Студопедия
Случайная страница | ТОМ-1 | ТОМ-2 | ТОМ-3
АрхитектураБиологияГеографияДругоеИностранные языки
ИнформатикаИсторияКультураЛитератураМатематика
МедицинаМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогика
ПолитикаПравоПрограммированиеПсихологияРелигия
СоциологияСпортСтроительствоФизикаФилософия
ФинансыХимияЭкологияЭкономикаЭлектроника

30 страница. Moje zapewnienia mogą się wydawać mało przekonujące jako oparte na wyrywkowych kontaktach

19 страница | 20 страница | 21 страница | 22 страница | 23 страница | 24 страница | 25 страница | 26 страница | 27 страница | 28 страница |


Читайте также:
  1. 1 страница
  2. 1 страница
  3. 1 страница
  4. 1 страница
  5. 1 страница
  6. 1 страница
  7. 1 страница

Moje zapewnienia mogą się wydawać mało przekonujące jako oparte na wyrywkowych kontaktach, ale jest wiele poważnych badań opinii publicznej. Sondaż, zamówiony przez „Newsweeka" w związku z publikacją artykułu o projekcie Mars Direct, wykazał, że ponad połowa ankietowanych popiera program załogowych misji na Marsa.

Podobne były wyniki sondażu przeprowadzonego przez CBS News w zbliżonym czasie (lato 1994 roku): większość badanych opowiada się za wysłaniem ludzi na Marsa. Według ankiety ABC News i „Washington Post" z początków 1996 roku zdaniem większości Amerykanów korzyści osiągnięte dzięki programowi kosmicznemu uzasadniają poniesione koszty.

Dysponujemy także danymi statystycznymi innego rodzaju. Od wielu lat Jon D. Miller z Akademii Nauk w Chicago bada stopień zrozumienia nauki i techniki w społeczeństwie amerykan-

362 • CZAS MARSA

skim.1 Jego analizy obejmują część populacji, określaną jako „uważna" w stosunku do różnych kwestii naukowych i technicznych. Członkowie grupy „uważnych" interesują się pewnymi zagadnieniami, uważają się za dobrze poinformowanych i regularnie śledzą odpowiednie gazety lub czasopisma. Orientują się w swojej dziedzinie na tyle dobrze, by podjąć dyskusję z politykiem. Inaczej mówiąc, grupa „uważna" w stosunku do danej kwestii to część społeczeństwa skłonna popierać lub kwestionować rozwiązania jej dotyczące. „Zainteresowana" - zgodnie z klasyfikacją Millera - daną sprawą część populacji nie posiada wystarczających informacji, przynajmniej we własnej opinii. Dane zebrane przez Millera w 1992 roku świadczą, że w stosunku do badań kosmosu „uważne" jest 6% amerykańskiego społeczeństwa, a dalsze 16% jest kwestią „zainteresowane". Z badań Millera wynika, że zdaniem większości spośród tych 22% osiągnięcia programu kosmicznego przewyższają jego koszty. Wprawdzie 22% to wciąż mniejszość, jednak Miller stwierdził, że grupa „uważnych" składa się z osób najlepiej wykształconych w zakresie nauk ścisłych, oraz - w porównaniu z wieloma badanymi grupami amerykańskiego społeczeństwa - należy do ścisłej czołówki pod względem ogólnego wykształcenia.

Opisana przez Millera „uważna" część populacji w dużym stopniu pokrywa się z grupą osób zajmujących się nauką oraz techniką, a w Ameryce nie jest to mała grupa. Stanowiąca 6% społeczeństwa grupa „uważnych" w stosunku do badań kosmicznych liczy prawie 11 milionów dorosłych obywateli, natomiast „zainteresowanych" jest prawie 30 milionów. Razem daje to ponad 40 milionów potencjalnych wyborców.

Uważam, że gdyby w Ameryce pojawił się prawdziwy przywódca (taki jak J. F. Kennedy), wzywający do wysłania ludzi na Marsa, gotów walczyć o realizację programu i zdobywać dla niego poparcie, szybko stanąłby na czele wpływowego ruchu politycznego, podobnie jak Kennedy w latach sześćdziesiątych. Proponowany program zdobycia Marsa musi być wykonalny

1 J. Miller: The Information Needs of the Public Concerning Space Exploratwn, raport specjalny dla NASA, 1994.

WIDOK Z ZIEMI • 363

pod względem technicznym i politycznym. Szacunkowe koszty w wysokości 450 miliardów dolarów oraz trzydziestoletni harmonogram stawiają każdy program pod wielkim znakiem zapytania, lecz przyjęcie projektu Mars Direct oznacza obniżenie kosztów i krótszy czas realizacji.

Występują przynajmniej trzy drogi prowadzące do wysłania ludzi na Marsa. Nazwałem je odpowiednio modelami J. F. Ken-nedy'ego, Carla Sagana i Newta Gingricha. Każdy ma swoje plusy i minusy. Omówimy je teraz po kolei.

Model J.F.K.

Pierwsze podejście do programu wysłania ludzi na Marsa, najstarsze i najbardziej zrozumiałe, nazwałem modelem J.F.K. Model J.F.K. cieszy się powszechnym zrozumieniem, gdyż jako jedyny już się sprawdził - w ten sposób wysłaliśmy ludzi na Księżyc. W modelu J.F.K. amerykański prezydent zwraca się do narodu i wzywa do podjęcia wyzwania przyszłości. Czytając ponownie przemówienia Johna F. Kennedy'ego, dotyczące misji Apollo, odczuwam wielkość, której nie dorównuje żaden dwudziestowieczny mówca, z wyjątkiem może Winstona Churchilla.

„Zdecydowaliśmy się polecieć na Księżyc! - w głosie Kenne-dy'ego słychać przeznaczenie - Zdecydowaliśmy się w ciągu nadchodzących dziesięciu lat polecieć na Księżyc i dokonać innych rzeczy nie dlatego, że są łatwe, ale właśnie dlatego, że są trudne, a przez to zmuszą nas do lepszej organizacji i wykorzystania naszych umiejętności. Jesteśmy gotowi sprostać temu wyzwaniu, nie chcemy odkładać tego na później i zamierzamy odnieść zwycięstwo". Kennedy podkreśla wizjonerski charakter przedsięwzięcia wysłania wyprawy na Księżyc. Chociaż misja Apollo zaowocuje nowymi miejscami pracy i nowymi technologiami, prezydent oznajmia, że proponowany program to „[...] akt wiary, pewna wizja, gdyż na razie nie wiemy, jakie korzyści osiągniemy, realizując ów cel". Słysząc takie słowa, czujemy powiew historii.

364 • CZAS MARSA

Program Apollo J. F. Kennedy'ego nie tylko doprowadził do lądowania ludzi na Księżycu - wyznaczył również paradygmat realizacji programów kosmicznych, pod względem zarówno politycznym, jak i technologicznym. Program może zostać uwieńczony sukcesem pod warunkiem silnego, wyraźnego i opierającego się na pewnej wizji poparcia ze strony prezydenta. Kennedy nie starał się podstępnie przepychać programu Apollo krętą drogą zdobywania sympatii u polityków. Ogłosił swoje plany podczas specjalnej sesji połączonych izb Kongresu. Ponadto program był bardzo amerykański: idealnie się nadawał, by w samym środku zimnej wojny, na oczach całego świata, napiąć polityczne, społeczne i naukowe muskuły. Lot na Księżyc, bezpieczne lądowanie i powrót astronautów dorównuje zdobyciu Olimpu i skosztowaniu boskiego nektaru. Poza tym występowała kwestia pieniędzy. Kennedy wprost przedstawił koszty i wraz z Lyndonem Johnsonem, swą polityczną prawicą, zrobił wszystko, co trzeba, by zapewnić potrzebne fundusze - a nawet więcej.

Czy w stosunku do załogowych misji marsjańskich można powtórzyć podejście J.F.K.? Chociaż cele polityki zagranicznej związane z okresem zimnej wody straciły znaczenie, pomyślna realizacja programu zbadania Marsa przez ludzi wywarłaby ogromny wpływ na cały świat. Pierwszy naród, który wyśle ludzi na Marsa, niewątpliwie zapisze się na kartach historii i zapoczątkuje nowy etap w dziejach ludzkości. Cały świat, w tym wszyscy obywatele Stanów Zjednoczonych, przekonaliby się, że Ameryka wciąż „wie, o co chodzi" i nie uznaje żadnych ograniczeń. Czy warto w związku z tym wydać 50 miliardów dolarów? Z pewnością, nawet gdyby kosztowało to znacznie więcej.

Słuchając pewnych osób, odnosi się wrażenie, że kosztujący 50 miliardów dolarów program kosmiczny oznacza wysłanie na Słońce rakiety wiozącej 50 miliardów dolarów w banknotach o wysokich nominałach - krótko mówiąc, wyrzucenie dużych pieniędzy w błoto. W rzeczywistości fundusze przeznaczone na załogowe misje na Marsa nie opuszczają Ziemi: idą na pensje inżynierów, fundusze badawcze dla naukowców, zarób-

WIDOK Z ZIEMI • 365

ki robotników, stypendia dla doktorantów; a także pokrywają koszty wynalazków i innowacji, które wejdą w skład amerykańskiego dziedzictwa intelektualnego i przyczynią się być może w przyszłości do powstania na Ziemi nowych gałęzi gospodarki lub nowych produktów; ponadto są wydawane na budowę całego sprzętu, potrzebnego podczas misji, od najprostszych nitów po najbardziej zaawansowane technologicznie układy elektroniczne.

Dodatkową korzyścią będzie danie każdemu młodemu człowiekowi szansy uczestnictwa w wielkiej przygodzie odkrywania Marsa oraz pobudzenie rozwoju intelektualnego - a właśnie siła naszych umysłów stanowi podstawę przyszłego bogactwa narodu.

Ograniczenie wydatków na badania kosmiczne po zakończeniu misji Apollo poprzedziło ogólne spowolnienie amerykańskiej gospodarki, trwające w jakiejś mierze do dziś. W latach sześćdziesiątych wydatki NASA wynosiły średnio 2,5% budżetu federalnego Stanów Zjednoczonych, a w 1964 roku osiągnęły rekordowy poziom 4%. Towarzyszył temu wzrost produktu krajowego brutto USA (liczony w dolarach o stałej wartości) w wysokości średnio 4,6% rocznie. Na początku lat siedemdziesiątych fundusze przekazywane NASA spadły poniżej 1% budżetu federalnego i do tej pory pozostają na tym poziomie: jednocześnie roczne tempo wzrostu produktu krajowego brutto spadło poniżej 2%.

Model J.F.K. okazał się podwójnym sukcesem: po pierwsze, pozwolił spełnić ludzkie marzenia o dostaniu się na Księżyc oraz, po drugie, doprowadził do największego w powojennej historii USA wzrostu gospodarczego. Obecnie należałoby jednak postawić pytanie: czy podczas organizacji załogowych misji na Marsa należy akcentować narodowy charakter przedsięwzięcia, czy raczej postawić na współpracę międzynarodową? Nacjonalistyczne pragnienie udowodnienia przewagi Ameryki nie odpowiada dzisiejszym czasom. Tak dochodzimy do drugiego modelu, który nazwałem modelem Sagana, gdyż Carl Sagan był jego najlepszym, najbardziej elokwentnym i najgłośniejszym rzecznikiem.

366 • CZAS MARSA

Model Sagana

Carl Sagan należał do grona najbardziej zdecydowanych i znanych zwolenników międzynarodowego podejścia do realizacji załogowych wypraw na Marsa; zabierał głos na ten temat od ponad dziesięciu lat. Z początku koncentrował się na znaczeniu współpracy USA i ZSRR przy organizacji misji marsjań-skich, widząc w połączonym, amerykańsko-radzieckim programie badań Marsa szansę na pogodzenie przeciwników. Zdolności najlepszych naukowców i inżynierów z obu krajów wykorzystane zostałyby do wspólnej pracy nad opracowaniem technologii lotniczych, kosmicznych, elektronicznych i rakietowych, potrzebnych marsjańskiej misji. Ponadto energia naukowców w zwaśnionych państwach zostałaby skierowana w bardziej pożytecznym kierunku niż powiększanie arsenałów broni jądrowej. Mieszana załoga wyprawy na Marsa stanowiłaby swoisty mikrokosmos - odzwierciedlenie macierzystej planety oraz miejsce, w którym mocarstwa działają wspólnie.

Nie tylko Carl Sagan wzywał do międzynarodowej współpracy w dziedzinie badań kosmicznych. Partnerskie programy kosmiczne zalecały prawie wszystkie, liczne „honorowe" komitety, powołane w ciągu minionych dwudziestu lat. Choć ostatnio szybki bieg wydarzeń politycznych zdezaktualizował nieco podstawy tej koncepcji, niekwestionowane pozostają korzyści ekonomiczne, płynące ze współpracy: im więcej wspólników, tym więcej pieniędzy. Wspólnymi siłami kilka państw jest w stanie ponieść wysokie koszty przedsięwzięcia. Bazując na współpracy, Europejska Agencja Kosmiczna z powodzeniem realizuje poważny program badań kosmicznych, w ramach którego stworzyła serię współczesnych rakiet nośnych Ariane. Podział kosztów i wzajemne udostępnianie technologii przynosi wszystkim partnerom ogromne korzyści. USA nie dysponują dzisiaj rakietą nośną o mocy wystarczającej do wysłania wyprawy na Marsa w stylu Mars Direct. Odpowiednią rakietę nośną, zdolną wynieść na niską orbitę okołoziemską (LEO) ładunek 100 ton, ma za to Rosja. Jest to Energia, najpotężniejsza obecnie rakieta na Ziemi. Dotychczas wystartowała zaledwie

WIDOK Z ZIEMI • 367

dwukrotnie, częściowo z powodu braku odpowiednich zadań do wykonania. Dobrze tu pasowałby program wysłania ludzi na Marsa. W bieżącym (podobno ostatecznym) projekcie międzynarodowej stacji kosmicznej wiele rosyjskich modułów wypełnia kluczowe funkcje orbitującego laboratorium.

Międzynarodowa obsada inicjatywy lotów na Marsa przynosi nie tylko korzyści; pojawiają się też pewne problemy. Z definicji uczestniczące w niej państwo traci wyłączną kontrolę nad przedsięwzięciem. Musi zadowolić się najwyżej częściową kontrolą, jednym z wielu głosów podczas podejmowania decyzji, i nie może po prostu narzucić innym własnej koncepcji. Partnerzy Stanów Zjednoczonych w programie budowy stacji kosmicznej, Europejczycy ł Japończycy, musieli wielokrotnie modyfikować projekt w wyniku postanowień amerykańskiego Kongresu, ustępując w związku z dążeniem Kongresu do ograniczenia programu. Podobna sytuacja spotyka teraz NASA, która dowiaduje się, że Rosja, główny partner w programie budowy stacji kosmicznej, ma trudności z wywiązywaniem się z przyjętych zobowiązań. Dwa lata temu Rosjanie wystąpili z propozycją wykorzystania elementów starej stacji Mir w związku z trudnościami w uzyskaniu funduszy na budowę nowych modułów. Niewątpliwie proces podejmowania decyzji jest spowolniony w projektach międzynarodowych, co powoduje wzrost kosztów.

Współpraca podczas realizacji zadań może rodzić rozmaite przeszkody, nie tylko polityczne, ale i techniczne, co na przykład zrobić, jeśli któryś partner nie zdoła opracować pewnej technologii, pomimo podjęcia się takiego zadania? Jak postąpić, gdy główny partner zupełnie zrezygnuje z uczestnictwa? A co w przypadku zmiany stosunków międzynarodowych i konfliktu z państwem współuczestniczącym w projekcie? Podobne sytuacje mogą całkowicie zdestabilizować harmonogram prac, co przy programach równie złożonych, jak Apollo czy stacja kosmiczna, grozi nawarstwieniem problemów, a nawet katastrofalnym niepowodzeniem projektu.

Gdy w latach osiemdziesiątych usłyszałem po raz pierwszy propozycję Sagana wspólnej, amerykańsko-radzieckiej misji

368 • CZAS MARSA

na Marsa, wydała mi się ona niezbyt rozsądna. Stany Zjednoczone tkwiły w środku programu „wojen gwiezdnych" i budowy pocisków rakietowych Pershing, Związek Radziecki toczył wojnę w Afganistanie, a ponadto mocarstwa prowadziły przez pośredników wojny w Salwadorze, Nikaragui i innych miejscach. W latach osiemdziesiątych USA i ZSRR nie potrafiły razem uczestniczyć w sportowych zawodach olimpijskich. Pomysł wspólnej realizacji programu marsjańskiego w nadchodzących latach był dziwaczny. W dodatku, z punktu widzenia doboru załogi, zgłoszona przez Sagana propozycja mieszanego składu była kompletnie chybiona. Zarówno amerykańscy astronauci, jak i radzieccy kosmonauci to grupy byłych pilotów wojskowych, mających za sobą długie lata nauki zabijania przeciwnika oraz uzasadniającej to indoktrynacji. Wprawdzie Carl Sagan utrzymywał, że właśnie wspólna realizacja projektu zbliży do siebie skłócone narody, niemniej moim zdaniem konflikty międzypaństwowe rozsadziłyby współpracę.

Dziś wspólny program kosmiczny miałby odmienne znaczenie - celem nie byłoby zawarcie pokoju z wrogiem, lecz stabilizująca pomoc dla narodu, który stara się być przyjacielem. Współczesna Rosja to przegrane mocarstwo z rozstrojoną gospodarką i niebezpiecznie przybierającym na sile ruchem rewizjonistycznym. W przypadku zdobycia władzy przez nacjonalistów lub ekstremistów arsenał 10 tysięcy głowic rakietowych trafi w nieodpowiednie ręce. Własne interesy USA nakazują pomóc w politycznej i gospodarczej stabilizacji Rosji. Ożywianie rosyjskiej gospodarki pieniędzmi przeznaczonymi na produkcję wyposażenia kosmicznego jest jedną z metod udzielania pomocy. Postępowanie takie wiąże się z odrzuceniem podstawowej zasady współpracy - podziału kosztów, lecz z punktu widzenia amerykańskiego podatnika wciąż jest to opłacalne, skoro wytworzony przez Rosjan sprzęt jest tańszy od materiałów na Zachodzie.

Spotykamy się czasem z opinią, że budowa wspólnej z Rosją infrastruktury kosmicznej okaże się błędem, jeśli udostępnione przez Amerykę technologie zostaną użyte przeciwko niej w razie ewentualnego upadku demokracji. Argument jest nie-

WIDOK Z ZIEMI • 369

trafny, gdyż większość produkowanego w ramach wspólnego programu sprzętu kosmicznego - napęd rakietowy, wykorzystujący ciekłe paliwo, ciężkie rakiety nośne, systemy podtrzymywania funkcji życiowych w przestrzeni kosmicznej - mają raczej niewielkie znaczenie militarne.

W dzisiejszych warunkach politycznych propozycja Sagana - wspólnej, amerykańsko-rosyjskiej realizacji programów kosmicznych - jest słuszna. Podstawowym problemem pojawiającym się w związku ze współpracą jest uzależnienie losów załogowych misji marsjańskich od stabilności sytuacji w Rosji czy innym państwie, niemniej sądzę, że warto spróbować i postarać się utrwalić pokój.

Metoda Gingricha

Trzecie podejście do realizacji programu lotów na Marsa nie było dotąd szerszej dyskutowane, gdyż jest zupełnie nowe. Podejście nazwałem metodą Gingricha, gdyż na pomysł ten wpadłem pod wpływem argumentów, wysuwanych przez lidera republikańskiej większości w Kongresie. Ponadto sposób ten jest zgodny z zasadami głoszonymi przez Gingricha.

Metoda ma następującą historię: latem 1994 roku zostałem zaproszony do uczestnictwa w kolacji z kongresmanem Newtem Gingrichem (z partii republikańskiej, przedstawiciel stanu Georgia) i paroma jego współpracownikami w celu przedstawienia moich koncepcji na temat badań Marsa. Opowiedziałem o propozycji Mars Direct, zakładającej tanie i szybkie wysłanie ludzi na Czerwoną Planetę. Gingrich był zachwycony, powiedział: „Chcę wesprzeć ten plan odpowiednimi rozwiązaniami legislacyjnymi, ale, zamiast zwiększać budżet NASA na badania Marsa, wolałbym metodę realizacji programu, wykorzystującą w jakiś sposób wolną konkurencję". Zostałem przez Gingricha zaproszony do uczestnictwa, wraz z nim, w programie telewizyjnym, podczas którego zaprezentowałem koncepcję Mars Direct. Następnie Gingrich wysłał mnie do Jeffa Eisenacha, swojego głównego waszyng-

370 • CZAS MARSA

tońskiego doradcy i zarazem prezesa Fundacji Postępu i Wolności.

W wyniku paru spotkań z Eisenachem narodził się pomysł ustawy o Nagrodzie Marsjańskiej, zgodnie z którą amerykański rząd ustanowiłby jednorazową nagrodę w wysokości 20 miliardów dolarów dla prywatnej instytucji, organizatora pierwszej uwieńczonej sukcesem załogowej misji marsjańskiej (obejmującej lot na Marsa, pobyt astronautów na powierzchni planety oraz bezpieczny powrót na Ziemię), a także parę nagród po kilka miliardów dolarów dla autorów rozwiązań technologicznych stanowiących milowe kroki na drodze na Marsa.

Niewątpliwie całkowicie nowatorska metoda prowadzenia badań kosmicznych zrywa z dotychczasowym sposobem finansowania z państwowego budżetu. Wiążą się z tym pewne bardzo istotne korzyści. Przede wszystkim metoda Gingricha wyklucza wzrost kosztów, gdyż kwota nagrody zostanie wypłacona dopiero po wykonaniu zadania, dokładnie w zadeklarowanej wysokości, ani dolara więcej. Sukces lub klęska misji zależeć będzie wyłącznie od pomysłowości Amerykanów pracujących w warunkach wolnej konkurencji, a nie od politycznych prze-pychanek. Z ekonomicznego punktu widzenia taktyka Gingricha gwarantuje niskie koszty oraz premiuje mądre projekty. Gdy gra toczyć się będzie o prywatne pieniądze, znalezienie praktycznych, sensownych rozwiązań technicznych okaże się dużo łatwiejsze niż w przypadku nie kończącego się, złożonego roztrząsania problemu przez rządową biurokrację. Być może Czytelnik przypomina sobie, że Charles Lindbergh przeleciał nad Atlantykiem nie w ramach rządowego programu, lecz by zdobyć nagrodę, ustanowioną przez prywatną osobę. We wczesnych latach rozwoju lotnictwa wyznaczono wiele prywatnych nagród za przełomowe osiągnięcia - właśnie te nagrody najbardziej przyczyniły się do postępu w sztuce latania: od niemowlęctwa aż do stworzenia globalnej sieci komunikacji lotniczej.

Metoda Gingricha ma także inne plusy. Nastąpi pobudzenie rozwoju gospodarczego, poprzedzające wydatki rządowe. Ustanowienie nagród w wysokości kilku miliardów dolarów za opracowanie technologii o przełomowym znaczeniu zapocząt-

l

WIDOK Z ZIEMI • 371

kuje prywatny wyścig kosmiczny, a dodatkowo spowoduje powstanie nowego rodzaju firm przemysłu kosmicznego, koncentrujących się na maksymalnym obniżaniu kosztów produkcji. Dzisiejszy przemysł kosmiczny funkcjonuje na zupełnie innych zasadach: wielkie firmy lotnicze i kosmiczne zawierają z administracją rządową umowy na wykonanie określonych zadań na zasadzie „koszt plus zysk", tzn. ustalają cenę w wysokości 10-15% wyższej od poniesionych wydatków, niezależnie od wielkości kosztów. W rezultacie z punktu widzenia firmy zysk rośnie wraz ze wzrostem kosztów realizacji wyznaczonego zadania. Kolejną konsekwencją stosowanych obecnie zasad jest w takich firmach duża armia osób na najwyższych stanowiskach kierowniczych: zarząd składa się z wielu warstw bezproduktywnych, lecz wysoko ceniących się „kierowników formalnych" (którzy niczym nie kierują), „kierowników marketingu" (którzy wcale nie zajmują się marketingiem) i „planistów" (tworzących bezużyteczne plany), których najwyraźniej jedyną funkcją jest podwyższanie kosztów ogólnych. Oczywiście, rząd musi mieć dowody na to, że przedstawione koszty zostały naprawdę poniesione, stąd przemysł lotniczy i kosmiczny zatrudnia licznych specjalistów od księgowości, by dokładnie rejestrowali czas pracy, poświęcony na wykonanie poszczególnych zamówień. Opisaną, fatalną sytuację ilustruje m.in. następujący fakt: w moim dawnym miejscu pracy, głównym zakładzie produkcyjnym firmy Lockheed Martin w Denver - gdzie powstają rakiety nośne Tytan i Atlas - w samej fabryce pracuje zdecydowana mniejszość personelu. Lockheed Martin skutecznie konkuruje z innymi wielkimi firmami lotniczymi i kosmicznymi, wnoszę więc, że i one funkcjonują z ogromnym obciążeniem kosztami administracyjnymi.

System nagród wymusiłby radykalną zmianę panujących układów, gdyż zysk firmy równałby się dokładnie kwocie nagrody minus poniesione koszty. Zysk malałby wraz ze wzrostem kosztów, a nie na odwrót, a w konsekwencji firmom zależałoby na ograniczaniu wydatków. Dużo mniejsze obciążenie ze strony działów dokumentacji i księgowości doprowadziłoby do dalszego obniżenia prawdziwych kosztów podstawowych.

372 • CZAS MARSA

Ustawa o Nagrodzie Marsjańskiej pozwoliłaby rządom i prywatnemu przemysłowi, wykorzystującemu satelity, kupować wyposażenie po dużo niższej cenie - dzięki powstaniu nowego typu firm lotniczych i kosmicznych lub wymuszeniu drastycznej zmiany zasad funkcjonowania dotychczasowych producentów. Tańsze rakiety i sprzęt kosmiczny oznaczają oszczędności idące w miliardy dolarów.

Dlaczego jednak Nagroda Marsjańska ma wynosić tylko 20 miliardów, skoro twierdzę, że realizacja programu Mars Direct kosztowałaby administrację rządową prawie 30 miliardów? Czy nawet przy dodatkowych nagrodach, w sumie wynoszących jakieś 10-20 miliardów, prywatnym instytucjom taka rywalizacja w ogóle będzie się opłacać?

Podana przeze mnie szacunkowa wysokość potrzebnych funduszy - 30 miliardów dolarów - zakłada finansowanie projektu zgodnie z modelem J.F.K., tj. z budżetu państwa i za pośrednictwem NASA, która zleca wykonanie zadań istniejącym firmom przemysłu kosmicznego, wliczającym w cenę koszty rozbudowanego zarządu, przy czym sama NASA dodatkowo wydaje sporo pieniędzy na „administrowanie projektem". Moim zdaniem zrealizowanie projektu Mars Direct lub Mars Semi-Di-rect w oparciu o prawdziwą prywatną konkurencję, czyli w sytuacji, gdy ludzie angażujący się w realizację mają wolną rękę. gdy podejmują decyzje, co i od kogo kupić, by zbudować sprzęt wybrany bez przymusu, wiązałoby się z kosztami 4-6 miliardów dolarów. W porównaniu z szacunkowym kosztem projektu Mars Direct w wysokości 30 miliardów brzmi to nieprawdopodobnie, nie wspominając o 450 miliardach dolarów potrzebnych na realizację planu przedstawionego w Raporcie 90-dniowym. Jeśli jednak planując wyprawę na Marsa zastanowimy się, co jest naprawdę konieczne, oraz skorzystamy z takich udogodnień, jak tanie rosyjskie rakiety nośne itd., to okaże się, że w zasadzie koszt misji nie powinien przekroczyć jakichś 4 miliardów. Innymi słowy, bardzo dużo można kupić za 4 miliardy dolarów.


Дата добавления: 2015-10-28; просмотров: 40 | Нарушение авторских прав


<== предыдущая страница | следующая страница ==>
29 страница| 31 страница

mybiblioteka.su - 2015-2024 год. (0.014 сек.)