Студопедия
Случайная страница | ТОМ-1 | ТОМ-2 | ТОМ-3
АрхитектураБиологияГеографияДругоеИностранные языки
ИнформатикаИсторияКультураЛитератураМатематика
МедицинаМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогика
ПолитикаПравоПрограммированиеПсихологияРелигия
СоциологияСпортСтроительствоФизикаФилософия
ФинансыХимияЭкологияЭкономикаЭлектроника

Historia druga

Rozdział 1 | Rozdział 2 | Rozdział 3 | Rozdział 4 | Rozdział piąty | Rozdział 6 | Rozdział 7 | Rozdział 2 | Rozdział 3 | Rozdział 4 |


Читайте также:
  1. HISTORIA TRZECIA

SWÓJ POŚRÓD SWOICH

Prolog

Nazwano go Maksym.

Imię niezbyt rzadkie, ale i nie pospolite, jak na przykład Siergiej, Andriej czy Dymitr. Brzmi zupełnie ładnie. Dobre, rosyjskie imię, mimo że ma korzenie sięgające czasów pobytu w Rosji Greków, Waregów i innych Scytów.

Ze swojego wyglądu też był zadowolony. Nie była to przesłodzona uroda aktora z seriali, ale również nie przeciętna, nijaka twarz. Piękny mężczyzna, wyróżniający się w tłumie. Muskularny, ale bez przesady; nie musiał, jak fanatyk, codziennie uczęszczać do siłowni.

I miał zawód—był audytorem w dużej, zagranicznej firmie. Dosyć zamożny — wystarczało mu na wszystkie zachcianki, ale mafii nie musiał się obawiać.

Tak jakby kiedyś tam jego anioł stróż zadecydował raz na zawsze: „Będziesz miał zawsze trochę lepiej od innych". Trochę — ale lepiej. Najważniejsze jednak było to, że Maksymowi całkowicie to odpowiadało. Wdrapywać się na szczyty, trwoniąc życie dla bardziej szpanerskiego samochodu, zaproszenia. Przyjęcia w wielkim świecie, czy też dodatkowego pokoju w mieszkaniu... Po co? Zycie jest przyjemne samo w sobie, a nie dzięki tym luksusom, które da się osiągnąć. I pod tym względem życie jest całkowitym przeciwieństwem Między, które same w sobie są niczym.

Oczywiście, Maksym nigdy nie myślał o tym tak bezpośrednio. Jedną z specyficznych cech ludzi, umiejących zająć w życiu dokładnie swoje miejsce, jest to, że przyjmują wszystko jako należne. Wszystko dzieje się tak, jak powinno się dziad. A jeśli ktoś nie otrzymał należnego — sam jest winny. Widocznie wykazał się lenistwem i głupotą. Albo miał zawyżony poziom roszczeń.

Maksymowi bardzo podobało się to wyrażenie: „zawyżony poziom roszczeń”. Stawiało wszystko na swoje miejsce. Wyjaśniało, na przykład, dlaczego jego mądra i piękna siostra wegetuje z mężem alkoholikiem w Tammowie. Sama sobie wyszukała, przebierała... no i znalazła. Albo dlaczego stary szkolny kolega spędza już drugi miesiąc na oddziale urazowym. Zachciało mu się powiększyć biznes? Powiększył. Dobrze, że chociaż z życiem uszedł. Kulturalni ludzie okazali się konkurentami na dawno już podzielonym rynku metali kolorowych...

Tylko raz Maksym użył wyrażenia „zawyżony poziom roszczeń" w stosunku do samego siebie. Ale to była tak skomplikowana i dziwna sprawa, że nawet myśleć o tym się nie chciało. Prościej jest nie myśleć, lepiej pogodzić się z tym wszystkim, co przydarzało mu się: czasami wiosną, a niekiedy jesienią i bardzo, bardzo rzadko — w pełni lata, kiedy upał stawał się już całkiem nieznośny, pozbawiając umysł i rozsądku, i ostrożności; z tym, co budziło pewne wątpliwości co do sprawności psychicznej Maksyma... Zresztą Maksym nigdy nie uważał siebie za schizofrenika. Przeczytał na ten temat wiele książek, konsultował się z doświadczonymi lekarzami... no, oczywiście, bez zagłębiania się w szczegóły.

Nie, był normalny. Widać mimo wszystko istniały takie zjawiska, których rozum zupełnie nie był w stanie ogarnąć, a zwykłe ludzkie normy były nie do przyjęcia. Zawyżone roszczenia... nieprzyjemne. Czy tak naprawdę, są zawyżone...?

Maksym siedział w samochodzie, w swojej zadbanej, wypieszczonej toyocie, nie najdroższej i wykończonej luksusowo, ale znacznie lepszej niż większość samochodów na moskiewskich ulicach. Silnik nie pracował i nawet z odległości kilku kroków w porannym półzmroku nie można by dostrzec go za kierownicą. Spędził tak całą noc, słuchając lekkich trzasków stygnącego silnika. Zmarzł, ale nie pozwolił sobie na włączenie silnika. Spać mu się nie chciało, jak to zazwyczaj bywało w takiej sytuacji. Palić także mu się nie chciało. Nic mu się nie chciało, tak dobrze było po prostu siedzieć, nieruchomo jak cień, w zaparkowanym na poboczu samochodzie. I czekać. Tylko z jednego powodu było mu przykro — żona znowu będzie uważała, że był u kochanki. Ale jak jej udowodnić, że nie ma żadnej kochanki. Stałej. A wszystkie swoje grzeszki ogranicza do zwykłych wczasowych romansików, drobnych podrywów w pracy i przypadkowych zawodowych prostytutek podczas delegacji... a i to przecież nie za rodzinne pieniądze. Dziewczyny opłacali i podsuwali klienci można przecież odmówić, obrażą się. Albo uznają za geja i następnym i przyprowadzą chłopców... Migające zielenią cyfry na zegarku zmieniły się — jest piąta rano. Zaraz rusza sprzątać stróże, to stara dzielnica, prestiżowa, tutaj poważnie przestrzega się czystości. Dobrze, że nie było ani deszczu, ani śniegu, zima się skończyła, zdechło bydlę, ustąpiło miejsca wiośnie — z wszystkimi jej problemami i zawyżonymi roszczeniami...

Trzasnęły drzwi. Na ulicę wyszła dziewczyna, zatrzymała się, poprawiając g ramieniu torebkę — stała gdzieś o dziesięć metrów od samochodów, na chodniku. Głupie tu te ich domy — bez podwórek. Pracować niewygodnie i mieszkać pewnie też. Co z ich renomy, jeśli rury przerdzewiałe, metrowe ściany pokrywa grzyb i duchy pewnie grasują...

Maksym uśmiechnął się przelotnie, wysiadając z samochodu. Uniósł się lekko, mięśnie przez noc nie zastygły, nawet jakby przybyło mu sił. I to był pewien symptom.

Swoją drogą, to naprawdę ciekawe — czy na świecie są duchy?

— Galina! — krzyknął.

Dziewczyna odwróciła się do niego. I to też był wyraźny symptom. Gdyby Inferno inaczej, zaczęłaby uciekać, przecież jest coś podejrzanego i niebezpiecznego w człowieku, czekającym na ciebie o świcie na ulicy...

—Nie znam pana — powiedziała. Spokojnie, z zaciekawieniem.

—Tak — potwierdził Maksym. — Ale ja znam panią.

—Kim pan jest?

—Sędzią.

Podobała mu się właśnie ta nazwa — archaiczna, napuszona, uroczysta. Ten, który ma prawo sądzić.

—Kogo pan ma zamiar sądzić?

—Panią, Galino — Maksym był rzeczowy i zwięzły. Zaczynało mu ciemnieć przed oczami, i to znowu był kolejny, wyraźny znak.

— Naprawdę? — obrzuciła go pewnym siebie wzrokiem i Maksym dostrzegł w źrenicach żółtawy ognik. — A uda się?

—Uda się — odpowiedział Maksym, podnosząc rękę. Kindżał już był w dłoni, wąska cienka klinga z drewna, niegdyś jasnego, ale w ciągu ostatnich trzech lat pociemniałego, nasiąkniętego...

Dziewczyna nie wydała żadnego głosu, kiedy drewniane ostrze weszło w serce.

Jak zawsze Maksym przeżył chwilę strachu, krótkotrwały i paraliżujący przypływ trwogi — a może jednakże, bez względu na wszystko, doszło do pomyłki? A może?

Lewą ręką dotknął krzyżyka, zwykłego drewnianego krzyżyka, który zawsze nosił na piersi. I stał tak, z drewnianym kindżałem w jednej ręce, z zaciśniętym w dłoni krzyżem w drugiej. Stał, dopóki dziewczyna nie zaczęła się zmieniać...

To działo się szybko. To zawsze działo się szybko — transformacja w zwierzę i ponownie w człowieka. Przez kilka sekund na chodniku leżało zwierzę — czarna pantera z zastygłym wzrokiem, obnażonymi kłami, ofiara polowania, odziana w skromną garsonkę, rajstopy, pantofelki... Potem proces przebiegał w drugą stronę —jakby wahadło ostatni raz wykonało swój ruch.

Maksymowi wydawało się zadziwiające nawet nie to — krótkie i zazwyczaj opóźnione przekształcenie — lecz to, że martwa dziewczyna nie miała żadnej rany. Krótka chwila transformacji oczyszczała ją, ozdrawiała. Tylko przecięcie na bluzce i marynarce.

— Bogu niech będzie chwała — wyszeptał Maksym, patrząc na martwego wilkołaka. — Chwała Tobie, Boże.

Nie miał nic przeciw tej roli, przypisanej mu w życiu.

Ale mimo wszystko była zbyt ciężka dla niego, chociaż nie miał zawyżonego poziomu roszczeń.

 


Дата добавления: 2015-11-14; просмотров: 65 | Нарушение авторских прав


<== предыдущая страница | следующая страница ==>
Rozdział 8| Rozdział 1

mybiblioteka.su - 2015-2024 год. (0.007 сек.)