Студопедия
Случайная страница | ТОМ-1 | ТОМ-2 | ТОМ-3
АрхитектураБиологияГеографияДругоеИностранные языки
ИнформатикаИсторияКультураЛитератураМатематика
МедицинаМеханикаОбразованиеОхрана трудаПедагогика
ПолитикаПравоПрограммированиеПсихологияРелигия
СоциологияСпортСтроительствоФизикаФилософия
ФинансыХимияЭкологияЭкономикаЭлектроника

Terrorysta, on patrzy



Bomba wybuchnie w barze trzynasta dwadzieścia.

Teraz mamy dopiero trzynastą szesnaście.

Niektórzy zdążą jeszcze wejść,

niektórzy wyjść.

Terrorysta już przeszedł na drugą stronę ulicy.

Ta odległość go chroni od wszelkiego złego

no i widok jak w kinie:

Kobieta w żółtej kurtce, ona wchodzi.

Mężczyzna w ciemnych okularach, on wychodzi.

Chłopaki w dżinsach, oni rozmawiają.

Trzynasta siedemnaście i cztery sekundy.

Ten niższy to ma szczęnście i wsiada na skuter,

a ten wyższy to wchodzi.

Trzynasta siedemnaście i czterdzieści sekund.

Dziewczyna, ona idzie z zieloną wstążką we włosach.

Tylko że ten autobus nagle ją zasłania.

Trzynasta osiemnaście.

Już nie ma dziewczyny.

Czy była taka głupia i weszła, czy nie,

to się zobaczy, jak będą wynosić.

Trzynasta dziewiętnaście.

Nikt jakoś nie wchodzi.

Za to jeszcze wychodzi jeden gruby łysy.

Ale tak, jakby szukał czegoś po kieszeniach i

o trzynastejdwadzieścia bez dziesięciu sekund

on wraca po te swoje marne rękawiczki.

Jest trzynasta dwadzieścia.

Czas, jak on się wlecze.

Już chyba teraz.

Jeszcze nie teraz.

Tak, teraz.

Bomba, ona wybucha.

Wielka liczba, 1976

 

 

Stary śpiewak

„On dzisiaj śpiewa tak: trala tra la.

A ja śpiewałem tak: trala tra la.

Słyszy pani różnicę?

I zamiast stanąć tu, on staje tu

i patrzy tam, nie tam,

choć stamtąd, a nie stamtąd

wbiegała, nie jak teraz pampa rampa pam,

ale całkiem po prostu pampa rampa pam,

niezapomniana Tschubek-Bombonieri,

tylko że

kto ją pamięta –”

Wielka liczba, 1976

 


 

 

Portret kobiecy

Musi być do wyboru.

Zmieniać się, żeby tylko nic się nie zmieniło.

To łatwe, niemożliwe, trudne, warte próby.

Oczy ma, jeśli trzeba, raz modre, raz szare,

czarne, wesołe, bez powodu pełne łez.

Śpi z nim jak pierwsza z brzegu, jedyna na świecie.

Urodzi mu czworo dzieci, żadnych dzieci, jedno.

Naiwna, ale najlepiej doradzi.

Słaba, ale udźwignie.

Nie ma głowy na karku, to będzie ją miała.

Czyta Jaspersa i pisma kobiece.

Nie wie, po co ta śrubka, i zbuduje most.

Młoda, jak zwykle młoda, ciągle jeszcze młoda.

Trzyma w rękach wróbelka ze złamanym skrzydłem,

własne pieniądze na podróż daleką i długą,

tasak do mięsa, kompres i kieliszek czystej.

Dokąd tak biegnie, czy nie jest zmęczona.

Ależ nie, tylko trochę, bardzo, nic nie szkodzi.

Albo go kocha, albo się uparła.

Na dobre, na niedobre i na litość boską.

Wielka liczba, 1976

 

Pochwała złego o sobie mniemania

Myszołów nie ma sobie nic do zarzucenia.

Skrupuły obce są czarnej panterze.

Nie wątpią o słuszności czynów swysh piranie.

Grzechotnik aprobuje siebie bez zastrzeżeń.

Samokrytyczny szakal nie istnieje.

Szarańcza, aligator, trychina i giez

żyją jak żyją i rade są z tego.

Sto kilogramów waży serce orki,

ale pod innym względem lekkie jest.

Nic bardziej zwierzęcego

niż czyste sumienie

na trzeciej planecie Słońca.

Wielka liczba, 1976

 

 

Życie na poczekaniu

Życie na poczekaniu.

Przedstawienie bez próby.

Ciało bez przymiarki.

Głowa bez namysłu.

Nie znam roli, którą gram.

Wiem tylko, że jest moja, niewymienna.

O czym jest sztuka,

zgadywać muszę wprost na scenie.

Kiepsko przygotowana do zaszczytu życia,

narzucone mi tempo akcji znoszę z trudem.

Improwizuję, choć brzydzę się improwizacją.

Potykam się co krok o nieznajomość rzeczy.

Mój sposób bycia zatrąca zaściankiem.

Moje instynkty to amatorszczyzna.

Trema, tłumacząc mnie, tym bardziej upokarza.

Okoliczności łagodzące odczuwam jako okrutne.

Nie do cofnięcia słowa i odruchy,

nie doliczone gwiazdy,

charakter jak płaszcz w biegu dopinany –

oto żałosne skutki tej nagłości.

Gdyby choć jedną środę przećwiczyć zawczasu,

albo choć jeden czwartek raz jeszcze powtórzyć!

A tu już piątek nadchodzi z nie znanym mi

scenariuszem.

Czy to w porządku – pytam

(z chrypką w głosie,

bo nawet mi nie dano odchrząknąć za kulisami).

Złudna jest myśl, że to tylko pobieżny egzamin

składany w prowizorycznym pomieszczeniu. Nie.

Stoję wśród dekoracji i widzę, jak są solidne.

Uderza mnie precyzja wszelkich rekwizytów.

Aparatura obrotowa działa od długiej już chwili.

Pozapalane zostały najdalsze nawet mgławice.

Och, nie mam wątpliwości, że to premiera.

I cokolwiek uczynię,

zamieni się na zawsze w to, co uczyniłam.

Wielka liczba, 1976

 

 

Utopia

Wyspa, na której wszystko się wyjaśnia,

Tu można stanąć na gruncie dowodów.

Nie ma dróg innych opróch drogi dojścia.

Krzaki aż uginają się od odpowiedzi.

Rośnie tu drzewo Słusznego Domysłu

o rozwikłanych odwiecznie gałęziach.

Olśniewająco proste drzewo Zrozumienia

przy źródle, co się zwie Ach Więc To Tak.

Im dalej w las, tym szerzej się otwiera

Dolina Oczywistości.

Jeśli jakieś zwątpienie, to wiatr je rozwiewa.

Echo bez wywołania głos zabiera

i wyjaśnia ochoczo tajemnice światów.

W prawo jaskinia, w której leży sens.

W lewo jezioro Głebokiego Przekonania.

Z dna odrywa się prawda i lekko na wierzch wypływa.

Góruje nad doliną Pewność Niewzruszona.

Ze szczytu jej roztacza się Istota Rzeczy.

Mimo powabów wyspa jest bezludna,

a widoczne po brzegach drobne ślady stóp

bez wyjątku zwrócone są w kierunku morza.

Jak gdyby tylko odchodzono stąd

i bezpowrotnie zanurzano się w topieli.

W życiu nie do pojęcia.

Wielka liczba, 1976

 

W biały dzień

Do pensjonatu w górach jeździłby,

na obiad do jadalni schodziłby,

na cztery świerki z gałęzi na gałąź,

nie otrząsając z nich świeżego śniegu,

zza stolika pod oknem patrzyłby.

Z bródką przyciętą w szpic,

łysawy, siwiejący, w okularach,

o pogrubiałych i znużonych rysach twarzy,

z brodawką na policzku i fałdzistym czołem,

jakby anielski marmur oblepiła glina –

a kiedy to się stało, sam nie wiedziałby,

bo przecież nie gwałtownie, ale pomalutku

zwyżkuje cena za to, że się nie umarło wcześniej,

i również on tę cenę płaciłby.

O chrząstce ucha ledwie draśniętej pociskiem

– gdy głowa uchyliła się w ostatniej chwili –

,,cholerne miałem szczęście” mawiałby.

Czekając, aż podadzą rosół z makaronem

dziennik z bieżącą datą czytałby,

wielkie tytuły, ogłoszenia drobne,

albo bębnił palcami bo białym obrusie,

a miałby już od dawna uzywane dłonie

o spierzchłej skórze i wypukłych żyłach.

Czasami ktoś od progu wołałby:

,,panie Baczyński, telefon do pana” –

i nic dziwnego w tym nie byłoby,

że to on, i że wstaje obciągając sweter

i bez pośpiechu rusza w stronę drzwi.

Rozmów na widok ten nie przerywano by,

w pół gestu i w pół tchu nie zastygano by,

bo zwykłe to zdarzenie – a szkoda, a szkoda –

jako zwykłe zdarzenie traktowano by.

Ludzie na moście, 1986


Tortury

Nic się nie zmieniło.

Ciało jest bolesne,

jeść musi i oddychać powietrzem, i spa ć,

m a cienk ą sk ó r ę, a tu ż pod ni ą krew,

ma spory zas ó b z ę b ó w i paznokci,

ko ś ci jego ł amliwe, stawy rozci ą gliwe.

W torturach jest to wszystko brane pod uwag ę.

Nic si ę nie zmieni ł o.

Cia ł o dr ż y, jak dr ż a ł o

przed za ł o ż eniem Rzymu i po za ł o ż eniu,

w dwudziestym wieku przed i po Chrystusie,

tortury s ą, jak by ł y, zmala ł a tylko ziemia

i cokolwiek si ę dzieje, to tak jak za ś cian ą.

Nic si ę nie zmieni ł o.

Przyby ł o tylko ludzi,

obok starych przewinie ń zjawi ł y si ę nowe,

rzeczywiste, wm ó wione, chwilowe i ż adne,

ale krzyk, jakim cia ł o za nie odpowiada,

by ł, jest i b ę dzie krzykiem niewinno ś ci,

pod ł ug odwiecznej skali i rejestru.

Nic si ę nie zmieni ł o.

Chyba tylko maniery, ceremonie, ta ń ce.

Ruch r ą k os ł aniaj ą cych g ł ow ę

pozosta ł jednak ten sam.

Cia ł o si ę wije, szarpie i wyrywa,

ś ci ę te z n ó g pada, podkurcza kolana,

sinieje, puchnie, ś lini si ę i broczy.

Nic si ę nie zmieni ł o.

Poza biegiem rzek,

lini ą las ó w, wybrze ż y, pusty ń i lodowc ó w.

W ś r ó d tych pejza ż y duszyczka si ę snuje,

znika, powraca, zbli ż a si ę, oddala,

sama dla siebie obca, nieuchwytna,

raz pewna, raz niepewna swojego istnienia,

podczas gdy cia ł o jest i jest i jest

i nie ma si ę gdzie podzia ć.

Ludzie na moście, 1986

 

Pisanie życiorysu

Co trzeba?

Trzeba napisać podanie,

a do podania dołączyć życiorys.

Bez względu na długość życia

życiorys powinien być krótki.

Obowiązuje zwięzłość i selekcja faktów.

Zamiana krajobrazów na adresy

i chwiejnych wspomnień w nieruchome daty.

Z wszystkich miłości starczy ślubna,

a z dzieci tylko urodzone.

Ważniejsze, kto cię zna, niż kogo znasz.

Podróże tylko jeśli zagraniczne.

Przynależność do czego, ale bez dlaczego.

Odznaczenia bez za co.

Pisz tak, jakbyś ze sobą nigdy nie rozmawiał

i omijał z daleka.

Pomiń tak, jakbyś ze sobą nigdy nie rozmawiał

i omijał z daleka.

Pomiń milczeniem psy, koty i ptaki,

pamiątkowe rupiecie, przyjaciół i sny.

Raczej cena niż wartość

i tytuł niż treść.

Raczej już numer butów, niż dokąd on idzie,

ten, za kogo uchodzisz.

Do tego fotografia z odsłoniętym uchem.

Liczy się jego kształt, nie to, co słychać.

Co słychać?

Łomot maszyn, które mielą papier.

Ludzie na moście, 1986

 


Дата добавления: 2015-07-10; просмотров: 84 | Нарушение авторских прав






mybiblioteka.su - 2015-2024 год. (0.022 сек.)