Okrycie głowy to, brachu, szczegół pierwszorzędny, swego rodzaju list polecający. Toł-stiakow, mój przyjaciel, musi za każdym razem zdejmować swoją przykrywkę, kiedy wchodzi do publicznych lokali, gdzie inni ludzie stoją w czapkach i kapeluszach. Wszyscy myślą, że to z powodu jego niewolniczych uczuć, a tymczasem on się po prostu wstydzi swego wroniego gniazda; niezmiernie wstydliwy facet! No, Nastieńko, proszę porównać dwa nakrycia głowy: ten oto palmerston - tu wyjął z tobołka przekrzywiony okrągły kapelusz Raskolnikowa, nie wiadomo czemu ochrzczony przezeń mianem palmerstona - oraz to cacko jubilerskie! Oszacuj, Rodia; jak sądzisz, ile zapłaciłem? Nastieńka? - zwrócił się do niej widząc, że kolega milczy. - Ze dwadzieścia kopiejek beknąłeś, nie? - odparła Anastazja. - Dwadzieścia kopiejek, głupia! - obruszył się Razumichin. - Za dwudziestkę nawet ciebie się dzisiaj nie kupi. Osiemdziesiąt kopiejek! I to tylko dlatego, że używana. Co prawda, z umową: gdy tę znosisz, na przyszły rok dostaniesz inną za darmo, jak Boga kocham! Z kolei przystępujemy do Portugalii, jak się mówiło w naszej szkole. Uprzedzam: z tych pantalonów jestem dumny! - I rozprostował przed Raskolnikowem szare spodnie z lekkiej wełny. - Ani dziu-reczki, ani plameczki, a przecie to rzecz bardzo przyzwoita,

 

choć używana; kamizelka tegoż koloru, jak wymaga moda. Że zaś używane, to po prawdzie nawet lepiej: miększe, delikatniejsze... Uważasz, Rodia, ażeby zrobić karierę w świecie, moim zdaniem, wystarcza zawsze przestrzegać sezonu; jeżeli w styczniu nie każesz sobie podać szparagów, już zaoszczędziłeś parę rubli; to samo dotyczy niniejszych zakupów. Mamy obecnie sezon letni, więc też poczyniłem letnie sprawunki, gdyż pod jesień sezon i tak będzie wymagał cieplejszych materiałów, toteż trzeba będzie wyrzucić... tym bardziej że do tego czasu wszystko to samo zdąży rozwalić się w gruzy, jeśli nawet nie wskutek twoich wygórowanych aspiracji, to wskutek wewnętrznej nietrwałośd ustrojowej. No, oceń! Jak uważasz: ile? Dwa ruble dwadzieścia pięć kopiejek! I pamiętaj, że znowu z taż umową: gdy znosisz to, za rok otrzymasz inne bezpłatnie! W kramie Fiediajewa taki już obyczaj: zapłaciłeś raz i masz spokój na całe życie, bo po raz drugi już cię tam nikt ani sznurami nie zaciągnie. A teraz - buty. Co o nich powiesz? Pewnie, znać, że noszone, ale na jakie dwa miesiące wystarczą, bo to przecie zagraniczna robota i towar zagraniczny: w zeszłym tygodniu spławił je na, targu sekretarz ambasady angielskiej; nosił tylko sześć dni, ale na gwałt potrzebował forsy. Cena: rubli jeden kopiejek pięćdziesiąt. Dobrze kupione? - A może nie będą pasować?-wtrąciła Anastazja.

- Nie będą pasować?! A to co? - i wyjął z kieszeni stary, dziurawy but Raskolnikowa, oblepiony zaskorupiałym błotem. - Zaniosłem model i według tego cuda ustaliliśmy należyty rozmiar. Całą tę transakcję przeprowadziło się z sercem. Co zaś do bielizny, tośmy się porozumieli z gospodynią. Oto, po pierwsze, trzy koszule, płócienne, ale z modnym kołnierzem... Tak tedy: osiemdziesiąt za kaszkiet, dwa ruble dwadzieścia pięć za resztę szat, razem trzy ruble pięć kopiejek; rubel pięćdziesiąt za buty (bo w doskonałym gatunku), razem cztery ruble pięćdziesiąt pięć kopiejek tudzież pięć rubli za wszystką bieliznę (transakcja ryczałtowa), razem dokładnie dziewięć rubli pięćdziesiąt pięć kopiejek. Reszty czterdzieści pięć kopiejek w miedzianych piątakach. Oto są, raczy jaśnie pan przeliczyć. W ten sposób, Rodia, jesteś odrestaurowany całkowicie, gdyż moim zdaniem, twoje palto nie tylko może jeszcze posłużyć, lecz nawet dźwiga na sobie cechy szczególniejszej szlachetności; co to znaczy ubierać się u Charmeura! Co się tyczy skarpetek i pozostałej etcetery, rządź się sam; w kasie mamy jeszcze dwadzieścia pięć rubel-ków. Paszeńką i spłatą komornego nie zaprzątaj sobie głowy; już ci mówiłem: masz kredyt najnieograniczeńszy. Teraz, bracie, pozwól, że ci zmienimy bieliznę, bo kto wie, może teraz cała choroba siedzi już tylko w koszuli... - Zostaw! nie chcę!-odepchnął go Raskolnikow, który z odrazą wysłuchał sztucznie-krotochwilnego sprawozdania Razumichina z zakupu odzieży. - Niepodobieństwo, bracie; po cóżem darł sobie zelówki! - nalegał Razumichin. - Nastieńko, nie sromaj się i pomóż mi; ot tak! - I nie zważając na opór Raskolnikowa zmienił mu bieliznę. Tamten opadł na wezgłowie i przez parę minut nie mówił ani słowa. "Kiedyż się odczepią!"-myślał. - Za jakie pieniądze to wszystko kupione? - spytał w końcu, patrząc w ścianę. - Za jakie pieniądze? Dobryś sobie! Ależ za twoje własne. Z rana był tu posłaniec od Wachruszyna; mamusia d przysłała - czyżbyś i o tym zapomniał? - Teraz pamiętam... - rzekł Raskolnikow po długim i ponurym zamyśleniu. Razumichin spochmurnial i popatrywał na niego z niepokojem. Drzwi się otworzyły i wszedł wysoki, barczysty mężczyzna, który Raskolnikowowi wydał się również jak gdyby trochę znajomy. - Zosimow! Nareszcie! - ucieszył się Razumichin.

IV

Zosimow był to słuszny, opasły człowiek, z twarzą nalaną, bezbarwne bladą, gładko wygoloną, z płowymi, nie falującymi włosami, w okularach i z dużym złotym pierścieniem na rozdętym od tłuszczu palcu. Miał ze dwadzieścia siedem lat. Ubrany był w obszerny, elegancki lekki płaszcz, jasne letnie spodnie - wszystko w ogóle było na nim obszerne, z igiełki; bielizna nienaganna, łańcuszek od zegarka masywny. Sposób bycia - powolny, jakby niemrawy, a zarazem wyuczenie--swobodny; pretensjonalność, choć starannie ukrywana, wyłaziła co chwila jak szydło z worka. Wszyscy znajomi uważali 117


Дата добавления: 2015-09-30; просмотров: 19 | Нарушение авторских прав







mybiblioteka.su - 2015-2024 год. (0.011 сек.)







<== предыдущая лекция | следующая лекция ==>